Armia Czerwona była szkolona tylko w jednym sposobie walki: ataku. Bronić się nie potrafiła, co udowodnił rok 1941 – mówi prof. Janusz Odziemkowski z UKSW. 75 lat temu, 22 czerwca 1941 r., III Rzesza atakując ZSRS rozpoczęła największą w historii operację wojenną pod kryptonimem „Barbarossa”.

PAP: Jaka była sytuacja wiosną 1941 r. w Europie podbitej przez dwa sprzymierzone totalitaryzmy - nazistowski i sowiecki?

Prof. Janusz Odziemkowski: Wiosną 1941 r. dominantem Europy jest III Rzesza, która rok wcześniej pokonała Francję. Wielka Brytania, pozbawiona silnej armii lądowej nie stanowiła w tym czasie zagrożenia dla Niemiec. Tuż przed atakiem na ZSRS Niemcy opanowali Bałkany, czyli teren, na którym swoje tradycyjne interesy miała Rosja. Formalnie jednak wciąż obowiązywał traktat o przyjaźni i współpracy pomiędzy Rzeszą a ZSRS zawarty w 1939 r.

PAP: Czy uzasadnione są opinie tych historyków, którzy twierdzą, że Stalin przygotowywał się do potężnego ataku na III Rzeszę i jej sojuszników? Rosyjski historyk Mark Sołonin uważa, że miał on nastąpić 23 czerwca 1941 r.

Prof. Janusz Odziemkowski: Armia Czerwona, gdy spojrzymy na jej potencjał, nie miała sobie równych w ówczesnym świecie. III Rzesza dysponowała około trzema tysiącami czołgów na całym opanowanym przez siebie obszarze. W tym samym czasie Sowieci dysponowali 23-25 tysiącami czołgów. Również w innych środkach walki ich przewaga była zdecydowana.

Armia Czerwona była jednak szkolona tylko w jednym sposobie walki: ataku. Bronić się nie potrafiła, co udowodnił rok 1941. Jeszcze w listopadzie 1940 r. Hitler widział Moskwę jako czwartego partnera w Osi Berlin-Rzym-Tokio i gotów był dać Stalinowi godziwy łup w planach nowego podziału świata. Ale sowiecki przywódca żądał bardzo dużo. Nie tylko Finlandii, państw bałtyckich, ale również części Rumunii, co zagrażało tamtejszym zasobom ropy naftowej. Tracąc do nich dostęp, Niemcy stawaliby się całkowicie uzależnieni od dostaw z ZSRS, do tego zaś Hitler nie mógł dopuścić.

Poza tym Stalin chciał również wyjścia na Morze Śródziemne, poprzez umieszczenie swoich baz w Dardanelach, wycofania się Japończyków z Sachalinu, czy baz wojskowych w Persji. Hitler zaskoczony takimi apetytami Stalina zdecydował, że dalsze rozmowy nie mają sensu. Tym bardziej, że po doświadczeniach wojny fińskiej był on również przekonany o słabości ZSRS. Armia Czerwona, pozbawiona dużej części kadr dowódczych, fatalnie wyszkolona i dowodzona, miała być według niego łatwa do pokonania. W grudniu 1940 r. zapadła więc decyzja o rozpoczęciu wojny z Sowietami.

Z kolei Stalina zaalarmowały spektakularne zwycięstwa Niemiec na Bałkanach, tradycyjnym obszarze zainteresowania rosyjskiej polityki. Wiosną 1941 r. Niemcy pomogły Włochom zgnieść Grecję i opanowały Jugosławię, niwecząc w zarodku brytyjskie próby utworzenia antyniemieckiego frontu na południu Europy. Hitler miał więc rozwiązane ręce i niemal całe swoje siły mógł skierować przeciwko ZSRS.

Dla wielu Niemców wierzących w geniusz Hitlera wybuch wojny z ZSRS był zapowiedzią nowego świetnego zwycięstwa, ale przez część dowódców wojskowych został on przyjęty z dużymi obawami. Swego czasu Hitler przyrzekł swoim generałom, że nie dopuści do wojny na dwa fronty, która okazała się zgubna dla Niemiec w latach 1914-1918. Teraz łamał to przyrzeczenie, bo przecież Wielka Brytania nadal pozostawała w konflikcie z III Rzeszą i front zachodni wciąż w jakiejś formie trwał, aczkolwiek na razie nie wydawał się groźny.

Czy Armia Czerwona mogła mimo swoich wad zostać użyta do ataku na Zachód? Z pewnością była do tego przygotowana lepiej niż do obrony. Stalin był przekonany o jej potędze. Nie dysponujemy jednak dokumentami potwierdzającymi, że planował agresję. Z pewnością liczył, że w miarę wykrwawiania się Niemiec i aliantów pojawi się szansa na atak Armii Czerwonej, która formalnie będzie niosła wolność, a w rzeczywistości ustanawiała władzę sowiecką w całej Europie. Czy jednak w 1941 r. był gotowy do uderzenia i zdecydowałby się na jego przeprowadzenie? Istnieje wiele poszlak potwierdzających tę tezę, ale nie mamy co do tego pewności.

PAP: Można więc powiedzieć, że z politycznego punktu widzenia podjęta przez Hitlera decyzja o ataku była racjonalna, ale jeśli chodzi o stronę wojskową wydaje się bezsensowna. Przypomnijmy, że Niemcy w 1941 r. nie mieli czołgów, które mogłyby się równać z sowieckimi.

Prof. Janusz Odziemkowski: Ale o tym nie wiedzieli. Byli przekonani, że ich konstrukcje są znacznie lepsze od sowieckich. Kiedy pokazywali je Sowietom podczas wizyty Mołotowa w Berlinie w listopadzie 1940 r. dziwili się, że goście z Moskwy wyrażali przekonanie, że gospodarze nie pokazują im „najlepszych czołgów”, które umożliwiły Wehrmachtowi odniesienie wielkich zwycięstw na zachodzie.

Niemcy nie wiedzieli o istnieniu T-34. Zetknięcie się z nimi latem 1941 r. było dla nich ogromnym zaskoczeniem. Tym bardziej, że analizy wskazywały na niski poziom utechnicznienia armii sowieckiej i złą jakość dowodzenia. I te oceny były bez wątpienia prawdziwe.

PAP: Dlaczego Stalin dysponując informacjami, że Niemcy szykują się do ataku na jego kraj, kompletnie je zignorował? Czy uważał je za niewiarygodne lub może za prowokacje niemieckie?

Prof. Janusz Odziemkowski: Pamiętajmy, że Niemcy prowadzili takie prowokacyjne działania. Podsuwali agentom sowieckim informacje sprzeczne z ich prawdziwymi zamiarami. Do Stalina docierały więc bardzo różne informacje. Nie uświadamiamy sobie często skali dezinformacji niemieckiej poddającej doniesienia o planowanym ataku w wątpliwość. Zazwyczaj politycy widzą w przekazywanych im informacjach to w co chcą wierzyć, zwłaszcza w sprawach wojskowych, do których z reguły nie mają odpowiedniego przygotowania. Stalin, pomimo że był kreowany przez sowiecką propagandę na największego wodza w historii, nie miał wielkiego doświadczenia wojskowego, był natomiast przekonany o własnej przenikliwości i nieomylności. Przyjmował więc informacje, które utwierdzały go w jego własnym przekonaniu, że Hitler nie uderzy jako pierwszy. Nie dostrzegał tych zagrożeń, które zwróciłyby uwagę doświadczonego wojskowego.

Nawet jeśliby przewidywał, że taki atak mógłby nastąpić, to przecież siły zgromadzone w okręgach zachodnich wydawały się wystarczające do powstrzymania inwazji niemieckiej. Trzynaście tysięcy sowieckich czołgów na zachodniej flance w porównaniu z trzema tysiącami niemieckich dawało pozory bezpieczeństwa. Strona sowiecka liczyła na masy uzbrojenia i sił ludzkich, które miały przytłoczyć nieprzyjaciela. Mniejszą uwagę przykładano do jego jakości, wyszkolenia i dowodzenia. W tych kwestiach Niemcy, dysponujący ponadto doświadczeniami ze zwycięskich kampanii, zdecydowanie górowali. Ich taktyka walki stała na zdecydowanie wyższym poziomie od taktyki obowiązującej w Armii Czerwonej. To były punkty przewagi niemieckiej.

PAP: I właśnie z tych czynników wynikały gigantyczne zwycięstwa niemieckie w pierwszych tygodniach i miesiącach wojny z ZSRS?

Prof. Janusz Odziemkowski: Z tych, a także wielu innych przyczyn. Zwróćmy uwagę na różnice pomiędzy żołnierzem niemieckim a sowieckim. Żołnierz sowiecki bez porównania gorzej posługiwał się sprzętem technicznym. Każdy czołg niemiecki uszkodzony w walce był ściągany do warsztatów naprawczych i naprawiany. Drobniejsze usterki były naprawiane na polu walki przez same załogi.

Tymczasem czołgi T-34, które pod względem opancerzenia i uzbrojenia górowały w 1941 r. nad każdym typem czołgu niemieckiego, często były porzucane przez załogi przy pierwszym niewielkim uszkodzeniu. Przeciętne wykształcenie techniczne żołnierzy sowieckich było nieporównanie mniejsze. Armia Czerwona składała się głównie z robotników i chłopów, którzy niedawno jeszcze uprawiali ziemię, stąd bardzo niska w jej szeregach kultura techniczna. A Wehrmacht był armią robotników wielkoprzemysłowych i ludzi z wykształceniem technicznym.

Ponadto Armii Czerwonej brakowało sprzętu motorowego. Masy piechoty poruszały się pieszo lub wozami konnymi. Samochodów posiadała niewiele i kiepskiej jakości. Zmieniły to dopiero dostawy sprzętu amerykańskiego w latach 1942-43. One dały Armii Czerwonej zdolność do prowadzenia szybkich ofensyw na wielkich przestrzeniach, które rozbijały front niemiecki. W 1941 r. odwrót był powolny, niezorganizowany, fatalnie dowodzony. Po czystce stalinowskiej, w wyniku której duża część kadry oficerskiej została wymordowana, młodzi dowódcy stojący bez żadnego przygotowania na czele batalionów, pułków, a nawet dywizji, na polu walki zdecydowanie ustępowali dowódcom niemieckim.

PAP: Mówi się, że Hitlerowi zabrakło czasu. Czy gdyby zaatakował ZSRS w maju 1941 r. miałby szansę na odniesienie symbolicznego zwycięstwa jakim byłoby zdobycie Moskwy?

Prof. Janusz Odziemkowski: Jest to możliwe. Pamiętajmy, że Hitler planował początek kampanii na 15 maja. Jej rozpoczęcie opóźniła wojna na Bałkanach, a dokładniej opowiedzenie się Jugosławii przeciwko państwom Osi i to w chwili, kiedy wydawało się, że jest ona już niemal jej częścią. Hitler w maju 1941 r. musiał błyskawicznie reagować. Wehrmacht odniósł kolejne spektakularne zwycięstwo, ale stracił kilka tygodni.

W historiografii serbskiej, a wcześniej jugosłowiańskiej, bardzo mocno rozbudowywano tezę, że to opór Jugosławii uchronił ZSRS przed upadkiem, że gdyby Hitler uderzył 15 maja, opanowałby w 1941 r. Moskwę. Ale są również historycy i wojskowi, którzy wskazują, że deszcze padające w maju do tego stopnia pogorszyły stan dróg w ZSRS, iż Wehrmacht nie mógłby wiosną prowadzić błyskawicznej ofensywy.

Niemniej i atakując w czerwcu Hitler miał szansę zdobycia Moskwy, gdyby w trakcie kampanii nie zmienił głównego kierunku uderzenia na Ukrainę, aby opanować jej zasoby. Sowieci ponieśli tam gigantyczną klęskę, ale zyskali czas. Kiedy Niemcy przegrupowali wojska i wznowili natarcie na Moskwę przyszło załamanie pogody i mrozy, do których nie byli przygotowani ani żołnierze ani sprzęt niemiecki. To stało się przyczyną dotkliwej porażki w bitwie o Moskwę i być może ocaliło ZSRS od upadku.

PAP: Jak informacja o ataku Niemiec na ZSRS została przyjęta w okupowanej Polsce i wśród Polaków w Londynie? Według wielu opinii było to spełnienie najgorętszych pragnień Polaków żyjących pod okupacją obu totalitaryzmów.

Prof. Janusz Odziemkowski: Ta nadzieja przebija z pamiętników i wspomnień świadków tamtych wydarzeń. Radość zapanowała, gdy dwaj wielcy gnębiciele Polski „wzięli się za łby”. Trudno się było nie cieszyć, tym bardziej że w kraju i w polskich sferach politycznych na Zachodzie dominowało przewidywanie, że Niemcy rozbiją ZSRS w ciągu kilku miesięcy i rozproszą się na ogromnych terytoriach, co ułatwi mocarstwom zachodnim przygotowanie do dalszej walki.

PAP: A co oznaczał ten dzień dla Polaków na Kresach zagrabionych przez Sowietów? Kilka dni wcześniej rozpoczęła się kolejna akcja wywózek na wschód. Dla Ukraińców, Białorusinów, narodów bałtyckich był to moment wyzwolenia spod dyktatury stalinowskiej. Jak 22 czerwca 1941 roku został przyjęty przez Polaków?

Prof. Janusz Odziemkowski: Pamiętajmy, że Polacy mieszkający na Kresach nie znali okupacji niemieckiej. Kojarzyła im się głównie z tą z czasów I wojny światowej. Wojska niemieckie również przez Polaków były witane jako wyzwolicielskie spod władzy sowieckiej, terroru NKWD, groźby nocnych wywózek, potajemnych egzekucji oraz straszliwej nędzy, która przyszła na te ziemie wraz z wojskami sowieckimi we wrześniu 1939 r. Przyjmowano więc tę okupację z ulgą, bo nie wiedziano, że może być to „wejście z deszczu pod rynnę”.

Polscy politycy na Zachodzie byli przekonani, podobnie jak zdecydowana większość polityków i wojskowych państw zachodnich, że ZSRS upadnie w ciągu kilku miesięcy. Dla Polaków oznaczało to, że z areny zniknie jedno z dwóch mocarstw, które w 1939 r. dokonały rozbioru Rzeczypospolitej. Przekonanie o tym było tak silne, że w 1941 r. licznie odzywały się głosy, aby nie podpisywać z sowietami wiążących umów, i nie czynić żadnych ustępstw choćby z tego względu, że może to rządowi polskiemu utrudnić w przyszłości negocjacje z nowymi władzami „demokratycznej Rosji” jakie zostaną powołane po klęsce III Rzeszy.

PAP: Ci, którzy bronią decyzji o podpisaniu układu Sikorski-Majski, zwracają uwagę, że jego faktyczną stawką było życie tysięcy Polaków w sowieckich więzieniach i łagrach. Z drugiej strony tacy publicyści jak Stanisław Cat-Mackiewicz traktują to porozumienie jako ogromny błąd polityczny przesądzający kwestię granic wschodnich Polski. Jak odnieść się do tych kalkulacji?

Prof. Janusz Odziemkowski: Patrzymy na tę decyzję z perspektywy siedemdziesięciu pięciu lat i wiemy jakie były jej następstwa. Stąd zapewne pojawiają się krytyczne oceny układu. Uważam jednak, że decyzja o jego podpisaniu nie była błędem. Nasza wiedza na tematów losów Polaków w ZSRS wskazuje, że układ uratował życie dziesiątek tysięcy Polaków, którzy po kolejnych miesiącach gehenny zmarliby z wyczerpania, przepracowania lub zginęli w masowych egzekucjach. To jest niewątpliwie ogromna i niekwestionowana zasługa gen. Sikorskiego.

Wątpię również, aby decyzja o podpisaniu układu przesądziła o kształcie naszej wschodniej granicy. Załóżmy, że Stalin postawiony pod murem ustąpiłby w lipcu 1941 r. w kwestii granic. Co jednak stałoby mu na przeszkodzie w 1944 lub 1945 r., gdy był dla Wielkiej Brytanii i USA sojusznikiem numer jeden i miał w ręku wszystkie atuty, przekreślić ten traktat. Robił tak wielokrotnie i wprost deklarował, że zawarte traktaty nie są wieczne. Nie sądzę więc, aby fakt skutecznej „obrony granicy ryskiej” w 1941 r. uchronił Polskę przed jej przesunięciem w Teheranie lub Jałcie.

Stalin był dla Zachodu zbyt cennym sojusznikiem, ponieważ przeciwko jego krajowi Niemcy zgromadzili 3/4 swoich sił. Chronił w ten sposób Zachód przed gigantycznymi stratami, setkami tysięcy poległych. Ten fakt dla każdego przywódcy demokratycznego państwa, którego kariera polityczna zależy od decyzji wyborców, wyrażanej kartką do głosowania w kolejnych wyborach, był bezcenny. Żaden polityk Zachodu nie zawahałby się przed pozostawieniem Polaków w ich sporze o granice ze Stalinem, mając w perspektywie oszczędzenie życia setek tysięcy własnych żołnierzy.

Rozmawiał Michał Szukała (PAP)