Polska musi dbać o 38 mln swoich obywateli, a nie o wątpliwe interesy obywateli innych państw - mówi Sławomir Dębski, dyrektor Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.

Jak by pan określił dzisiaj stan relacji polsko-amerykańskich?
To bliskie sojusznicze relacje, które są elementem europejskiego systemu bezpieczeństwa. I ze względu na ten charakter wymagają intensywnego dialogu oraz skutecznego zarządzania stosunkami transatlantyckimi przez Amerykanów. Odnoszę jednak wrażenie, że wciąż trwa okres przejściowy i administracja prezydenta Bidena jeszcze nie wypracowała własnego, optymalnego modelu prowadzenia tych relacji. Sojusz Ameryki z Europą nie może przypominać koncertu mocarstw, ale wymaga intensywnej komunikacji ze wszystkimi sojusznikami, zwłaszcza z tymi, którzy mogą ponieść największy koszt amerykańskiego dialogu z Putinem. Tymczasem wciąż brakuje amerykańskiego zaangażowania w komunikację z sojusznikami ze wschodniej flanki NATO. Spośród ministrów spraw zagranicznych państw wschodniej flanki NATO jedynie minister Rau otrzymał od Blinkena (Antony Blinken, sekretarz stanu USA – przyp. red.) briefing o przebiegu spotkania w Genewie. W efekcie amerykańska polityka wobec Rosji jest w Europie Środkowej obserwowana z podejrzliwością. A biorąc pod uwagę reakcje państw regionu na propozycję niemiecko-francuską zorganizowania szczytu UE–Rosja, uważana jest wręcz za politykę błędną. Europa Środkowa nie chce więc w ciemno walidować podejścia Bidena do Rosji Putina.
Jak pan skomentuje słowa rzecznika Departamentu Stanu Neda Price’a, który wezwał Polskę, by nie posuwała się dalej w kwestii nowelizacji kodeksu postępowania administracyjnego, aby nie zamknąć prawa do reprywatyzacji?
To jest nieporozumienie. Celem nowelizacji kodeksu jest zwiększenie bezpieczeństwa i stabilności polskiego prawa, co leży przecież w interesie amerykańskich obywateli i inwestorów. Próby uzyskania przez dyplomatów państw obcych wpływu na proces podejmowania decyzji polskiego rządu, a także proces legislacyjny w Sejmie, w celu ochrony praw własnych obywateli, są dopuszczalne, o ile respektują suwerenność organów państwa polskiego, nie uciekają się do gróźb oraz ich forma mieści się w standardach dobrych praktyk dyplomatycznych.
Stosunki z USA nieco się ochłodziły, z ważnym sojusznikiem USA – Izraelem – są wręcz fatalne, w relacjach Berlin–Warszawa też wieje chłodem, z Czechami kłócimy się o Turów, nie mówię już o wschodniej granicy, gdzie od lat nie ma szans na normalne relacje. Możemy sobie pozwolić na to, aby być ze wszystkimi wokół skonfliktowani?
Nie wiem, kto mierzy temperaturę stosunków, więc nie wiem, czy się ochłodziły i o ile stopni. Natomiast celem polityki zagranicznej z pewnością nie jest to, by o niej było cicho. Celem jest skuteczna obrona interesów polskich obywateli. Na tym tle mogą się pojawiać różnice interesów między państwami. Dyplomacja jest instrumentem ich łagodzenia, czy też rozwiązywania problemów. Inna sprawa, że napięcia między państwami mogą powstawać także w wyniku indywidualnych błędów dyplomatów.
Mówi pan o Turowie i polskich błędach w negocjacjach?
Nie, raczej o stylu korespondencji ostatnio ujawnionej lub wymowie wpisów na portalach społecznościowych. Także takie kłopoty trzeba rozwiązywać. Lepiej by było, by infrastruktura komunikacji nie wymagała interwencji o charakterze publicznym. Ale jest ona jednym z dostępnych dyplomacji instrumentów. W demokratycznym państwie informowanie opinii publicznej także jest narzędziem polityki.
Czy stać nas na prowadzenie tylu konfliktów w tym samym czasie?
A z obrony interesów których obywateli proponowałby pan zrezygnować? Polityka nie śpi. Ujmę to tak: za stan relacji o charakterze asymetrycznym zawsze odpowiada partner o większym potencjale, gdyż posiada większe instrumentarium i przestrzeń pozwalającą na elastyczne podejście. Jeżeli mamy więc pretensje, że jakieś relacje nie funkcjonują optymalnie, to zastanówmy się, kto ma większy potencjał. Odpowiedzialność nie rozkłada się równomiernie.
Czyli w relacjach z USA, Berlinem czy Brukselą to raczej ich wina, a z Pragą raczej nasza?
Akurat stosunki polsko-czeskie w ostatnich latach rozwijały się w sposób jak najbardziej partnerski. Ale oczywiście Polska dysponuje większą paletą możliwości do rozwiązania powstałej różnicy interesów i jestem przekonany, że będzie z niej korzystać.
Wróćmy jeszcze do Izraela, na linii Warszawa–Tel Awiw jest w ostatnich dniach bardzo gorąco. Co może się przyczynić do poprawy tych relacji?
Warunkiem niezbędnym do tego, aby relacje polsko-izraelskie funkcjonowały na zdrowych zasadach, opartych na wzajemnym szacunku, jest stosowanie zasady wzajemności w relacjach dwustronnych. To, jak niektórzy przedstawiciele elit izraelskich rozumieją zasadę wzajemności, pokazują stosunki izraelsko-niemieckie, w których Niemcy z uwagi na odpowiedzialność za Zagładę powinny być bezwarunkowym sojusznikiem Izraela. Obserwując relacje polsko-izraelskie na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, odnoszę wrażenie, że są w Izraelu zwolennicy budowania relacji Izraela z Polską w oparciu na tym samym modelu. Dla Polski, z oczywistych względów, w szczególności w związku doświadczeniami polskich obywateli w okresie II wojny światowej, jest to model nie do przyjęcia.
A wprowadzane właśnie prawo, które de facto kończy temat restytucji mienia?
My mamy obowiązek zapewniania stabilności prawnej własnym obywatelom. Polska musi dbać o 38 mln swoich obywateli, a nie o wątpliwe interesy obywateli innych państw. Stabilność sytuacji prawnej musi być przez państwo zagwarantowana. Na nim bowiem opiera się zaufanie obywateli do państwa i jego systemu prawnego. Nowelizacja kodeksu postępowania administracyjnego nie zamyka obywatelom innych państw drogi cywilnoprawnej dochodzenia swych roszczeń. Jeśli sprawa zostanie udokumentowana i sąd uzna racje tych, którzy mają uzasadnione roszczenia, to oczywiście państwo polskie wypłaci stosowne odszkodowania.
Rozmawiał Maciej Miłosz