Ćwierć miliarda złotych może przeznaczyć na swoją kampanię siedem ogólnopolskich komitetów wyborczych – wynika z opublikowanych przez PKW limitów. Na samą wyborczą reklamę ugrupowania wydadzą ok. 80 proc. tej sumy. Dopuszczalne maksimum zależy od tego, w ilu okręgach wyborczych do Sejmu i Senatu komitet zarejestrował kandydatów.

Największe partie przyznają swoim kandydatom indywidualne pule od kilku do ponad 50 tys. zł. W zaciekłej walce o mandaty te kwoty często nie wystarczają, na zapleczu odbywa się więc handel limitami.

Teoretycznie po wyborach PKW skontroluje, na co poszły pieniądze, ale w praktyce koszt rozdanych ulotek czy rozwieszonych bannerów często pozostaje nieznany.

Najwięcej na kampanię może wydać PiS – 38,7 mln zł. Partia zarejestrowała kandydatów nie tylko we wszystkich okręgach wyborczych do Sejmu, lecz także w przeważającej większości 100 okręgów senackich. Drugi limit w kolejności ma KO – 35,4 mln zł, która ma najwięcej kandydatów w pakcie senackim. Na kolejnych miejscach są Konfederacja i Bezpartyjni Samorządowcy – to właśnie efekt działania paktu senackiego. Na jego mocy Trzecia Droga ma kandydatów w 28 okręgach, a Lewica w 14, stąd niższe limity, gdy np. Bezpartyjni Samorządowcy mają 41 kandydatów.

W trakcie kampanii o ewentualnym podziale wydatków między centralą a okręgami decydują poszczególne komitety. – Limit dotyczy całości wydatków na obszarze całego kraju, nie obejmuje konkretnych okręgów czy konkretnych kandydatów, o tym, kto ile może wydać, decyduje komitet. Mając limit ponad 30 mln zł, może w jednym okręgu przeznaczyć na kampanię 5 mln zł, a w innym zero. Jeśli jest dwóch kandydatów na senatora, to jeden z nich może mieć kampanię za 100 tys. zł, a inny za 10 tys. zł – mówi Krzysztof Lorentz, dyrektor Zespołu Kontroli Finansowania Partii Politycznych i Kampanii Wyborczych Krajowego Biura Wyborczego.

Po ile ten limit?

– U nas od lat procedura jest identyczna. Dwie trzecie wszystkich wydatków jest przeznaczone na kampanię centralną, reszta na kandydatów w regionach, ale o poszczególnych limitach decydują wtedy regiony – mówi Jan Grabiec, rzecznik PO. Przydział na poszczególnych kandydatów obowiązuje w KO i PiS. W PiS jest dosyć ścisły. Jak wynika z naszych informacji, jedynki mają 50 tys. zł, dwójki – 40 tys., trójki – 30 tys., pozostali kandydaci mogą wydać maksymalnie 10 tys. – Choć limity mogą być negocjowane, więc można utargować trochę więcej – zapewnia nasz rozmówca z PiS. W KO reguły są bardziej elastyczne. – Przeciętnie kandydat ma do dyspozycji od 2–3 tys. na dalszych miejscach, do 50 tys. dla jedynek, choć w zależności od wielkości okręgu, liczby mandatów, od tego, czy to okręg swingujący, może być to nieco więcej – mówi Jan Grabiec. Potwierdza to inny polityk PO. – U nas zawsze jedynki dostają duże limity, także dlatego, że mają robić kampanię we wszystkich powiatach w okręgu. Poza tym jest ogólny algorytm, ale ustalenia są indywidualne, czasami ci na ostatnich miejscach dostają podobny limit jak ci na szpicy – mówi.

Jednak na listach nie wszyscy mają identyczne szanse na zwycięstwo, to powoduje, że może dochodzić do handlu pulami wydatków. – W moim okręgu na liście jest ponad 20 kandydatów, ale realnie o mandaty walczy 12, więc pozostali mogą swoje limity czy też ich część oddać reszcie – mówi polityk PiS. Poseł PO mówi nam, że przekazywanie limitów czy ich części odbywa się także w tym ugrupowaniu.

Takie działanie wymuszają także rosnące koszty kampanii – toczący walkę o mandaty (zwłaszcza w dużych partiach, gdzie w okręgu do wygrania jest ich kilka) muszą maksymalizować wydatki. – Za 20–25 tys. zł da się robić kampanię w dwóch czy trzech powiatach, ale jeśli ktoś jest jedynką, musi wydać więcej w całym okręgu – mówi polityk PiS.

Billboardy i Instagram

Jak słyszymy, koszt powieszenia billboardu to po superokazyjnej cenie 400 zł miesięcznie; najczęściej to jednak 2–3 czy 5 tys. złotych, a w dużych miastach jeszcze więcej. – Otrzymałem ofertę dużego billboardu za 50 tys. zł na miesiąc, nie skorzystałem, teraz wisi tam konkurent – mówi nam jeden z opozycyjnych kandydatów z wojewódzkiego miasta.

Zmartwienia z limitami nie mają mniejsze ugrupowania. Ludowcy czy Lewica ich nie wprowadzają. – Nie ma ich, bo nie mamy tyle pieniędzy, by przekroczyć pulę wydatków przypadającą na całe ugrupowanie, więc nie ma sensu ich wprowadzać – mówi Krzysztof Gawkowski, szef klubu Lewicy. Jeden z jego kolegów bijący się o mandat mówi, że uzbierał do tej pory prawie 70 tys. zł. – Tyle wydam, choć może jeszcze coś dojdzie do końca kampanii – mówi. Z kolei od jednego z ludowców słyszymy, że wyda na kampanię niemal 100 tys. – Tyle wyjdzie, bo nie pracuje reszta listy. W dużych partiach, gdzie biją się o kilka mandatów, w okręgu pracuje 10 kandydatów, a u nas dwie–trzy osoby, bo bijemy się o jeden mandat – mówi ludowiec.

Pieniądze idą na billboardy, banery, ulotki, ale także kampanię w internecie, każdy stara się dobrać idealną strategię. – Wyborcy opozycji są raczej na FB i Instagramie, a wyborcy PiS czy Konfederacji to YouTube czy tzw. reklamy displayowe zarządzane algorytmami, które wyświetlają się nam na różnych stronach – mówi Michał Fedorowicz, prezes Instytutu Badanie Internetu i Mediów Społecznościowych. – Liczę się z tym, że za targetowane reklamy na FB czy banery w internecie zapłacę ponad 20 tys. zł – słyszymy od jednego z kandydatów. Z jednej strony są pieniądze, z drugiej – pomysły, kandydaci dwoją się i troją, by wbić się w pamięć wyborcom. Jedna z kandydatek pokazała się w spocie z liderem Lewicy Włodzimierzem Czarzastym prezerwatywę w opakowaniu z jej nazwiskiem (hasło: „nie pękaj”), co szybko obiegło media społecznościowe. – Jak policzymy, ile by dała za reklamy, a w zamian, ile osób o niej mówi, to widać skuteczność, choć tu jest jeszcze jedna kwestia. Rozpoznawalność to jedno, ale pytanie, czy wyborcy skojarzą ją w lokalu z osobą na liście, to inna sprawa, i o to też trzeba zadbać – podkreśla Fedorowicz.

Osobna sprawa to „wspomaganie” kampanii, tu instrumenty rządowe i ze spółek wykorzystuje PiS. – Najpierw w okręgu wisiały billboardy z Marleną Maląg jako minister reklamującą politykę rządu, a teraz w tych miejscach wiszą jej kampanijne billboardy – mówi konkurent z regionu. Inna rzecz, czy można kontrolować takie wydatki. – Materiałem podstawowym do oceny, czy limit wydatków nie został przekroczony, jest sprawozdanie komitetu, ale jeśli dotrą do PKW jakieś informacje, że są nieujawnione wydatki, i zostanie to potwierdzone, to PKW doliczy je do wydatków wykazanych w sprawozdaniu. Jeśli limit zostanie przekroczony, to komitet mogą spotkać przewidziane prawem konsekwencje – odrzucenie sprawozdania finansowego, a także odpowiedzialność karna (grozi za to grzywna od 1 tys. do 100 tys. zł) – podkreśla Krzysztof Lorentz. Ale część naszych rozmówców uważa, że PKW nie ma dość sprawnych instrumentów, by kontrolować kampanię, i nadużycia się zdarzają. Trudno jest np. kontrolować wydatki na ulotki, a nawet obliczyć faktyczne koszty rozwieszonych banerów. ©℗