Władze białoruskie neutralizują potencjalnych rywali Łukaszenki. Wczoraj bank centralny przejął zarząd nad bankiem, którym 20 lat kierował Wiktar Babaryka.
Sytuacja na Białorusi coraz bardziej przypomina operację służb specjalnych wymierzoną w potencjalnych rywali Alaksandra Łukaszenki w sierpniowych wyborach prezydenckich. To nowość, bo dotychczas represje uderzały w konkurentów rządzącego od 1994 r. prezydenta dopiero po dniu głosowania, a zarazem wskazówka, że władze czują się niepewnie jak nigdy wcześniej. To z jednej strony efekt trudnej sytuacji gospodarczej i epidemicznej, a z drugiej – niespodziewanej popularności kontrkandydatów Łukaszenki.
Tradycyjnej opozycji po raz ostatni udało się zainteresować Białorusinów swoim przekazem podczas kampanii wyborczej w 2010 r., która skończyła się jej rozbiciem w wyniku największej fali represji w historii. Tym razem rekordy popularności biją ludzie, którzy nie mają nic wspólnego z tradycyjną opozycją. To przede wszystkim bankowiec Wiktar Babaryka, który przez 20 lat kierował Biełgazprombankiem, oraz wideobloger Siarhiej Cichanouski, który zarobione w prywatnym sektorze pieniądze od roku inwestuje w youtube’owy projekt „Strana dla żyzni” (Kraj do życia). Jeżdżąc po całej Białorusi, w bezceremonialny sposób opisuje nadużycia lokalnych władz, a jego głównym hasłem, obok nazwy projektu, jest wymierzone bezpośrednio w Łukaszenkę „Stój, karaluchu!”. Tak ostro białoruskiego prezydenta nie atakował jeszcze nikt.
– U nas opłaca się zajmować polityką, żeby zostać więźniem sumienia – komentował Łukaszenka. Po raz pierwszy Cichanouski został ukarany aresztem, gdy kończył się termin rejestracji komitetu wyborczego. W ten sposób władze chciały mu to uniemożliwić. Jednak w zastępstwie Cichanouskiego własny komitet zarejestrowała jego żona Swiatłana. Po wypuszczeniu na wolność bloger zaczął jeździć po kraju formalnie jako członek sztabu swojej małżonki. Pod namiotami, w których zbiera się podpisy, ustawiały się długie kolejki Białorusinów, którzy w ten sposób demonstrowali sprzeciw wobec Łukaszenki. Publicyści nazwali zjawisko podpisową rewolucją. Władze wszczęły w odpowiedzi kampanię wymierzoną w Cichanouskiego.
Wideobloger i ośmiu jego zwolenników trafili do aresztu 29 maja za domniemany atak na milicjanta podczas wiecu w Grodnie, KGB przeszukało domy i działki należące do niego i jego rodziny, po czym ogłoszono, że znaleziono tam 900 tys. dolarów w gotówce. Coraz bardziej prawdopodobne wydaje się postawienie Cichanouskiego przed sądem nie tylko za „naruszenie porządku publicznego”, ale i za domniemane machinacje finansowe. W czwartek Swiatłana Cichanouska ogłosiła, że na trzy dni zawiesza zbieranie podpisów. – W piątek, sobotę i niedzielę obawiam się różnego rodzaju prowokacji. Żaden podpis nie jest wart tego, byście cierpieli wy i wasze rodziny – powiedziała, zwracając się do aktywistów swojego sztabu.
Tuż po Cichanouskim pod rozdzielnik trafił Babaryka. Bankowiec, przedstawiciel elit gospodarczych, początkowo unikał krytyki prezydenta, chwalił pomysły ministrów i deklarował się jako przeciwnik ulicznych protestów. Niepokój władz wywołała jednak jego popularność; Babaryka zgromadził ponad 8000 ludzi w swojej grupie inicjatywnej i bez problemu zebrał wymagane 100 tys. podpisów (jak twierdzi, z ponadtrzykrotnym przebiciem). W kraju nie istnieje niezależna socjologia, ale analiza wyszukiwań w Google wskazuje, że to właśnie on stał się najczęściej wpisywanym w wyszukiwarkę białoruskim politykiem.
W piątek Łukaszenka oświadczył, że polecił Komitetowi Kontroli Państwowej (KDK), odpowiednikowi polskiej NIK, przyjrzeć się dokumentom Biełgazprombanku, piątej co do wielkości instytucji tego typu w kraju. Kontrolerzy szukają dowodów na przestępstwa podatkowe i pranie pieniędzy. Zatrzymano 15 osób, a prezydent zasugerował, że i Babaryka należał do „szajki”. Nowo powołany szef KDK Iwan Cierciel, były zastępca dyrektora KGB, powiedział, że Komitet dysponuje dowodami na jego udział w nielegalnej działalności.
Sprawa jest o tyle wieloaspektowa, że Biełgazprombank w 99,6 proc. należy do Gazpromu i Gazprombanku – rosyjskich spółek z kapitałem państwowym – więc można się spodziewać, że znajduje się on pod jakąś formą ochrony ze strony Kremla. Wczoraj bank centralny przejął czasowo zarząd nad Biełgazprombankiem, co Babaryka określił mianem wrogiego przejęcia. Nieoficjalnie mówi się, że Łukaszenka chciałby postawić na jego czele swoją protegowaną Nadzieję Jermakową, byłą szefową banku centralnego.
– To nacisk na mnie i tworzenie poczucia winy za ludzi, którzy mi zaufali i poszli za mną – komentował Babaryka. W najbliższy piątek Łukaszenka ma poprowadzić naradę na temat systemu bankowego; być może wówczas zostaną ogłoszone jakieś nowe decyzje. – Chcę, żeby on wziął udział w wyborach. Żeby przyszedł i opowiedział, skąd ma własność na Cyprze, jak przy takiej łukaszenkowskiej dyktaturze on tę własność stworzył, jak dawał łapówki, dzielił pieniądze, dlaczego zajmował się tym zagraniczny bank – mówił prezydent. – To wszystko trzeba opowiedzieć Białorusinom, a oni niech potem decydują. Ale więźniem sumienia go nie zrobimy – podkreślał.
Nacisków doświadczają też inni kandydaci na kandydatów. Waleryj Capkała, wieloletni współpracownik Łukaszenki, który publicznie broni Cichanouskiego, usłyszał, że prezydent ma na niego haki i jeśli będzie trzeba, o nich opowie. Z kolei były milicjant Uładzimir Niapomniaszczych, który zbiera podpisy, by mieć możliwość nie tyle startu w wyborach, co legalnego pikietowania z antyrządowymi hasłami, 5 czerwca został przewieziony na komendę w Homlu prosto z własnej pikiety.