Młodzi? Starzy? Kobiety? O tym, kogo zmobilizować w czasie wojny, powinniśmy dyskutować już teraz.

Wojnę rozpoczynają zawodowcy, ale kończą rezerwiści. To wojskowe powiedzenie mimo swej prostoty jest bardzo trafne. Dowodem choćby rosyjska agresja na Ukrainę. Niewielu żołnierzy, którzy prawie dwa lata temu brali udział w inwazji, nadal służy. Dziesiątki tysięcy zostało zabitych, a jeszcze więcej rannych. Wojsko rosyjskie już dawno zarządziło więc mobilizację – mowa o setkach tysięcy mężczyzn. O ile na początku w internecie można było obejrzeć liczne filmiki pokazujące fatalną organizację i powszechne niedobory, o tyle dziś rosyjski system mobilizacyjno-rekrutacyjny to całkiem nieźle działająca maszyna. Według szacunków co miesiąc Moskwa jest w stanie wystawić ok. 20 tys. nowych żołnierzy.

Niedoścignionym wzorem pod tym względem jest jednak Izrael. Po ataku Hamasu 7 października w ciągu zaledwie kilku dni państwo to zmobilizowało 300 tys. rezerwistów, z których wielu wciąż pozostaje w czynnej służbie. I choć jak zawsze przy tak dużych i skomplikowanych operacjach zdarzał się ktoś, kto narzekał na brak odpowiedniego wyposażenia, to żołnierze wiedzieli, gdzie się mają stawić, dość szybko dostali sprawny sprzęt i mogli ruszyć do boju. To pokłosie tego, że Izrael jest państwem silnie zmilitaryzowanym. Pobór jest tam obowiązkowy zarówno dla mężczyzn, jak i kobiet (wyjątkiem są ortodoksyjni Żydzi). Także Ukraina staje obecnie przed dylematem, czy i jak przeprowadzić mobilizację, aby skuteczniej stawiać opór rosyjskiemu najeźdźcy.

A jak to wygląda nad Wisłą? Obecnie w Wojsku Polskim mamy ok. 130 tys. żołnierzy zawodowych, ok. 30 tys. ochotników w Wojskach Obrony Terytorialnej i ok. 40 tys. żołnierzy w dobrowolnej zasadniczej służbie wojskowej, czyli tzw. dobrowolnym poborze. W sumie to prawie 200 tys. wojskowych. Podczas wojny, w tzw. czasie W, Wojsko Polskie ma się powiększyć do co najmniej 600 tys. żołnierzy, a niewykluczone, że nawet więcej. Dla porównania: obecnie szacuje się, że w różnych formacjach mundurowych Ukrainy (w wojsku, Straży Granicznej, Gwardii Narodowej itd.) służy ok. 1 mln ludzi. Struktura jednostek powinna być więc zbudowana tak, by w czasie W „nasycić” ją ludźmi. Założenie jest takie, że zawodowcy będą stanowić kręgosłup, na którym będą mogli się oprzeć żołnierze ochotnicy i ci zmobilizowani, którzy z armią obeznani są w znacznie mniejszym zakresie.

Kto powinien być wcielony do Wojska Polskiego?

Kto w takim wypadku powinien być wcielony do Wojska Polskiego? Nie ma tu łatwych odpowiedzi. W Ukrainie średnia wieku żołnierzy to ponad 30 lat, co wynika z przynajmniej dwóch powodów. Po pierwsze, Ukraińcy chcą chronić tych młodszych, by później mieć kim odbudowywać kraj i demografię. Bo jeśli na wojnie zginie większość 20-latków, to luka pokoleniowa, która powstanie, będzie dotkliwsza niż w przypadku, gdy zginą 40-latkowie. Ale teoria nie zawsze pokrywa się z praktyką. Jeszcze niedawno minimalny wiek mobilizowanych wynosił 27 lat, teraz mówi się o jego obniżeniu do 25. Inna sprawa, że wielu młodym opcja umierania za ojczyznę wydaje się mało pociągająca. I albo unikają wojska w kraju, albo emigrują. Po drugie, ci starsi często mają lepsze wyszkolenie wojskowe, bo odbyli zasadniczą służbę wojskową jeszcze w czasach Związku Sowieckiego. Z kolei ci młodsi – jeśli nie walczyli po 2014 r. w Donbasie – często nie mają żadnego doświadczenia militarnego. Oczywiście to nie dotyczy nowoczesnych technologii, jak choćby dronów.

Nad Wisłą też jest tak, że z powodu zawieszenia przymusowego poboru w 2008 r. istnieje przepaść w wyszkoleniu wojskowym między ludźmi urodzonymi w latach 80. a tymi z urodzonymi w latach 90. czy późniejszych. Ale to zagadnienie ma też inny wymiar. – Mam ponad 50 lat. Jestem zdrowy i sprawny, tak jak większość moich kolegów z czasów szkoły. Uważam, że to ja powinienem być mobilizowany, a nie np. moi synowie. Bądźmy szczerzy – ja już nie będę miał dzieci. Jak zginę, to strata nie będzie tak dotkliwa. A nawet jeśli młodzi ludzie przeżyją, to będą musieli się zmagać z traumą wojny. Lepiej im tego oszczędzić – mówi DGP oficer Wojska Polskiego. Dodatkowym argumentem jest to, że np. 19-latek nie ma doświadczenia np. w obsłudze sprzętu – ciężarówek czy wózków widłowych, które może mieć 40-latek. – A kula wystrzelona przez 50-latka tak samo zabija jak ta wystrzelona przez 20-latka – stwierdził na niedawnej debacie w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego szef sztabu generalnego gen. Wiesław Kukuła.

Sensowniejsza wydaje się zatem mobilizacja starszych, choć im wyższa granica wieku, tym mniejsza wytrzymałość i odporność żołnierzy, choćby na mrozy. To oznacza też częstsze problemy ze zdrowiem, czyli mniejszą gotowość bojową. Również tutaj trzeba znaleźć złoty środek.

Mobilizacja tylko dla mężczyzn

Inny dylemat związany z mobilizacją jest taki, czy powinna ona obejmować tylko mężczyzn. Kobiety stanowią obecnie już 12 proc. żołnierzy zawodowych i prawie 30 proc. osób w dobrowolnej zasadniczej służbie wojskowej. Natomiast kwalifikacja wojskowa, czyli coroczne „wprowadzenie danych do ewidencji wojskowej oraz określenie zdolności fizycznej i psychicznej do pełnienia służby wojskowej osób podlegających obowiązkowi stawienia się” obejmuje wszystkich 19-latków, ale już nie 19-latki. Kobiety podlegające kwalifikacji to wyjątki, m.in. pracownice ochrony zdrowia, lekarki weterynarii czy specjalistki informatyki. A to właśnie na jej podstawie można przeprowadzić później mobilizację. Czy Wojsko Polskie rozważa zmianę? – Czy jako społeczeństwo dojrzeliśmy do tego, by kwalifikacja dla kobiet była obowiązkowa? W mojej ocenie nie. Gdybyśmy nagle ogłosili, że kwalifikacja jest obowiązkowa dla kobiet, to w mediach byłoby takie larum, że cały proces musiałby być przerwany – tłumaczył niedawno na łamach DGP gen. bryg. Mirosław Bryś, szef Centralnego Wojskowego Centrum Rekrutacji. Będziemy więc korzystać tylko z połowy potencjalnego rezerwuaru ludzkiego, mimo że niewiele stanowisk w Wojsku Polskim wymaga dziś tężyzny fizycznej. Przerzucanie 40-kilogramowych pocisków artyleryjskich 155 mm w armatohaubicach Krab może być dla wielu kobiet trudne, ale warto pamiętać, że jesienną selekcję do jednostek sił specjalnych ukończyły trzy Polki – 10 proc. osób, które zdały ten test. Co więcej, argument, że kobiety rodzą dzieci i potem je wychowują, jest trafny, ale nie dotyczy wszystkich i nie w każdym wieku.

Jeszcze inaczej wygląda mobilizacja, gdy spojrzymy na nią przez pryzmat zawodów. W pierwszych miesiącach wojny w Ukrainie podziwialiśmy, jak dobrze radzą tam sobie pociągi, odpowiadające m.in. za transport polityków z granicy z Polską do Kijowa. Sprawne działanie kolei wymaga co najmniej dziesiątek tysięcy ludzi, którzy nie mogli w tym czasie służyć na froncie. To samo dotyczy innych sektorów infrastruktury krytycznej, np. firm dostarczających energię i paliwa, ochrony zdrowia czy systemu edukacji. W czasie wojny państwo nie może zawiesić działalności innej niż militarna. Ale musi sobie odpowiedzieć na pytanie, które gałęzie gospodarki mogą ucierpieć bardziej, a które należy oszczędzić. Kłopoty Ukrainy z pozyskaniem odpowiedniej liczby żołnierzy pokazują, że warto to wszystko wcześniej ustalić. Dziś pojawiają się tam np. pomysły, że walczyć powinni ci, którzy płacą niższe podatki, bo to znaczy, że ich wkład do gospodarki narodowej jest mniejszy. To kontrowersyjne rozumowanie. Czy chcemy iść tą drogą?

Taką dyskusję powinniśmy toczyć już teraz, gdy jest czas, by dobrze przemyśleć i wdrożyć plan. Zwłaszcza że możemy się uczyć na doświadczeniach Ukrainy. Co ważne, powinni o tym debatować politycy, bo jak powiedział kiedyś premier Francji Georges Clemenceau, „wojna jest zbyt poważną rzeczą, by powierzyć ją wojskowym”. ©Ⓟ