Potencjał, który Rosjanie zgromadzili przy granicy, jest niewystarczający do przeprowadzenia operacji zaczepnej dającej gwarancję powodzenia - mówi gen. Waldemar Skrzypczak.

Rosja zgromadziła ok. 100 tys. żołnierzy na granicy z Ukrainą. Oczywiście nie wiemy, czy prezydent Władimir Putin zdecyduje się na atak. Ale gdyby do tego doszło, to czy żołnierze ukraińscy będą mieli szanse w tym starciu?
Ujmę to tak: dzisiaj przewaga jest po stronie ukraińskiej, a nie po stronie rosyjskiej. Potencjał, który Rosjanie zgromadzili przy granicy, jest niewystarczający do przeprowadzenia operacji zaczepnej dającej gwarancję powodzenia. Oczywiście jako państwo w całości mają przewagę. Ale na razie na tym konkretnym kierunku nie mają przewagi militarnej.
Z czego to wynika?
Po pierwsze: ukraińska armia ma w tej chwili ponad 200 tys. żołnierzy gotowych na pozycjach bojowych. A Rosjanie jeszcze nie są gotowi, dopiero się zjeżdżają i gromadzą sprzęt. Ich ok. 100 tys. żołnierzy bytuje w kiepskich, zimowych warunkach i wkrótce będą tym zmęczeni. Ile oni wytrzymają w terenie, który nie jest przystosowany na przygotowanie wojska?
Po drugie: Ukraińcy przygotowują się do tej operacji obronnej od trzech, czterech lat. Mają wielostanowiskowe pozycje obronne, kilka linii obrony obsadzonych przez wojska, znają teren. Jednocześnie w ostatnich latach armia ukraińska przeszła gruntowną modernizację, dysponuje dobrymi systemami obrony powietrznej i przeciwpancernej, a to przez lata było atutem Rosjan. Aby móc przełamać obronę ukraińską, Rosjanie muszą mieć przewagę co najmniej 6-krotną na głównym kierunku uderzenia, a na innych 3-, 4-krotną. Oni nawet nie zaczną operacji, jeśli nie będą mieli takiej przewagi.
Wreszcie trzeba pamiętać, że armia ukraińska zbudowała swoje zdolności, a Rosjanie się tego boją, szczególnie po porażce Armenii z Azerbejdżanem. Ostatnio Ukraińcy przy pomocy tureckiego bezzałogowca unieszkodliwili rosyjską artylerię i to tych drugich wprowadziło w osłupienie. Rosja jest przerażona kolejną wizją porażki wojskowej i wizerunkowej. Armia Azerbejdżanu wspierana przez Turcję użyła podobnych środków, jakimi teraz dysponuje Ukraina, a armia Armenii była wspierana przez Rosję i w tamtym konflikcie przegrała. W moim przekonaniu Rosjanie boją się tego, że Ukraińcy będą chcieli odzyskać Donieck i Ługańsk.
Ale Rosjanie mają swoje bezzałogowce i doskonałe zdolności w obronie przeciwlotniczej i przeciwrakietowej. To nie jest tak, że teraz nowoczesne technologie nieco tę naturalną przewagę obrońców niwelują?
Na pewno tak. Ale to nie zmienia faktu, że Rosjanie dali się pobić Azerom. Te doskonałe systemy nie obroniły Armenii. Rosjanie mają przewagę technologiczną, ale Ukraińcy bardzo poszli do przodu.
Na ile realne jest to, że Rosjanie zaatakują z trzech stron, od wschodu, od południa z Krymu i od północy przez Białoruś?
Według tego, co podają Amerykanie, przy granicy z Ukrainą stoją 8 i 20 armie rosyjskie. One są słabe. Ta druga ma jedną dywizję i trzy brygady. 8 armia to jest kilka samodzielnych brygad, które mają potencjał półtorej dywizji. Jakby to policzyć i dodać jednostki będące w pobliżu, to przy granicy z Ukrainą stoi około pięciu rosyjskich dywizji ogólnowojskowych. To naprawdę jest niewiele do takiego zadania. Powtórzę raz jeszcze: w tej chwili Rosjanie nie mają potencjału do operacji zaczepnej, ponieważ nie mają przewagi operacyjnej. Jeżeli mają zamiar wykonać uderzenie na Ukrainę, to muszą użyć 1 Armii Pancernej Gwardii, która obecnie stoi w rejonie Witebska i ma trzy silne dywizje. Jeśli Amerykanie wierzą w wybuch wojny, to powinni śledzić ruchy 1 armii, bo tylko ona może dać na wybranym kierunku przewagę Rosjanom.
A co z tymi analizami, m.in. w warontherocks.com, mówiącymi o tym, że Rosja tak naprawdę nie jest w stanie dłużej okupować dużego terytorium z powodów logistycznych, m.in. innego rozstawu szyn kolejowych na zachodzie?
Nie wiem, kto pisze takie rzeczy, najwyraźniej ci nieznający struktury armii rosyjskiej, która ma kilka brygad i pułków kolejowych. One są zdolne do szybkiej budowy linii kolejowych. Rosjanie nawet potrafią budować linie kolejowe na mostach pontonowych przerzuconych przez szerokie rzeki. Batalion kolejowy w ciągu doby jest w stanie ułożyć ok. 10 km torów. A takich batalionów mają co najmniej 12. To na pewno nie będzie powodem, który stanie na przeszkodzie Rosjanom. Oni do logistyki przywiązują dużą wagę, bo zapewnia im manewr.
Ale już wątpliwe jest, czy mają tyle zapasów środków walki, by prowadzić długotrwałą okupację. Ten, kto myśli, że Rosja zdecyduje się na długotrwałą okupację dużej części Ukrainy, jest w błędzie. Bo taka okupacja byłaby dla nich gorsza niż ta Afganistanu w latach 80. Tym razem cena byłaby jeszcze wyższa. Ukraiński ruch oporu byłby znacznie silniejszy i sprawniejszy niż ten afgański.
Jaki wpływ mają na tę sytuację Amerykanie?
Oni mają świadomość tego, że może dojść do konfliktu w rejonie Indopacyfiku. A jeśli to się wydarzy, to Waszyngton skupi się na tamtym regionie, bo on jest dla nich strategicznie ważniejszy, i tam będą walczyli o supremację z Chinami. A nie ma takiej możliwości, by USA prowadziły dwa pełnoskalowe konflikty jednocześnie. To dlatego Waszyngton naciska tak na europejskich sojuszników, w pewien sposób straszy wojną, by ich skonsolidować, by mówili jednym głosem i by odbudowali swój potencjał militarny tak, by mieć zdolność odeprzeć agresję Rosji. Poza tym Amerykanie nie mają tak licznych wojsk lądowych, jak byśmy chcieli, by je mieli. Ale nie chcą dopuścić do powtórki z Monachium z 1938 r., gdy Hitler zajął Czechy z powodu niejasnej postawy Francji i Wielkiej Brytanii. Teraz nie chcą, by Paryż i Berlin się wahały i uległy presji Putina.
Jakie cele ma Putin?
Chce sterroryzować Ukrainę wojną - być może też po to, by zdestabilizować ukraińską scenę polityczną. Ale strasząc Ukrainę, Putin straszy też Europę. Chce być przy stole, chce być graczem decydującym o przyszłości Ukrainy i strefy wokół Rosji będącej kiedyś częścią Związku Radzieckiego. Ale jeśli Amerykanom uda się konsolidacja Zachodu i nikt z nim do stołu nie siądzie, to będzie przegranym. Kanclerz Merkel właśnie odchodzi, tak więc można zakładać, że takich zapraszających Putina do rozmów o nowym pokoju w Europie będzie niewielu. Nawet jeśli Biden teraz rozmawia z Putinem. To jest zagrywka Putina na to, by pozostać w grze. Ale czas, gdy mógł wszystkich straszyć wojnami, się skończył.
Na ile realna jest powtórka z 2014 r., gdy tak naprawdę Berlin i Paryż pozwoliły Moskwie odkroić kawałek Ukrainy? Teraz może powstać kolejny Donbas?
Przede wszystkim trzeba pamiętać, że w 2014 r. Putin wszedł w Ukrainę jak w masło, bo tam nie miał się kto bić, ukraińska armia praktycznie nie istniała. Teraz ta armia jest uzbrojona i bitna. Nawet ograniczony atak rosyjski może się przeobrazić w wielkoskalowy konflikt między Ukrainą i Rosją. To byłoby duże ryzyko dla Putina. Jeśli chciałby powtórzyć ten scenariusz, czyli zająć wybrany region i potem siąść do rozmów, by wypracować jakiś pokój, którego nie dotrzyma jak porozumień mińskich, to Zachód nie może się cofnąć i ustąpić. Zachód musi mówić jednym głosem. Jeśli politycy z Paryża i Berlina będą się chcieli dogadać z Putinem, bo się boją wojny, to znaczy, że są to zdrajcy, którzy nie popierają wolnej Ukrainy.
Z kolei Rosjanie mają świadomość tego, że Ukraina będzie się broniła. Wierzę w to, że ze wsparciem politycznym NATO i Unii Europejskiej. Mam nadzieję, że jeśli Putin posunie się za daleko, to Zachód zamknie mu wszystko, co może zamknąć - m.in. dostęp do systemu bankowego i oczywiście gazociąg Nord Stream 2.
Jeśliby jednak doszło do inwazji rosyjskiej na Ukrainę, to powinniśmy tam posłać żołnierzy?
Nie, nie mamy takiego mandatu i nie możemy prowadzić takiego działania. To nie jest wojna NATO - Rosja. Sojusz może udzielić Ukrainie wsparcia, bo jest partnerem NATO, ale nie sądzę, by od razu to było wsparcie militarne.
To co powinien wtedy zrobić Sojusz?
Zabezpieczyć swoją wschodnią granicę przed „przypadkową” agresją rosyjską. Amerykanie powinni zmusić Niemców i Francuzów do tego, by byli gotowi do przegrupowania części wojsk na wschód, by dać gwarancje krajom bałtyckim i Polsce. Rosjanie nie mają potencjału, by prowadzić wojnę od Bałtyku do Morza Czarnego. Nie mają tyle sił i nie wytrzymają długiej wojny, a ta byłaby długa. Oni konfliktu dłuższego niż tydzień nie dźwigną ekonomicznie, a imperium Putina upadnie. Warto też dodać, że Rosjanie, zwykli obywatele, nie widzą w Ukraińcach wroga. Trudno będzie Putinowi uzasadnić dużą wojnę przeciw obywatelom Ukrainy. Nie ma to akceptacji w społeczeństwie rosyjskim.
Rozmawiał Maciej Miłosz