Działamy w granicach i na podstawie prawa. Korzystamy ze wszystkich prawnych rozwiązań, które spowodują, że TVP nie będzie wykorzystywana do tworzenia i pogłębiania podziałów w społeczeństwie - mówi Piotr Zemła, adwokat, karnista, wskazany na przewodniczącego rady nadzorczej Telewizji Polskiej*.
Jestem przewodniczącym rady nadzorczej Telewizji Polskiej SA w likwidacji.
Jeśli ktoś traktuje swoją pracę jak dom, to ma problem z work-life balance. Natomiast jeśli zapyta mnie pan, jak się tutaj czuję, to odpowiem, że dobrze. Atmosfera jest podniosła, ale nie ma co ukrywać, że czas jest trudny. Wszyscy pracują jednak bardzo intensywnie i starają się nie zważać na przeciwności.
Przede wszystkim o trudnej sytuacji finansowej spółki. Mamy do czynienia z podmiotem, który przez lata funkcjonował tylko dlatego, że był karmiony miliardami złotych z budżetu państwa. Pan prezydent był uprzejmy zawetować ustawę okołobudżetową. Oczywiście miał do tego prawo. Ale naiwne byłoby myślenie, że nie będzie to miało wpływu na sytuację mediów publicznych.
To pytanie przede wszystkim do likwidatora, który kieruje obecnie spółką. Ale mogę zapewnić, że prace nad tym trwają. Chcemy, żeby sytuacja finansowa trochę się polepszyła, aby spółka mogła funkcjonować trochę spokojniej. Oczywiście na pewno nie chcemy takiego stanu rzeczy, żeby ktokolwiek przejadał tutaj pieniądze. Żeby np. płacić komuś 500 zł za wypowiedź do programu informacyjnego.
Proszę jednak pamiętać, że spotykamy się miesiąc po tym, jak wybrano nową radę nadzorczą i zarząd, a po świętach likwidatora spółki. Potrzebujemy jeszcze czasu, aby wszystko uporządkować.
Propozycja dotarła do mnie od współpracowników ministra kultury.
Tak. Od jednej z osób zaangażowanych w sprawę mediów publicznych. Pojechałem na spotkanie, dostałem propozycję, przemyślałem ją i się zgodziłem.
W połowie grudnia.
Tak, dokładnie.
Byłem u siebie w kancelarii. Mówiłem już o work-life balance?
Domyślam się, że tak było. Siłą rzeczy nie uczestniczyłem w tych walnych zgromadzeniach. Byłem obecny przy sporządzaniu jednego aktu notarialnego, w którym rada wybrała mnie na przewodniczącego, prof. Macieja Taborowskiego na wiceprzewodniczącego, a mecenas Anisę Gnacikowską na sekretarza, i wreszcie redaktora Tomasza Syguta na prezesa zarządu.
Tak jest. W trakcie odczytywania aktu spojrzałem na zegarek.
Został odczytany. Pamiętam doskonale ten moment. Z tym, że to nie był jakiś obszerny dokument, więc nie trwało to długo. Miał bodajże sześć stron, był pisany z dużą interlinią.
Proszę zresztą pamiętać, że wszyscy obecni członkowie rad nadzorczych, zarówno jeśli chodzi o TVP, Polskie Radio, jak i PAP, to adwokaci. Nie wyobrażam sobie, żeby jakikolwiek adwokat mógł poświadczyć nieprawdę w tego rodzaju dokumentach.
Kandydaturę wysunęła jedna z osób zaangażowanych w proces zmian w mediach. Przychyliliśmy się do tej propozycji i 19 grudnia na posiedzeniu rady nadzorczej powołaliśmy red. Syguta na prezesa zarządu. I powiem, że obserwując jego pracę – wcześniej jako prezesa, dziś jako dyrektora generalnego – mogę powiedzieć tylko, że gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym dokładnie to samo. Redaktor Sygut jest dziennikarzem z krwi i kości.
I co najważniejsze – obserwując jego pracę, ale też innych dziennikarzy TVP, mogę powiedzieć jedno: za to, co pojawia się w programach informacyjnych, odpowiadają jedynie szefowie tych programów. Nikt inny. Tylko tyle i aż tyle.
Pierwsze wydanie „19.30” miałem okazję oglądać tutaj przy Woronicza. Był to moment podniosły, choć wszyscy doszliśmy do wniosku, że ten serwis informacyjny jest nudny. Z tym że w tym przypadku to akurat zaleta. Rolą telewizji publicznej powinno być umożliwienie widzom dokonywania własnych ocen, a nie proponowanie im określonej narracji. Mam wrażenie, że taki stan rzeczy udało się osiągnąć. Z tym, żeby była całkowita jasność, żadna w tym zasługa rady nadzorczej, tylko dobrych dziennikarzy.
Każdy, kto myśli, że ktokolwiek wywierał nacisk, aby owiać ten fakt tajemnicą, jest po prostu naiwny. Wybaczy pan, ale jako przewodniczący rady nadzorczej nie mam kompetencji, aby się do tego odnosić.
Moją opinię muszę zachować dla siebie. Wynika to wyłącznie z faktu, że nie chciałbym, żeby było to odebrane przez kogoś, na przykład przez pracowników czy dziennikarzy „19.30”, jako presja na to, co powinno się znaleźć w wydaniu serwisu informacyjnego.
To, co chcę jednak podkreślić, to fakt, że w żadnym wypadku nie zależy nam na ukrywaniu czegokolwiek. Ujawniane są informacje o tym, jak przez wiele lat spółka była traktowana, jakimi zarobkami niektórzy się cieszyli. Zdaję sobie sprawę, że dziś wielu obywateli może podchodzić do nas z ograniczonym zaufaniem, bo przez wiele lat władza wykorzystywała media publiczne w określony sposób. Chcemy, żeby tym razem było inaczej. Proszę mi uwierzyć, ale – mówię za całą radę nadzorczą – my naprawdę chcemy być „świętsi od papieża”. I mam nadzieję, że udowodnimy, że zasługujemy na zaufanie.
Liczyłem, że rozstrzygnięcie będzie inne, ale dopuszczałem, że tak może się zdarzyć. Na decyzję referendarza przysługuje skarga, która zresztą została już złożona. To całkowicie normalna procedura.
Referendarz, jak rozumiem, uznał, że organem uprawnionym jest wyłącznie Rada Mediów Narodowych. Mnie przekonuje z kolei argumentacja, którą posłużył się minister Sienkiewicz, że minister kultury realizuje swoje uprawnienia właścicielskie na podstawie przepisów kodeksu spółek handlowych. O tym, kto ma rację, zdecyduje teraz sąd. Proszę zresztą pamiętać, że wszystkie uchwały ministra funkcjonują w obrocie prawnym do momentu, w którym nie zostaną pozbawione mocy wiążącej, czyli do momentu, w którym sąd prawomocnie nie stwierdzi ich nieważności.
Proszę jednak pamiętać, że wyrok TK, o którym rozmawiamy, nie został wykonany. Wdrożenie tego wyroku wymagało zmian ustawowych, do których nadal nie doszło.
Obecny stan prawny faktycznie nie jest idealny. Jasną sprawą jest fakt, że sytuacja, w której minister – 100-procentowy akcjonariusz – wskazuje skład rady nadzorczej, może stanowić pokusę, aby media publicznie znów stały się mediami partyjnymi. Wymaga to od nas dużej wstrzemięźliwości, ale mam wrażenie, że my tej pokusie skutecznie się opieramy. Jak rozumiem, dlatego pan minister powołał w skład trzech rad nadzorczych adwokatów, bo my nie jesteśmy politykami. Nie zmienia to jednak faktu, że taki stan nie może trwać wiecznie. Sytuacja mediów publicznych wymaga więc naprawy także w drodze legislacji.
Chciałbym, panie redaktorze, abyśmy byli oceniani za cel, który sobie stawiamy – koniec propagandy i odzyskanie przez TVP wiarygodności. I absolutnie nie chodzi mi o to, że cel uświęca środki. Działamy w granicach i na podstawie prawa. Korzystamy więc ze wszystkich prawnych rozwiązań, które spowodują, że Telewizja Polska nie będzie wykorzystywana do tworzenia i pogłębiania podziałów w społeczeństwie. I w takie właśnie zadanie się zaangażowałem.
Powtórzę: działamy na podstawie i w granicach prawa. Pierwszego dnia świąt powiedziałem w „19.30”, że od 19 grudnia moim klientem jest słowo. I na oczach obywateli przywracamy temu słowu wolność. Nie mam najmniejszych wyrzutów sumienia, że takiej misji się podjąłem – i do tego celu wykorzystujemy skuteczne, legalne narzędzia. To trochę tak, jakby zarzucać obrońcy oskarżonego, działającemu w granicach prawa, że jest skuteczny. Taka moja rola.
Nie, absolutnie. Nie mam do niego nawet numeru telefonu.
19 grudnia.
Ta kwestia była przedmiotem uzgodnień z panem ministrem. Zapewne przyjdzie taki moment, że moja misja się zakończony, o czym publicznie poinformujemy. Ale nic więcej nie powiem. To był element gentlemen’s agreement między nami, a ja staram się nadal być dżentelmenem.
Jestem adwokatem karnistą, cały czas prowadzę kancelarię. I chciałbym umrzeć jako adwokat karnista wykonujący zawód. ©℗