Ta kampania przejdzie do historii dzięki podjęciu jednoosobowej debaty. Czy też w zasadzie autodebaty. Śmiało nauczycielki na lekcjach polskiego będą mogły opowiadać: „Być albo nie być, oto jest pytanie mówi – w swojej nieśmiertelnej debacie Hamlet”. Będą mogły też opowiadać o przejmującej debacie Kordiana na szczycie Mont Blanc.
Możliwe, że to pojęcie trafi pod strzechy i okaże się, że indywidualny występ kabareciarza to nie stand-up, a debata. Z kolei polityczni komentatorzy ocenią, czy np. debatujący polityk sam ze sobą przegrał, czy może sam ze sobą wygrał.
Ale żarty na bok. Czasami najważniejsze są wydarzenia, których nie było. I tak może być w tej kampanii ze starciem twarzą w twarz kandydatów przed drugą turą. Jeśli nie zobaczymy nieoczekiwanego zwrotu akcji, to raczej nie dojdzie do bezpośredniego spotkania Andrzeja Dudy i Rafała Trzaskowskiego. A to tworzy niezdrowy precedens na przyszłość. Wyborcom należy się bezpośrednia konfrontacja racji, charakterów i oratorskiej sprawności tych, którzy mierzą w najwyższy urząd w państwie. Po tej kampanii w kolejnych możemy liczyć na to, że kandydaci na pytanie o takie pojedynki przytaczać będą II turę wyborów Duda – Trzaskowski. Może powstanie powiedzenie „jedni debatują w Końskich, inni w Lesznie”.
To co widzieliśmy w poniedziałkowy wieczór, nie było starciem racji, a mówieniem do swojego kawałka Polski. Nie widzieliśmy wymiany argumentów czy ciętych ripost transmitowanych przez różne telewizje. Prezydent Andrzej Duda w TVP, czy wręcz w „swoim” TVP mówił do wyborców, którzy i tak na niego zagłosują. Z kolei TVN24 transmitował konferencję prasową pretendenta też w większości do jego potencjalnych wyborców. Można zwracać uwagę na technikalia. Duda rozmawiał z Polakami, z których niektórzy wyglądali na przedstawicieli formacji, która go popiera. Nie wiadomo jak były dobierane pytania. Jedna z mieszkanek Końskich mówiła nam, że TVP nagrywała pytania do debaty. Ona chciała zapytać o konstytucję. Takiego pytania nie było. Ale inne, które padły, zapewne były autentyczne.
Z kolei Trzaskowski odpowiadał na pytania dziennikarzy. Ale choć bez taryfy ulgowej, to była to faktycznie duża konferencja prasowa. W dodatku stawiająca obecne na niej media w mało komfortowej sytuacji, bo w jakiejś mierze miały one stanowić alibi dla kandydata KO, który nie przyjechał do Końskich (i trudno mu się dziwić). Po obu wydarzeniach oba sztaby odtrąbiły sukces. Przecież prezydent debatował z Polakami, a kandydat PO pokazał, że choć nie pojechał do Końskich, to nie boi się pytań dziennikarzy różnych redakcji.
Na pewno i w Końskich, i w Lesznie warto było się pojawić, by z bliska zobaczyć, jak się robi politykę. Ale ostateczny efekt nie jest dobry. Tak samo jak mówienie tylko do swoich nie jest dobre. Może wzmacnia poczucie moralnej wyższości w gronie zwolenników, ale jednocześnie uczy wszystkich, że nie trzeba bronić swoich racji przed innymi i pokazywać im swoich argumentów, a tym bardziej ich słuchać. A kto nie słucha, przestaje rozumieć.