Piotr Wawrzyk do tej pory z koślawymi narracjami na swój temat radził sobie nieźle. Gdy w 2011 r. w jego pracy habilitacyjnej „Sądy cywilne w procesie integracji europejskiej” Cezary Łazarewicz z „Wprost” odkrył, że jeden z rozdziałów jest skopiowany z referatu studentki przyszłego wiceministra, koledzy z katedry przymknęli na problem oko. Uznali, że nie ma go, bo rozdział ma „tylko” wartość informacyjną, a nie naukową. Skromne 2,5 tys. znaków „zrobione” na zasadzie kopiuj-wklej i bez podania źródła. Pewnie Piotr Wawrzyk mógł te same informacje znaleźć w dowolnym źródle. Sprawa dotyczyła sądów na Litwie. Nic ekskluzywnego. I w sumie nic, co nie mieści się w „normie” polskiego świata akademickiego.

Podobnie było z wpisem na Twitterze, w którym – wówczas ekspert telewizji publicznej politolog Wawrzyk – drwił z aukcji Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i jej licytacji krawatów Piotra Szczęsnego, człowieka, który dokonał aktu samopodpalenia w proteście przeciwko polityce PiS. Natychmiast pojawiły się donosy do rektora UW i ministra nauki, czego efektem było skasowanie wpisu i zapowiedź wycofania się z mediów społecznościowych.

Bez większego echa przeszła nawet dopalana przez – już wówczas wiceministra – kandydatura Jakuba Osajdy na ambasadora na Islandii. Pół MSZ marudziło, że to ustawka i zwykłe kolesiostwo, które nawet jak na standardy resortu (niezależnie od ekipy) przekroczyło pewne granice. Rzeczywiście Osajdę wpychano na stanowisko. Wcześniej – nie wiedzieć czemu – pełnił funkcję zastępcy dyrektora generalnego służby zagranicznej, czyli kluczowej komórki w MSZ.

Blokowania innym ambasadorom wyjazdu w zemście za utrudnianie kariery protegowanemu Wawrzyka, który miał wyjechać do Rejkiawiku – jednak nie było (o blokowaniu informowało w weekend Radio RMF FM). Był niesmak w samym MSZ i w Pałacu Prezydenckim. Niemniej jednak kulisy nominacji i procedowania ambasadorów w Rumunii (Paweł Soloch), Chinach (Jakub Kumoch) i Brazylii (Bogna Janke) tego nie potwierdzają. Było oczywiście sporo MSZ-owskiego „nie da się zrobić” albo „na dzień dzisiejszy pojawia się ponowna konieczność przedstawienia zaświadczenia o rachunku bankowym”, ale nie szantażu pod adresem Andrzeja Dudy czy jawnej obstrukcji, o czym informowało RMF FM. Wawrzyk już wtedy był po prostu za krótki. Za słaby, by cokolwiek blokować.

Czarę goryczy przelały wizy. Tej sprzeczności narracyjnej Wawrzyk nie mógł przeżyć. Szczególnie w trakcie kampanii. PiS stara się „sklepać” przekaz, że broni granicy przed muzułmanami, a tymczasem zaradny pan doktor habilitowany obraca tematem wizowym wraz z przyjaciółmi i rodziną niczym złotą monetą. Już Osajda – swoją drogą członek rodziny Wawrzyka – był poważnym problemem. I to nie z powodu Islandii, tylko stanowiska, na którym jako 30-latek kształtował politykę kadrową MSZ. Kontrolowanie biura dyrektora generalnego dawało mu wgląd w bebechy resortu. Do tego Wawrzyk miał przygotowywać wybory za granicą. Co rodziło pewne obawy, bo – najdelikatniej mówiąc – w MSZ nie miał opinii pracoholika. Czy też pisząc wprost – znaczna część kadry resortu uznawała go za zwykłego lenia.

Skopiowanie 2,5 tys. znaków z referatu studentki można przełknąć. Głupoty na Twitterze też. Wawrzyk nie jest pierwszym ani ostatnim aktywistą niemądrego słowa w mediach społecznościowych. Jak widać, przymknięto nawet oko na 30-latka na stanowisku rozprowadzającego w MSZ i na pewien dystans do ciężkiej pracy. Gmach przy Szucha widział już niejedno i niejedno zobaczy. Schrzanienie MaBeNy migracyjnej i pozwolenie na budowanie po stronie opozycji narracji zaprzeczających tezie o polskim przedmurzu do wybaczenia jednak nie jest. Tym bardziej że o mandat posła stara się nie tylko Wawrzyk (w zasadzie starał), ale i jego szef – Zbigniew Rau. Ten sam, który z Mariuszem Kamińskim i Mariuszem Błaszczakiem podczas niedawnej konferencji przy płocie granicznym opowiadał, co by było, gdyby państwo uległo podczas kryzysu migracyjnego w 2021 r.

Wawrzyk się od tego wszystkiego odkleił. Nawet jeśli CBA nic nie znajdzie w kwestii korupcji przy wydawaniu wiz dla obywateli państw odległych i w rozumieniu PiS „dzikich”, nie było pola dla ochrony kogoś, kto tak drastycznie rozmontowywał pisowską MaBeNę dotyczącą granicy. ©℗