"Lista Ładosia”, którą opublikowano w czwartek, jest pierwszą drobiazgową analizą funkcjonowania podczas II wojny światowej działającej w Szwajcarii grupy, która wystawiała fałszywe paszporty latynoamerykańskie dla Żydów próbujących przetrwać Zagładę.
DGP
Jak podają autorzy opracowania – Jakub Kumoch, Monika Maniewska, Jędrzej Uszyński, Bartłomiej Zygmunt – do tej pory udało się odnaleźć 216 paszportów Paragwaju, zawierających nazwiska 505 osób (często były wypisywane na więcej niż jedną osobę), 230 poświadczeń obywatelstwa Paragwaju, 72 paszporty Hondurasu, 16 poświadczeń obywatelstwa tego kraju, trzy paszporty Haiti i trzy paszporty Peru. Według szacunków polskiej ambasady w Bernie wystawiono ich znacznie więcej: co najmniej 1006 paszportów paragwajskich, których posiadaczami było 2350 osób, 751 dokumentów honduraskich, do których wpisano 1550 osób. Liczba dokumentów wytworzona przez grupę Aleksandra Ładosia została oszacowana – w minimalnym wariancie – na 3800, a w maksymalnym na 5300. Według autorów opracowania próbowała ona uratować od 8 do 10 tys. ludzi. Pokrywa się to z szacunkami zaangażowanego w operację działacza organizacji żydowskiej RELICO i syjonisty Abrahama Silberscheina, który podawał liczbę 10 tys. Polscy dyplomaci w Bernie – we współpracy z Instytutem Pileckiego, Żydowskim Instytutem Historycznym, IPN i Muzeum Auschwitz – ustalili 2987 nazwisk posiadaczy dokumentów. Z czego 2306 osób to obywatele Polski (najczęściej z Zagłębia: Będzina, Sosnowca i Dąbrowy Górniczej). Z Warszawy pochodziło 497 osób, 381 – z Niemiec (głównie z Frankfurtu i Berlina), 377 – z Holandii (przede wszystkim z Amsterdamu). Ocalało 317 Polaków, 226 Holendrów, 198 obywateli przedhitlerowskich Niemiec, 22 Austriaków, 11 Żydów z Czechosłowacji, siedmiu z Francji, sześciu z Belgii, trzech obywateli Włoch i Szwajcarii, jeden Węgier, jeden Litwin i jedna obywatelka Mandatu Palestyny. Ocaleni to 24 proc. spośród tych, którzy znaleźli się na liście opracowanej przez ambasadę RP w Bernie.
Przeżyć mogło więcej osób. Nawet do trzech tysięcy. Co ważne, w opracowaniu nie ma jednoznacznej oceny tego, jaką rolę w historiach ocalenia odegrały paszporty. O ile w przypadku Żydów z Holandii i Niemiec jest wyraźny związek pomiędzy posiadaniem paszportów Ładosia a przetrwaniem, o tyle – jak czytamy – w przypadku polskich Żydów to jedynie nieliczne przypadki.
Do tej pory nikt nie wykonał tak gigantycznej pracy nad źródłami, które dokumentowałyby działalność grupy Ładosia. Nikt nie przeprowadził tylu rozmów z potomkami posiadaczy paszportów. Nikt nie dokonał tak głębokiej kwerendy w archiwach na całym świecie. Nazwiska tych, którzy uzyskali paszport latynoamerykański, są podawane z dużą liczbą szczegółów – datami urodzenia, miejscem zamieszkania, z przedstawieniem powiązań rodzinnych. To realne losy konkretnych Blochów czy Zabnerów.
„Lista Ładosia” jest publikacją, która radykalnie pogłębia wiedzę na temat szefa placówki polskiej w Bernie w okresie II wojny światowej i współpracujących z nim dyplomatów oraz działaczy organizacji żydowskich.
We wrześniu z kolei ukazała się biografia autorstwa – spokrewnionego z dyplomatą – Sebastiana Ładosia pt. „Zanim Bóg odwróci wzrok”. Niedługo później Instytut Pamięci Narodowej wydał publikację Witolda Bagieńskiego poświęconą powojennym losom posła w Szwajcarii. To analiza jego stosunku do PRL i gry, którą podjął z wywiadem komunistycznej Polski w okresie, gdy mieszkał we Francji. Gry, której wynik nie był dla niego jednoznaczny.
Magazyn DGP 13 grudnia 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Historia Aleksandra Ładosia z każdym kolejnym miesiącem staje się bardziej kompletna. I to nie tylko w wymiarze jego bohaterskiej postawy z okresu wojny, ale też trudnego okresu godzenia się z komunizmem i utrzymywania czegoś na wzór prywatnego dialogu z bezpieką. Mamy Ładosia, który wraz z grupą polskich dyplomatów i działaczy organizacji żydowskich znajduje się w gronie nielicznych, którzy rozumieją wymiar dokonującej się za sprawą hitlerowskich Niemiec Zagłady. Dyplomatę działającego – jak czytamy w dokumentach MSZ z okresu wojny – z powodów „ściśle humanitarnych”, co nie było w tamtych czasach powszechne. I mamy Ładosia, który po wojnie spotyka się z antytezą superszpiega, ubekami z awansu społecznego posługującymi się głośno trzeszczącym sprzętem do nagrywania, który muszą ukrywać pod źle skrojonymi marynarkami i zagłuszać głośnym, udającym gruźlicę – kaszlem. Sam Ładoś określał ich mianem „kompetentnego czynnika krajowego”. W rzeczywistości miał pełną świadomość, że utrzymuje kontakt z „Bronkami Toporkami”, czego dowodem jest fakt, że udało mu się im wcisnąć za 350 tys. franków „obrazy Grottgera”, które jak się później okazało – nie były autorstwa tego malarza.
Wraz z kolejnymi publikacjami o Ładosiu jesteśmy świadkami narodzin legendy. Powstaje pozbawiona lukru opowieść o człowieku. Bohaterze z krwi i kości, którego nie sposób zaszufladkować, który nie pasuje do wymagającej jednoznaczności polskiej historiografii czy też często po prostu hagiografii. O bohaterze, który jest Polsce potrzebny. W całej tej jego antyhagiograficznej wielowymiarowości.