Nursułtan Nazarbajew zamienił Kazachstan w państwo stabilne i obliczalne, choć prawa człowieka wciąż są tam łamane. Co czeka kraj po abdykacji władcy?
Okładka magazyn DGP 5.04.2019 / DGP
Nursułtan Nazarbajew był do niedawna jednym z najdłużej nieprzerwanie rządzących przywódców planety: wyprzedzało go jedynie kilku Afrykańczyków i irański ajatollah Ali Chamenei. Był też ostatnim z liderów państw poradzieckich, którzy władzę zdobyli w czasach Związku Radzieckiego. Trudno wyobrazić sobie, aby nie wygrał kolejnej elekcji zaplanowanej na 2020 r. – najpewniej odniósłby równie „eleganckie zwycięstwo” (sięgając po frazę Alaksandra Łukaszenki z Białorusi, który po ustąpieniu Nazarbajewa stał się najstarszym stażem poradzieckim prezydentem), co ostatnim razem, gdy „poparło” go 97,7 proc. wyborców.
Mimo 78 lat mógłby rządzić dalej, zdecydował jednak, że nie pójdzie drogą Roberta Mugabego z Zimbabwe czy Abd al-Aziza Butefliki z Algierii. Po 30 latach rządów ustąpił. Nie chciał trzymać się fotela prezydenta Kazachstanu do ostatniego tchnienia, stać się groteskowym paszą. Ma lepszy plan.

Chwalić czy ganić

Gdy rozpadał się ZSRR, pierwszy sekretarz Komunistycznej Partii Kazachskiej SRR Nazarbajew (o którym mówiło się jako o możliwym następcy Michaiła Gorbaczowa) został pierwszym prezydentem Kazachstanu, zaś sama republika po raz pierwszy w historii stała się samodzielnym państwem. Początkowo wieszczono Kazachstanowi rychły upadek, nazywano go krajem sezonowym. To był (i wciąż jest) tygiel narodów, konfesji, języków, jedyna republika radziecka, w której naród tytularny był dziesiątki lat w mniejszości – w 1989 r. Kazachowie stanowili niespełna 40 proc. populacji, więcej było Słowian (dziś Kazachowie stanowią zdecydowaną większość). Wielu obserwatorów spodziewało się wybuchu separatyzmu czy wojny domowej i patrzyło w stronę tamtejszego stepu z niepokojem – szczególnie że Kazachstan odziedziczył znaczną część radzieckiego arsenału nuklearnego.
Niebawem okazało się jednak, że kierowany przez Nazarbajewa twardą ręką kraj nie jest nieobliczalny ani sezonowy. Szybko oddał broń atomową, przyciągnął zachodnich inwestorów, zaczął czerpać krociowe zyski z eksploatacji surowców naturalnych. Po trudnej dekadzie lat 90. gospodarka kraju błyskawicznie rosła, co odczuli obywatele. Aleksandra Jarosiewicz w analizie dla Ośrodka Studiów Wschodnich podliczała: „(...) Imponujący wzrost gospodarczy, który w latach 2004–2014 wynosił średniorocznie 7,2 proc. (...), a średnie dochody per capita wzrosły z 94 do 346 dol. (średnia płaca z 208 do 675 dol.). Jednocześnie udział populacji żyjącej poniżej poziomu ubóstwa spadł z 46,7 proc. w 2001 r. do mniej niż 3 proc. w 2014 r. Udział klasy średniej wzrósł z niespełna 5 proc. w 2002 r. do ponad 65 proc. w 2013 r.”. Z obywatelami Nazarbajew zawarł umowę typową dla wielu poradzieckich krajów, jak Rosja czy Azerbejdżan: wy nie wtrącacie się do polityki, ja gwarantuję stabilne, w miarę dostatnie życie.
Nazarbajew nie chciał, by Kazachstan był widziany jako kraj Boratów, z sukcesem zabiegał o prestiż państwa na arenie międzynarodowej. Odciął się w wielu aspektach od radzieckiej pamięci minionej epoki. We wszystkich tych działaniach nie było wulgarnej ideologii
Nazarbajew nie chciał, aby Kazachstan stał się kolejną azjatycką despotią, stworzył więc eurazjatycki oświecony autorytaryzm. Wizja Nazarbajewa zawierała w sobie też społeczną i cywilizacyjną przebudowę kraju. Obiecał, że do 2025 r. język kazachski przejdzie na alfabet łaciński (obecnie zapisywany w miejscowej cyrylicy; byłaby to trzecia zmiana alfabetu w ciągu stulecia). Zaproponował zmianę nazwy państwa na Kazak Eli, Kraj Kazachów, chcąc odciąć się od licznych sąsiednich „-stanów” (pomysł jest w zawieszeniu). Przeniósł stolicę z Ałmaty do Akmoły i nazwał ją Astana (druga obok koreańskiego Seulu stolica świata, której nazwa oznacza „stolicę”), szybko powstało tu imponujące i nowoczesne miasto. Nie chciał, by Kazachstan był widziany jako kraj Boratów, z sukcesem zabiegał o prestiż państwa na arenie międzynarodowej. Odciął się w wielu aspektach od radzieckiej pamięci – zgodził się na budowę muzeum represji Karłag na terenie jednego z największych obozów pracy NKWD, demontaż licznych pomników minionej epoki, głośne mówienie o cierpieniach, których Kazachowie doświadczyli w czasach ZSRR. We wszystkich tych działaniach nie było wulgarnej ideologii, jak choćby w sąsiednim Turkmenistanie. Kazachstan przetrwał i pod wieloma względami odniósł znaczny sukces, a prezydent zajął w systemie kluczową pozycję, niezwykle silną nawet jak na obszar poradziecki.
Ten sukces ma jednak swoją cenę. – Podstawowe prawa i wolności obywateli nie są przestrzegane – tłumaczy mi Jewgienij Żowtis, obrońca praw człowieka, dyrektor Kazachskiego Międzynarodowego Biura Praw Człowieka i Rządów Prawa. Poznałem go kilka lat temu w mieście Aktau podczas rozprawy Władimira Kozłowa, opozycjonisty oskarżanego o podsycanie strajku pracowników sektora gazowego w Żanaozen. W 2011 r. policja otworzyła tam ogień do protestujących, zginęło kilkanaście osób. – W parlamencie nie ma ani jednego polityka opozycyjnego, wybory już dawno nimi nie są, to procedura naznaczenia. Istnieją dwie–trzy krytyczne wobec władzy gazety i kilka stron internetowych. Nazarbajew pozwala im działać, ale mogą istnieć dopóty, dopóki będą marginalne. Państwo kontroluje wszelkie przejawy aktywności. Pod wieloma względami Kazachstan podobny jest do Rosji – tłumaczy Żowtis.
Według najnowszego raportu Freedom House, który bada stan przestrzegania praw człowieka, Kazachstan zajmuje 126. miejsce na 158 państw liczących ponad milion mieszkańców, nieopodal Białorusi i Rosji. Według zestawienia Reporterów bez Granic zajmuje 158. lokatę na 180 krajów pod względem wolności słowa, blisko Iranu czy Libii. Ale autokrata Nazarbajew, który stał się dla Zachodu wymagającym ćwiczeniem intelektualnym, wymyka się prostym ocenom. Opinie komentatorów o nim często są pozytywne, choć z zastrzeżeniami. Wszystko zależy od punktu odniesienia. Fakt, na tle sąsiadów – Kirgistanu, Tadżykistanu, Uzbekistanu czy Turkmenistanu – Kazachstan wypada dobrze, ale jeśli zastosować bardziej uniwersalne kryteria – już nie. Gdyby np. Polska dziś była w takim stanie jak on – z ogromną korupcją, dyspozycyjnymi sędziami na telefon, fasadową demokracją – Zachód biłby na alarm.
Nazarbajew lubi widzieć w sobie tureckiego Atatürka czy singapurskiego Lee Kuan Yewa, ojca narodu, modernizatora, twórcę współczesnej państwowości – i ma do tego pewne prawa. Wielu Kazachów rzeczywiście go popiera, ale owo poparcie w autorytarnych systemach jest czymś innym niż w demokracjach. W Kazachstanie wynika i z braku alternatywy, i z utożsamiania przywódcy z państwem, co sprawia, że powinniśmy mówić raczej o akceptacji. Znacząca większość Kazachów nie pamięta ZSRR, nie wie, jak to jest być rządzonym przez kogoś innego niż Nazarbajew. Stał się on raczej elementem kazachskiej przyrody, jak powtarzają się pory roku: raz ciepłe, raz chłodne.

Wyjść po brytyjsku

Już wcześniej pomyślał o bezpieczeństwie swoim oraz bliskich. Gdy w 2010 r. wybuchła rewolucja w sąsiednim Kirgistanie, która zmiotła tamtejszego prezydenta Kurmanbeka Bakijewa, w kazachskim parlamencie zaproponowano przyznanie Nazarbajewowi tytułu Lidera Narodu oraz obdarzenie go wieloma przywilejami. Choć zaprotestował przeciwko stawianiu go ponad prawem, ustawy nie zawetował. Więc teraz nie może zostać pociągnięty do odpowiedzialności za działania podejmowane w czasie prezydentury, on i jego najbliżsi zostali objęci nietykalnością majątkową, dopóki żyje, należy z nim dożywotnio uzgadniać główne decyzje w państwie.
Zdaniem Jewgienija Żowtisa o przekazaniu władzy zaczęto myśleć już w latach 2012–2013 i w 2014–2015 Nazarbajew gotów był ustąpić. Sytuację zmieniła agresja Rosji na Ukrainę. Moskwa podważyła reguły gry obowiązujące w regionie, posuwając się jeszcze dalej niż w 2008 r. w Gruzji. Na kraj padł strach, wystraszyła się kazachska elita, obawiano się powtórki Donbasu na północy kraju, w pobliżu granicy z Rosją, gdzie mieszkają Słowianie. Gdy kilka miesięcy po aneksji Krymu Putin powiedział, że to Nazarbajew stworzył kazachstańską państwowość, w Astanie wystraszono się, iż rosyjski prezydent specjalnie podkreśla krótką historię Kazachstanu jako państwa, bo między wierszami zapowiada zbrojną interwencję. Pospiesznie zorganizowano więc obchody 550-lecia utworzenia państwa.
Nazarbajew od początku lawirował na arenie międzynarodowej między Zachodem, islamskim południem (m.in. Uzbekistanem, Iranem, Afganistanem), Chinami i Rosją. Najbliższe relacje łączyły go jednak z Moskwą, wraz z Białorusią karnie brał udział w kolejnych politycznych oraz gospodarczych inicjatywach Kremla. Po aneksji Krymu stosunki Rosji z wieloma krajami się zaostrzyły, a Astana musiała starać się coraz bardziej, by nadal prowadzić politykę wielowektorową, być jednocześnie w ciepłych stosunkach z Rosją i jej adwersarzami. Nazarbajew wiedział, że jeśli nazbyt zbliży się do Moskwy i straci innych sojuszników, jego kraj stanie się wobec Rosji bezbronny.
Na pewno dały mu też do myślenia wydarzenia w Uzbekistanie – w 2016 r. nagle zmarł przedostatni z poradzieckich patriarchów i regionalny rywal Nazarbajewa, prezydent Islom Karimow – miał w chwili śmierci 78 lat, czyli tyle, ile Nazarbajew dziś. Po śmierci uzbeckiego dyktatora, który nie przygotował zawczasu sukcesji, pozycja jego rodziny osłabła. Nazarbajew chce tego uniknąć.
Postanowił załatwić rzecz po brytyjsku: ogłasza, że odchodzi, lecz tak naprawdę zostaje. Przekazał fotel prezydenta, ale nie władzę – tę zachowa. Ma nie tylko ogromny autorytet, prerogatywy Lidera Narodu i bliskich ludzi na kluczowych stanowiskach, ale też jest szefem rządzącego ugrupowania Nur Otan (Światło Ojczyzny) w de facto monopartyjnym systemie i przewodniczącym Rady Bezpieczeństwa – kontroluje w ten sposób resorty siłowe. Jest nieusuwalnym monarchą z szerokimi uprawnieniami. To on będzie podejmował najważniejsze decyzje, pociągał za sznurki, ale codzienną pracą zajmą się inni – i to oni będą ponosić odpowiedzialność. Nie jest to jednak monarchia dziedziczna, ale chwilowa, zniknie zapewne pewnego dnia wraz z nim. Nazarbajew nie jest politycznym gangsterem w rodzaju obalonego w 2014 r. ukraińskiego prezydenta Wiktora Janukowycza, który nie dbał o ojczyznę. Liderowi Narodu zależy na tym, aby dzieło po jego śmierci nie rozsypało się jak domek z kart.
– Trwa obecnie rozłożony w czasie test systemu – tłumaczy Aleksandra Jarosiewicz, obecnie dyrektorka Fundacji Solidarności Międzynarodowej. – To ryzykowne, ale jeszcze bardziej ryzykowne byłoby, gdyby Nazarbajew nie zrobił nic i nagle umarł. Wówczas system by się załamał, bo jest zbytnio od niego uzależniony. Dziś Nazarbajew sam rozmontowuje układ, który stworzył, aby państwo przetrwało. Woli, żeby elity porozumiały się pod jego okiem – mówi ekspertka. W podobnym duchu wypowiada się Żowtis. – Wydaje mi się, że Nazarbajew tworzy system, w którym następca nie będzie odgrywał tak dużej roli jak on – tłumaczy. – Trwa instytucjonalizacja władzy. Na kluczowe stanowiska są nominowani nie ambitni politycy, ale urzędnicy, którzy mają rozwiązywać konkretne problemy. Zmienia się ustrój: z republiki superprezydenckiej na prezydencką lub nawet parlamentarno-prezydencką – mówi.
Nursułtana Abiszewicza do władzy wyniosła jedna pieriestrojka, a teraz sam przeprowadza kolejną.

Wzór dla Putina

Na razie Nazarbajew nie zdecydował się na przeprowadzenie przyspieszonych wyborów prezydenckich. Te odbędą się w tym lub następnym roku, najpóźniej w grudniu 2020 r. Lider Narodu pozwoli na nie, gdy będzie wiedział, że nowy system jest już gotowy do tego poważnego testu.
Pełniącym obowiązki prezydenta do tego czasu będzie Kasym-Żomart Tokajew, którego pierwszymi decyzjami na nowym stanowisku były m.in.: zmiana nazwy stolicy na Nur-Sułtan (37 sekund aplauzu deputowanych w parlamencie), postawienie monumentu Nazarbajewa w stolicy (21 sekund aplauzu), nazwanie jego imieniem wszystkich centralnych ulic wojewódzkich miast (kilka sekund aplauzu), pozostawienie wszystkich portretów i fotografii Lidera Narodu w budynkach publicznych (23 sekundy aplauzu).
Tokajew jest niezwykle doświadczonym politykiem i dyplomatą: przez ćwierć wieku pełnił najważniejsze funkcje – był premierem, szefem dyplomacji, ostatnio marszałkiem Senatu (piastując to stanowisko w momencie rezygnacji Nazarbajewa, zgodnie z ustawą zasadniczą został pełniącym obowiązki głowy państwa). To człowiek, na którego lojalność Nazarbajew może liczyć.
Wciąż nie wiadomo jednak, kto zostanie kolejnym prezydentem, już z pełnym mandatem. Może być to Tokajew, może córka Nazarbajewa – Dariga (zastąpiła Tokajewa na stanowisku przewodniczącego Senatu), może bratanek gen. Samat Abisz. Mariusz Marszewski i Krzysztof Strachota w analizie Ośrodka Studiów Wschodnich sugerują, że niewykluczone, iż Nazarbajew nie wyznaczy następcy, a dopuści do kontrolowanej rywalizacji dwóch–trzech kandydatów: „Taki wariant pozwoliłby – pod kontrolą Lidera Narodu – wyłonić najsprawniejszego następcę w konfrontacji z elitą i społeczeństwem Kazachstanu i z ich mandatem (nieporównanie słabszym i kontrolowanym przez Nazarbajewa)” – piszą.
– To będzie przedłużony okres prezentowania się kandydatów na wybiegu – mówi Aleksandra Jarosiewicz. – Nazarbajew daje sygnał: „Rywalizujcie o to, kogo wyznaczę na następcę”. To z jednej strony ryzykowne, ale z drugiej do polityczny majstersztyk, bo on chce kolektywnego rządu. Cała elita rozumie, że kolejny prezydent będzie tylko twarzą systemu, główni gracze muszą dogadać się między sobą.
Jewgienij Żowtis tłumaczy mi, że jest pewna szansa, iż gdy zabraknie Nazarbajewa, to system się załamie, ale uważa to za mało prawdopodobne. Jego zdaniem jest coś, co łączy rządzącą elitę: to chęć ochrony efektów transformacji, która dokonała się po upadku ZSRR, a której byli głównymi beneficjentami. A do tego potrzebne jest zachowanie pełni władzy. – Nawet w przypadku odmiennych ambicji różnych grup widmo utraty wszystkiego powstrzyma elitę od prowadzenia wyniszczających wewnętrznych wojen – mówi ekspert. – Nie wykluczam liberalizacji systemu, o ile elita będzie czuła się wystarczająco silna – podkreśla Żowtis.
Przetrwanie Kazachstanu funkcjonującego przynajmniej tak sprawnie jak dotychczas to dla Nazarbajewa też gwarancja jeszcze lepszego zapisania się w historii. A na tym zależy mu z pewnością szczególnie. W samej Azji Centralnej dotychczas przywódcy odchodzili bądź umierając, bądź zmieceni przez rewolucję, bądź po wygaśnięciu mandatu (po raz pierwszy dopiero w 2011 r., 20 lat po rozpadzie ZSRR). Kazachski eksperyment uważnie obserwować będzie wielu polityków w regionie. Być może podobny zabieg chciał zastosować już w 2008 r. Władimir Putin: niewykluczone, że zmęczony rządami testował Dmitrija Miedwiediewa na stanowisku prezydenta, sprawdzał, czy będzie na tyle sprawny i lojalny, aby można byłoby mu powierzyć pieczę nad interesami elity i własnymi. Miedwiediew nie sprostał: okazał się wierny, lecz mierny, popełniał błędy – jak przyczynienie się do obalenia libijskiego satrapy Muammara Kaddafiego – a obrona sprzymierzonych dyktatorów jest jednym z pryncypiów Putina. Rosję czeka koniec prezydentury Władimira Władimirowicza najpewniej w 2024 r. Skończy wtedy 72 lata; będzie liderem kraju niewiele krócej niż dziś Nazarbajew.
Putin może nauczyć się czegoś od Nazarbajewa, choć systemy rosyjski i kazachski pod wieloma względami różnią się od siebie. Pozycja rosyjskiego prezydenta jest słabsza niż Lidera Narodu, nie może on w przeciwieństwie do niego czy przywódcy Białorusi oddać władzy nikomu z krewnych. Jeśli jednak kazachski eksperyment stopniowego przekazywania odpowiedzialności się nie powiedzie, wielu autokratom da to do myślenia.
Zbigniew Rokita jest reporterem i publicystą, specjalizuje się w problematyce Europy Wschodniej. Autor m.in. książki reporterskiej „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium” (Wydawnictwo Czarne, 2018)