- Borisow jest gorszy od tego, co macie w Polsce i co dzieje się na Węgrzech. Udawało mu się chować to pod dywan, bo miał dobre relacje z Merkel - mówi w rozmowie z DGP Christo Iwanow, lider bułgarskiej opozycji.
- Borisow jest gorszy od tego, co macie w Polsce i co dzieje się na Węgrzech. Udawało mu się chować to pod dywan, bo miał dobre relacje z Merkel - mówi w rozmowie z DGP Christo Iwanow, lider bułgarskiej opozycji.
W ciągu trzech miesięcy protestów w Bułgarii Unia Europejska albo unikała zabierania głosu, albo wręcz broniła premiera Bojko Borisowa. Jest pan rozczarowany reakcją UE?
Prawdę mówiąc, nie miałem wielkich oczekiwań. Widziałem, jak przez lata Borisow budował silne poparcie wśród przywódców Europejskiej Partii Ludowej (EPP). To zupełnie inna sytuacja niż w przypadku Kaczyńskiego i Orbana. Oni w odróżnieniu od Borisowa mają ideologię. Obaj kwestionują europejskie elity i chociaż nie zgadzam się z ich poglądami, to ich elektorat je popiera. Natomiast Borisow nie ma żadnych poglądów, on po prostu zorientował się, że lojalność wobec europejskich przywódców zapewnia mu bezkarność w UE. Dlatego po cichu oddaje się praktykom korupcyjnym, manifestując na zewnątrz sztuczną proeuropejskość. Zanim jeszcze Kaczyński i Orban doszli do władzy, demontował sądownictwo i ograniczał wolność mediów. To wszystko jednak udawało mu się chować pod dywan, bo miał dobre relacje z Merkel. Jestem przekonany, że Borisow jest gorszy od tego, co macie w Polsce i co dzieje się na Węgrzech. Europejskie instytucje i elity zaczynają jednak powoli otwierać oczy na sytuację w Bułgarii, czego dowodem jest przyjęta w Parlamencie Europejskim rezolucja. To się dzieje być może o wiele wolniej, niż Bułgarzy oczekiwali, ale słyszymy pozytywne sygnały.
Co w pana ocenie sprawiło, że UE zaczyna zmieniać swoje podejście?
Media, również polskie, zaczęły pokazywać, że sytuacja w Bułgarii nie jest oderwana od problemów UE. To nie dzieje się w jakimś wyimaginowanym kraju na rubieżach kontynentu, ale dotyczy całej Europy. Jest coś nie tak, jeśli ktoś w zamian za lojalność wobec europejskiego mainstreamu bierze europejskie pieniądze i robi z nimi, co chce. Warto wspomnieć o tym, co kilka dni temu powiedział bułgarskim dziennikarzom szef parlamentarnej frakcji EPP Manfred Weber, kiedy zapytali się go o to, czy wie o zdjęciach Borisowa pokazujących, jak zarządza krajem. Weber odparł, że jest ich świadomy, ale nie jest zadaniem europejskich polityków ocenianie, czy są one problematyczne, czy nie. To tak jakby powiedział, że nie obchodzi go, co się dzieje z pieniędzmi Europejczyków. Oni powinni tego słuchać uważnie i wyciągać wnioski.
To zaskakujące, bo UE chce powiązać europejskie pieniądze z rządami prawa, wprowadzając możliwość zablokowania wypłat wobec problematycznych krajów. W debacie wskazywane są jednak przede wszystkim Polska i Węgry. O Bułgarii nie mówi się wcale.
Jeśli spojrzy się na to, w jaki sposób te istniejące już procedury ochrony praworządności były uruchamiane, to powstaje wątpliwość, czy nowy mechanizm będzie działać odpowiednio. Mam nadzieję, że nie zabraknie w Brukseli i Berlinie (Niemcy sprawują przewodnictwo w Radzie UE w tym półroczu – red.) politycznej woli do tego, by wprowadzone standardy były stosowane równo wobec wszystkich.
Bułgarzy protestowali przed europejskimi ambasadami, domagając się stanowczej odpowiedzi ze strony Europy. Takie lekceważenie protestów przez Brukselę wpływa na wzrost nastrojów eurosceptycznych?
Większość Bułgarów bardzo silnie popiera członkostwo w UE. To poparcie nie wynika jednak z tego, że chcemy eurofunduszy. Nasz euroentuzjazm bierze się głównie z tego, że członkostwo w UE budzi nadzieję na wprowadzenie rządów prawa. Ale teraz Bułgarzy widzą, że Komisja Europejska nie wywiązuje się odpowiednio ze swoich obowiązków.
Kiedy KE reaguje na sytuację w Polsce, rząd mówi o ingerowaniu w wewnętrzne sprawy państwa.
Nie mówimy o jakiejś obcej sile nie wiadomo skąd. Komisja Europejska jest zobligowana do bycia strażniczką europejskich traktatów i zapisanych tam wartości. Jej zadaniem jest zapewnienie minimum standardów dla wszystkich europejskich obywateli, niezależnie od tego, w jakim kraju żyją. Chodzi o ten sam poziom praworządności dla wszystkich. I nie mówię tu o przysłudze, to jest jej zobowiązanie. Kiedy w tych trudnych dla Bułgarów czasach widzimy, że KE nie wywiązuje się ze swoich obowiązków, to jest to bardzo rozczarowujące. Ja jestem proeuropejskim politykiem, a krytykuję UE, bo chcę, by działała i nie pozwalała na to, by bułgarscy obywatele czuli się lekceważeni. Mam nadzieję, że rezolucja PE pociągnie za sobą inne działania, które przywrócą Bułgarom wiarę w UE.
Rząd bułgarski próbuje zdeprecjonować opozycję, mówiąc, że jest w odróżnieniu od niego antyeuropejska i prorosyjska. Mówią to także o panu.
Według różnych badań społecznych od 50 do ponad 70 proc. obywateli bułgarskich uważa, że rząd powinien ustąpić i że praworządność jest zagrożona przez rządzącą krajem mafię. Nic dziwnego, że przy takim nastawieniu społecznym protesty popierają wszystkie partie opozycyjne. Mówimy o naprawdę szerokim spektrum sił politycznych, wśród nich są też ugrupowania prorosyjskie i eurosceptyczne. Martwi mnie, że rząd dostarcza im teraz paliwa do wygrania kolejnych wyborów. Ja i moja polityczna formacja Demokratyczna Bułgaria jesteśmy najbardziej proeuropejską, prozachodnią i rosyjskosceptyczną siłą w kraju. Głośno mówimy o tym, że rosyjskie wpływy w Bułgarii są zagrożeniem dla rządów prawa i że receptą na nie są silne instytucje państwowe. To właśnie korupcja stanowi furtkę dla rosyjskich wpływów. Ich domeną jest bezpieczeństwo i nie chodzi tu o zagrożenie rosyjską inwazją. Rosja nie najedzie Bułgarii, jak zrobiła to w Gruzji czy na Ukrainie. Ona buduje swoje wpływy poprzez inwestycje energetyczne takie jak gazociąg Turkish Stream, który jest tak naprawdę Russian Streamem. To jest projekt ekonomicznie całkowicie irracjonalny. On omijając Ukrainę, ma realizować polityczne cele Moskwy, a jeśli powstanie, to za pieniądze Bułgarów. My mamy zapłacić za coś, co uderza w nasze bezpieczeństwo energetyczne! Kolejny przykład to elektrownia jądrowa w Belene, inwestycja, za którą stoi korupcja na wielką skalę. Bułgaria uzależnia się energetycznie od Rosji na całe pokolenia z przyzwoleniem obecnego rządu.
Korupcja to problem jedynie obecnej władzy czy to kwestia systemu i elity politycznej?
To nie jest codzienny problem każdego Bułgara, lecz polityczny fenomen mający korzenie w systemie komunistycznym. W każdym skorumpowanym środowisku jest jakiś funkcjonariusz komunistycznych służb z rosyjskimi powiązaniami. Bułgaria jest jedynym postkomunistycznym krajem, w którym nie było sensownej lustracji. Dlatego korupcja to nie problem pojedynczych polityków, lecz całego systemu. To podręcznikowy przykład „captured state”, państwa, w którym decyzje podejmowane są na użytek wąskiego grona ludzi, a nie całego kraju.
W reformach miał pomóc mechanizm współpracy i weryfikowania (CVM), którym Komisja Europejska objęła Bułgarię i Rumunię po akcesji w 2007 r. Tymczasem Bruksela w ostatnich raportach chwaliła Bułgarię za postęp w reformach i sugerowała zakończenie mechanizmu.
Koniec CVM to była czysto polityczna decyzja podjęta przez poprzedniego szefa KE Junckera, bez żadnego uzasadnienia i oparcia w rzeczywistości. W tym czasie Bułgaria osuwała się w jeszcze większy kryzys rządów prawa. Od trzech miesięcy demonstranci domagają się ustąpienia nie tylko rządu, ale też prokuratora generalnego, który został wybrany właśnie w czasie, w którym KE zapowiadała koniec mechanizmu. Na szczęście teraz z tego zamiaru się wycofuje. Uważam, że mechanizm powinien zostać pogłębiony o bardziej szczegółowy monitoring.
UE czuje się zmobilizowana przez protestujących w Bułgarii i rosnącą presję. Nie obawia się pan jednak, że jej reakcja będzie powierzchowna?
Wierzę, że dla wielu europejskich polityków nie będzie już odwrotu. Sytuacja w Bułgarii zaczyna być postrzegana przez europejską opinię publiczną jako problem całej UE, coś, co dotyczy interesów finansowych każdego Europejczyka. Spójrzmy na Grecję. Przymykanie przez wiele lat oczu na problemy finansowe tego kraju doprowadziło do głębokiego kryzysu, który odbił się na sytuacji całej Europy. Europejscy przywódcy woleli nie dostrzegać problemu, bo to mogłoby się skończyć awanturą. Mam nadzieję, że to się w przypadku Bułgarii zmieni, że europejska elita i instytucje zaczną głośno mówić o problemach, że przestaną obawiać się o utratę lojalności Borisowa i głosów jego ugrupowania w Parlamencie Europejskim.
Lider EPP Donald Tusk spotkał się 2 października z Borisowem. Pochwalił go za „drogę, jaką Bułgaria przeszła” w czasie jego rządów, podkreślił, że są jeszcze wyzwania. „Demokracja będzie miała swoje ostatnie słowo w Bułgarii w czasie wyborów” – napisał potem Tusk na Twitterze. Co pan sobie o tym pomyślał?
Bardzo szanuję pana Tuska i muszę powiedzieć, że byłem zawstydzony. Ktoś, kto pochodzi z Polski, z Europy Środkowej, dobrze wie, jaką trudnością jest walką z populizmem, korupcją, nową formą autorytaryzmu i rosyjskimi wpływami. By utrzymać Borisowa w swojej drużynie i zatrzymać jego głosy w Parlamencie Europejskim, spotkał się z nim i powiedział rzeczy, o których – jestem o tym przekonany – dobrze wie, że nie są prawdą. On jest świadomy, że Bułgaria nie przeszła drogi w żadnym pozytywnym sensie, co najwyżej zaczęła się cofać. Od momentu wejścia do UE rumuński PKB urósł o 14 pkt proc. więcej niż bułgarski. Bułgaria pozostaje najbiedniejszym i najbardziej skorumpowanym krajem w UE. To jest wstyd, po prostu wstyd!
Bułgarzy wciąż protestują. Co się może wydarzyć?
Borisow jest już przegrany, niezależnie od tego, czy ustąpi teraz, czy dojdzie do wyborów w ustawowym terminie (w marcu przyszłego roku – red.). Wyzwaniem będzie zbudowanie większości w parlamencie, która poprze głębokie reformy. Korupcja jest problemem systemowym. Zmienią się nazwiska, zmienią się twarze w rządzie, ale model polityczny może pozostać ten sam. Odejście Borisowa i prokuratora generalnego Iwana Geszewa to tylko pierwszy krok na bardzo długiej drodze. Moja siła polityczna jest świadoma potrzeby zmian, ale wiemy też, że to dopiero początek bardzo trudnej podróży. ©℗
Bruksela wreszcie krytycznie o Borisowie
Bułgarzy protestujący przeciwko skorumpowanemu rządowi wreszcie doczekali się odpowiedzi od UE. Parlament Europejski przyjął w czwartek rezolucję, w której potępił bułgarski rząd za pogorszenie się stanu praworządności w tym kraju. Rezolucja punktuje niedociągnięcia władz w walce z korupcją i wskazuje na potrzebę reform w wymiarze sprawiedliwości. Dochodzenia w sprawach korupcji na wysokim szczeblu wciąż nie przynoszą wymiernych rezultatów, a zaufanie do sądownictwa pozostaje niskie ze względu na przekonanie obywateli, że sędziowie są podatni na naciski polityczne – odnotowali europosłowie. Potępili również brutalność policji wobec dziennikarzy relacjonujących demonstracje.
Głos potępienia ze strony Parlamentu Europejskiego przełamuje długie milczenie UE na temat protestów w Bułgarii. Demonstrujący od trzech miesięcy Bułgarzy domagają się ustąpienia premiera Bojko Borisowa i prokuratora generalnego Iwana Geszewa. Szef rządu nadal może jednak liczyć na wsparcie w UE ze strony Europejskiej Partii Ludowej (EPP), największej grupy politycznej, do której należy również jego partia GERB. Także w trakcie prac nad rezolucją w europarlamencie EPP próbowała złagodzić jej zapisy, choć poprawki zaproponowane przez rodzinę polityczną Borisowa przepadły w głosowaniu. Większość eurodeputowanych EPP głosowała przeciwko, ale – jak odnotował portal Euractiv – znalazło się 30 dysydentów: sześciu polityków należących do tego ugrupowania poparło rezolucję potępiającą Borisowa, 24 wstrzymało się od głosu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama