Od soboty rano obrońcy Aleppo (Halabu), których liczbę agencje oceniają na tysiąc do czterech tysięcy uzbrojonych powstańców i żołnierzy Wolnej Armii Syryjskiej, z dużym powodzeniem odpierają ataki sił rządowych dysponujących bronią ciężką, w tym około stu czołgami.
Podobna bitwa, choć na nieco mniejszą skalę, jaką siły rządowe stoczyły z powstańcami w Damaszku, zakończyła się przywróceniem kontroli wojsk rządowych nad dzielnicami stolicy opanowanymi przez buntowników.
W niedzielę powstańcy apelowali o ustanowienie nad Aleppo strefy zakazu lotów.
W natarciu uczestniczy co najmniej sto czołgów
Specjalny wysłannik madryckiego dziennika "El Pais" opisywał sytuację w Aleppo: "Linie telefoniczne i energetyczne zostały odcięte (...). W sobotę wieczorem zamknął się praktycznie pierścień okrążenia wokół miasta, które pierwszego dnia było atakowane jedynie z zachodu i południa (...). W natarciu uczestniczy co najmniej sto czołgów".
Najbardziej zacięte walki toczyły się w niedzielę w dzielnicach Bab al-Hadid, al-Zahra i al-Arkub. Lotnictwo ostrzeliwało i bombardowało dzielnice Salahedin, Seif al-Daula, Hamadanija i kilka innych.
Według agencji AFP przekazywane z Aleppo filmy wideo pokazują opustoszałe ulice pokryte odłamkami szkła - niewiele okien pozostało nietkniętych, fasady domów podziurawione przez pociski moździerzowe.
"Życie w Aleppo stało się niemożliwe"
W ciągu dwóch dni walk z miasta liczącego około 3 milionów mieszkańców uciekło około 200 000 osób, które błąkają się w jego okolicach. Pozostała ludność znalazła się w potrzasku.
"Życie w Aleppo stało się niemożliwe. Ostrzał trwa dzień i noc każdego dnia. Chleb, benzynę i butle z gazem można kupić tylko na czarnym rynku i to po bardzo wysokich cenach, a wielu rzeczy brakuje" - opowiadał telefonicznie dziennikarzowi agencji AP syryjski pisarz, który prosił o niepodawanie jego nazwiska w obawie przed represjami.
Walki między powstańcami a wojskami reżimowymi trwały również w Hims, w zachodniej Syrii, na przedmieściach Damaszku i w innych rejonach. Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka, które ma siedzibę w W. Brytanii, tylko w sobotę pochłonęły one 168 śmiertelnych ofiar.
Liczba zabitych w niedzielę do godzin popołudniowych wyniosła 88 osób, w tym 27 żołnierzy sił rządowych.
Podczas gdy w Aleppo (Halabie), odległym o 355 km od Damaszku toczą się zacięte boje między obrońcami uzbrojonymi w broń lekką a skoncentrowaną potęgą wojskową reżimu Baszara el-Asada, telewizja syryjska ogranicza się do podawania krótkich informacji o "pojedynczych starciach z terrorystami, którzy próbują atakować ludność Aleppo".
Prorządowy dziennik "al-Watan" pisał w niedzielę o "setkach bojowników, którzy przybyli do Syrii ze "śmiercionośną bronią i radiostacjami dostarczonymi przez Europę".
Dziennik wymienia Tunezję, Afganistan, Kuwejt, Czeczenię, Arabię Saudyjską, Egipt i Francję, jako kraje, z których do Syrii przybyli "bojownicy dżihadu".
Brakuje pomocy humanitarnej
Przewodniczący Narodowej Rady Syryjskiej Abdel Basset Sida na konferencji prasowej zorganizowanej w Zjednoczonych Emiratach Arabskich ostrzegł opinię międzynarodowa, że reżim Baszara el-Asada zgotuje ludności Aleppo "wielką masakrę".
Wobec ogromnej liczby uchodźców "potrzebna jest pomoc humanitarna w wysokości 145 milionów dolarów miesięcznie, tymczasem w ostatnich miesiącach otrzymaliśmy tylko 15 milionów" - powiedział Sida.
Jordania otworzyła w niedzielę pierwszy obóz dla syryjskich uchodźców, usytuowany w Mafrak nieopodal granicy z Syria. Może on przyjąć 120 000 osób.
W królestwie Jordanii przebywa już 50 000 syryjskich uchodźców - poinformował w niedzielę agencję AFP Zajed Hammad, prezes islamskiego stowarzyszenia charytatywnego Kitab wal Sunna.
W ostatnich dniach przedarło się do Jordanii 5 000 uchodźców, mimo iż wojsko syryjskie zastawia zasadzki na uchodźców. W niedzielę zastrzelono kilku spośród usiłujących przedostać się za bezpieczną granicę jordańską.