Przez długie miesiące było głównie gadanie i czcze obietnice. W kwestii dostaw uzbrojenia Berlin wspierał Ukrainę… deklaracjami i dobrym słowem. Ewentualnie poklepywaniem po plecach. Z konkretami było gorzej.

Symptomatyczna była sytuacja z zestawami Patriot, które ponoć nie mogły zostać przekazane Ukrainie. Była już minister obrony Christine Lambrecht stwierdziła w listopadzie, że niemieckie zestawy są „częścią zintegrowanej obrony powietrznej NATO, co oznacza, że mają zostać rozmieszczone na terytorium NATO” oraz że „jakiekolwiek użycie ich poza terytorium NATO wymagałoby wcześniejszych rozmów z NATO i sojusznikami”. Te stwierdzenie było półprawdą połączoną z nieprawdą. Już następnego dnia sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg jasno zadeklarował, że przekazywanie jakiegokolwiek uzbrojenia broniącej się Ukrainie to decyzje poszczególnych krajów. Poza tym nie wszystkie niemieckie baterie systemu Patriot wchodzą w sojuszniczy system obrony przeciwrakietowej.

W końcu Niemcy zdanie jednak zmienili, trzy swoje baterie rozmieścili w Polsce, a jedną przekazali Ukrainie. I co ważne, ten sprzęt już dotarł na wschód. W ubiegłym tygodniu okazało się także, że dotarł tam też drugi zestaw przeciw rakietowego systemu IRIS-T. Warto podkreślić, że jest to sprzęt nowy i nowoczesny, a na wyposażeniu nie ma go jeszcze nawet wojsko niemieckie. Wcześniej, bo pod koniec marca, przekazano także obiecanych kilka tygodni wcześniej 18 czołgów Leopard 2A6, które należą do najlepszych czołgów na świecie. Niemcy zrobili to zaledwie kilka tygodni później niż Polska, tym razem nie było zbędnej zwłoki. W ostatnich tygodniach do Ukrainy dotarły także zapowiadane wcześniej pojazdy Marder.

Wydaje się, że wraz ze zmianą na stanowisku ministra obrony faktycznie dostawy do Ukrainy przyspieszyły. Nowy minister Boris Pistorius tchnął życie w skostniałą niemiecką machinę wojskową. Przynajmniej jeśli chodzi o dostawy na wschód, „niedasizm” się zmniejszył. Jeśli chodzi o zakupy na potrzeby Bundeswehry, Niemcy wciąż mają problemy z wdrożeniem szybszej ścieżki pozyskiwania uzbrojenia. Można jednak zaryzykować tezę, że w pewnych obszarach z „fazy mówienia” Niemcy przeszli do „fazy robienia”.

Dlatego trudno zrozumieć zamieszanie, jakie wybuchło wokół stacjonujących w Polsce zestawów przeciwrakietowych Patriot. W ubiegłym tygodniu jednego dnia rzecznik niemieckiego resortu obrony mówi, że zgodnie z wcześniejszymi planami zostaną one wycofane do końca czerwca, po to, by kolejnego dnia ten sam resort twierdził, że decyzja jeszcze nie została podjęta i będzie przedmiotem konsultacji z sojusznikami. Później tę drugą wersję potwierdza również polskie Ministerstwo Obrony Narodowej i dochodzi do rozmów między ministrami Błaszczakiem a Pistoriusem w niemieckiej bazie w Ramstein, podczas omawiania pomocy dla Ukrainy. W tym miejscu warto przypomnieć, że niemiecki kontyngent przebywa w Polsce na podstawie postanowienia prezydenta RP z 12 stycznia 2023 r., w którym ostateczną datę zakończenia pobytu ustalono na 30 sierpnia. To działanie standardowe i zwyczajowo w przypadku przedłużania misji prezydent wydaje kolejne postanowienia.

Jednak gdyby faktycznie doszło do wycofania niemieckiego kontyngentu z Polski już pod koniec czerwca, to znów uzasadnione stałyby się pytania o wiarygodność sojuszniczą Niemiec. Bo nawet biorąc pod uwagę, że sami nie mają dużo sprzętu przeciwrakietowego, to jednak sytuacja bezpieczeństwa na wschodniej granicy Polski jest nieporównywalna z tą na wschodniej granicy Niemiec. To my graniczymy z krajami toczącymi ze sobą wojnę. Oni graniczą z nami.

Przez pierwsze miesiące wojny Niemcy straciły resztki nadszarpniętej budową Nord Streamu reputacji wiarygodnego sojusznika. Ale w ostatnich tygodniach zaczęły ją powoli i mozolnie odbudowywać. Szybkie wycofanie systemu Patriot z Polski odzyskiwania sojuszniczego zaufania nie przyspieszy, a wręcz będzie wodą na młyn krytyków Berlina. Warto to przypomnieć, bo w ostatnich miesiącach urzędnicy niemieckiego resort obrony działają tak niefrasobliwie, że ta prosta kalkulacja może im umknąć. ©℗