Były redaktor naczelny dziennika „Corriere della Sera” Paolo Mieli zeznawał w sobotę przed sądem w Watykanie na procesie pięciu oskarżonych, wśród nich dwóch włoskich dziennikarzy, w sprawie wycieku tajnych dokumentów. Mieli bronił prawa do informowania.

Wyrok w głośnej sprawie znanej jako Vatileaks, czyli wycieku i publikacji tajnych dokumentów, ma zapaść pod koniec maja - poinformowały media po sobotniej rozprawie. Po raz pierwszy watykański trybunał sądzi dziennikarzy, co wywołuje protesty ich środowiska we Włoszech, a także przedstawicieli Rady Europy.

Mieli, jeden z najbardziej znanych publicystów we Włoszech, został wezwany jako świadek obrony dziennikarza telewizyjnego Gianluigiego Nuzziego, autora książki „Via Crucis” o finansach Watykanu, nadużyciach, szastaniu pieniędzmi przez część hierarchii.

Drugą książkę na ten temat pt. „Chciwość” napisał Emiliano Fittipaldi z tygodnika "L'Espresso". Oba tomy ukazały się tego samego dnia w listopadzie zeszłego roku. Trzy tygodnie po ich premierze obaj autorzy zasiedli na ławie oskarżonych. Zarzuca im się publikację tajnych dokumentów Watykanu.

Razem z nimi sądzeni są: osadzony w watykańskim areszcie hiszpański ksiądz Lucio Vallejo Balda z Prefektury Spraw Ekonomicznych Stolicy Apostolskiej, jego były asystent Nicola Maio i była doradczyni komisji ds. finansów, powołanej przez papieża Franciszka, Francesca Chaouqui.

Paolo Mieli, o którego zeznaniach poinformowali obserwatorzy rozprawy, zapewniał, że tajne dokumenty, jakie wyciekły zza Spiżowej Bramy i zostały opublikowane w książkach, "w żaden sposób nie zagroziły pokojowi lub bezpieczeństwu Watykanu".

Podkreślił, że gdyby sam nimi dysponował, również by je opublikował. Wyjaśniał, że dla dziennikarza bądź szefa redakcji nie ma żadnych ograniczeń dotyczących publikacji tajnych dokumentów, o ile nie stanowią one zagrożenia dla pokoju czy bezpieczeństwa.

„Te materiały zaś mogą wywoływać jedynie wrzawę” - oświadczył Mieli.

Publicysta i historyk podkreślał, że dokumenty, które nie zostają opublikowane, mogą potem zostać wykorzystane nawet jako „narzędzie szantażu czy nielegalnej presji”. Mówił, że zadaniem wydawcy i dziennikarza jest to, by nie dopuścić do „niewłaściwego użycia” poufnych materiałów. Również ta kwestia, wyjaśniał były naczelny największej włoskiej gazety, jest jednym z elementów podejmowania decyzji o publikacji.

Mieli stwierdził, że ponieważ były w przeszłości przypadki takiego szantażu, decydowano, że „mądrzej i uczciwiej” będzie opublikować dokumenty.

Przypominał, że zadaniem dziennikarza i wydawcy jest publikowanie także zabronionych dokumentów i „rzucanie wyzwania ryzyku i zakazowi”.

„To, że jest to zakazane, nie zabrania publikacji” - argumentował Paolo Mieli.