Gazeta przypomina, że opozycyjny Białoruski Front Narodowy (BNF) wezwał po zamachu siły bezpieczeństwa, by powstrzymały się od wykorzystania tego przestępstwa, jako pretekstu do represji politycznych. Krytykuje też obrońców praw człowieka Oleha Wołczeka i Oleha Hułaka, lidera opozycyjnej partii Sprawiedliwy Świat Siarhieja Kaliakina i działacza kampanii "Mów Prawdę!" Andreja Dźmitryjeua oraz niewymienionych z nazwiska politologów za ich wystąpienia po zamachu.
"Opozycyjni działacze są niewybredni aż do ordynarności w wyborze powodów do składania oświadczeń politycznych. Wymyślając sobie straszaki, sami wpadają z ich powodu w histerię" - pisze dziennik.
Tymczasem w opozycyjnej gazecie "Narodna Wola" komentator Alaksandr Kłaskouski zauważa, że z wypowiedzi przedstawicieli władz po zamachu "można wyciągnąć wniosek, że z założenia winni są (...) przede wszystkim ci, którzy stawiają niewygodne pytania: od polityków i dziennikarzy po Europę".
"Tragedia w metrze powinna przede wszystkim skłonić władze do samokrytyki"
"Wydawałoby się, że tragedia w metrze powinna przede wszystkim skłonić władze do samokrytyki. Jak można było dopuścić do niej przez wiele lat rozdymając struktury siłowe i propagandowy mit o niepodważalnej stabilności i totalnym bezpieczeństwie?" - pyta publicysta.
W ostatnich dniach w białoruskich mediach oficjalnych częste są oskarżenia wobec opozycji o "taniec na grobach" i "PR na krwi". Tego rodzaju zarzuty padają z ust deputowanych do parlamentu i przedstawicieli administracji prezydenta Alaksandra Łukaszenki.