Trwająca od niedzieli eskalacja konfliktu Armenii z Azerbejdżanem jest najgwałtowniejsza od zakończenia regularnej wojny w 1994 r.
Na razie nie wiadomo, czy władze w Baku zadowolą się symbolicznym zwycięstwem, czy też będą kontynuować ofensywę. Górski Karabach w czasach sowieckich był zamieszkaną przez Ormian ziemią na terenie Azerbejdżanu o statusie obwodu autonomicznego. Gdy ZSRR zaczął się rozpadać, konflikty sprzed rewolucji październikowej uległy odmrożeniu. Ormianie z Azerbejdżanu padali ofiarą pogromów, Górski Karabach ogłosił nieuznaną przez świat niepodległość, a wojska Armenii pomogły mu ją obronić, korzystając z anarchii u sąsiadów.
Od tej pory sytuacja uległa zmianie. Wzbogacony na wydobyciu ropy i ustabilizowany pod autorytarnymi rządami ojca i syna Aliyevów Azerbejdżan jest silniejszy. Bywały lata, że Baku wydawało na własne siły zbrojne równowartość całego budżetu władz w Erywaniu. Dlatego motywacja, by odbić utracone w latach 90. ziemie, narasta, choć realizacja planu maksimum będzie trudna ze względu na warunki geograficzne – duża część spornego regionu leży w górach. Lokalne eskalacje latami były też wykorzystywane przez oba rządy do odwracania uwagi od wewnętrznych problemów.
Wiele wskazuje na to, że w niedzielę to Azerbejdżan jako pierwszy otworzył ogień. Ocena wydarzeń jest utrudniona, bo na miejscu nie ma niezależnych obserwatorów, a komunikaty obu stron, oskarżających się wzajemnie o agresję, są sprzeczne. Ormianie twierdzą, że od niedzieli zginęło 200 Azerów przy 31 ofiarach po stronie Górskiego Karabachu. Azerowie mówią o 550 zabitych Ormianach, nie ujawniając strat własnych, choć zaprzeczają danym podanym przez przeciwnika. Nie jest też jasne, jak dokładnie zmieniła się linia frontu.
Analiza komunikatów obu stron pozwala na wyciągnięcie wniosku co do celów minimum Azerbejdżanu. Osiągnięcie któregoś z nich pozwoliłoby prezydentowi İlhamowi Aliyevowi ogłosić sukces. W północnej części linii rozgraniczenia walki toczą się o wzgórza w okolicach wioski Talysz/Talış. Ich opanowanie przez Azerów pozwoliłoby na wizualne kontrolowanie przebiegającej u ich podnóża trasy z Wardenisu w Armenii do Martakertu/Ağdary w Górskim Karabachu. To jedna z dwóch dróg łączących to parapaństwo z Armenią, więc możliwość jej obserwacji i ostrzału utrudniłaby logistykę władzom separatystycznym.
Na południu trwa azerska ofensywa wzdłuż granicy z Iranem. Baku utrzymuje, że udało się tam odbić siedem miejscowości. Erywań twierdzi, że to kłamstwo, choć przyznaje się do utraty części pozycji. W tej części Górskiego Karabachu ze względów geograficznych Azerom najłatwiej będzie wkroczyć do którejś z miejscowości będących przed wojną z lat 90. siedzibą władz rejonowych (odpowiednik powiatu). Na przykład do opuszczonego miasta Waranda/Füzuli, odległego o 10 km od dotychczasowej linii rozgraniczenia. Po raz pierwszy od 1994 r. Azerowie ostrzelali też Stepanakert/Xankandi, stolicę Górskiego Karabachu.
Premier Armenii Nikol Paszinjan zagroził, że jeśli wojna potrwa dłużej, Erywań uzna niepodległość parapaństwa. Obie strony oskarżają się o korzystanie z pomocy najemników z Syrii. Po stronie Azerbejdżanu mieliby walczyć islamiści z protureckiej opozycji, przede wszystkim syryjscy Turkmeni. Po stronie Armenii – Kurdowie. Żadne z tych doniesień nie zostało potwierdzone przez niezależne źródła. Faktem jest wsparcie Turcji dla Azerbejdżanu. Przed kilkoma tygodniami oba kraje przeprowadziły wspólne manewry wojskowe, a prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan nazwał Armenię największym zagrożeniem dla pokoju w regionie. Azerów poparł też Pakistan, jedyny kraj na świecie nieuznający państwowości Armenii.
Armenia liczy na pomoc Rosji, z którą łączy ją sojusz wojskowy. Moskwa jednak odmawia. Oficjalnym powodem jest fakt, że działania wojenne toczą się na linii rozgraniczenia między Górskim Karabachem a Azerbejdżanem, a Armenia właściwa nie została zaatakowana. Kreml wezwał za to do wstrzymania ognia. Na razie władze w Erywaniu i Stepanakercie/Xankendi przeprowadzają pełną, a władze w Baku – częściową mobilizację rezerwistów. Wszyscy też deklarują, że są gotowi do wojny w obronie swoich ojczyzn.