Od 2008 r. do Polski zaczęły płynąć pieniądze z unijnego budżetu. Ale w większości regionów zagrożenie skrajnym ubóstwem, zamiast spaść, zaczęło rosnąć. A to dlatego, że inwestorzy nie przyszli, a część środków zmarnowano.
Od 2008 r., gdy ruszyły konkursy na uzyskanie wsparcia w tej perspektywie finansowej, do końca ubiegłego roku poziom zagrożenia skrajnym ubóstwem zmniejszył się jedynie w trzech województwach: dolnośląskim, śląskim i świętokrzyskim. W zachodniopomorskim się nie zmienił. W pozostałych 12 regionach wzrósł. Najbardziej, o 3,8 pkt proc. w woj. warmińsko-mazurskim – do 13,2 proc.
Krzysztof Hetman, marszałek województwa lubelskiego, argumentuje, że pieniądze z RPO (regionalny program operacyjny) czy PO RPW (Program Operacyjny Rozwój Polski Wschodniej) nie są przecież przeznaczane na pomoc socjalną, tylko na inwestycje, np. budowę dróg, sieci wodnej i kanalizacyjnej, ośrodków zdrowia i kultury. – Wszystko to sprzyja rozwojowi przedsiębiorczości i powstawaniu nowych miejsc pracy. W moim przekonaniu nie ma lepszego sposobu na walkę z ubóstwem. Staramy się dać mieszkańcom regionu do ręki wędkę. Pamiętajmy jednak, że ubóstwo jest problemem wielowymiarowym. Nie jesteśmy w stanie go rozwiązać wyłącznie za pomocą środków europejskich – mówi Hetman.
Jacek Protas, marszałek województwa warmińsko-mazurskiego, przekonuje z kolei, że regiony przede wszystkim musiały zainwestować w infrastrukturę, w tym komunikacyjną, oraz w przystosowanie terenów pod inwestycje. Inaczej nie będą w stanie pozyskać przedsiębiorców, którzy mogliby tworzyć miejsca pracy. Uważa, że samo szkolenie ludzi, uczenie ich nowych umiejętności nie przyniesie rezultatu, jeżeli nie będą mieli jak szybko dojechać do pracy.
Zapytaliśmy ekspertów, dlaczego za pieniędzmi z UE nie poszła poprawa we wskaźnikach takich jak zagrożenie ubóstwem.
– Pozyskanie inwestorów wymaga zachęt. Skoro polityka podatkowa jest w gestii regionów, mogły dać ulgi przedsiębiorcom, którzy zdecydują się na ulokowanie firm na obszarach zagrożonych największym ubóstwem – twierdzi Małgorzata Starczewska-Krzysztoszek, główna ekonomistka Konfederacji Lewiatan.
Jej zdaniem pieniądze z programów takich jak np. Kapitał Ludzki w znacznej części zostały wykorzystane w sposób nieprzemyślany. Jako przykład podaje szkolenia na kosmetyczki i fryzjerki bezrobotnych z małych miejscowości, gdzie zapotrzebowanie na tego typu usługi jest niewielkie.
– Pieniądze z tego programu zasiliły firmy szkoleniowe. Rozliczone one były z realizacji strategii, którą same przygotowywały. Nie analizowano, czy ich założenia są słuszne, czy pomoc jest kierowana do najbardziej potrzebujących i czy jest to właściwy rodzaj pomocy – mówi Jerzy Głuszyński z Instytutu Badawczego ProPublicum. Uważa, że w przyszłości tego typu wsparcie powinno być kierowane przez firmy non profit (lub we współpracy z nimi), które pracują na co dzień z osobami w trudnej sytuacji, pomagają im w aktywizacji zawodowej.
Osoby zagrożone skrajnym ubóstwem to najtrudniejsza grupa do aktywizacji, bo najwięcej w niej ludzi ze wsi i małych miast, słabo wykształconych i długotrwale bezrobotnych. – Pieniędzy z UE jest zbyt mało, by wsparły wszystkich potrzebujących. W Polsce ich roczny wkład do PKB to jedynie ok. 3 proc. – zaznacza Jerzy Kwieciński, były wiceminister rozwoju regionalnego.