Już jakiś czas temu, gdy zobaczyłem, jak Wielka Brytania, Szwecja czy Niemcy prowadzą politykę społeczną, zrewidowałem swoje liberalne poglądy gospodarcze. Nie jest mi teraz obce analizowanie rozwiązań systemowych pod kątem rozwarstwienia społecznego oraz wpływu wielkości różnic pomiędzy biednymi a bogatymi na życie społeczne i rozwój cywilizacyjny.
Magazyn DGP z 7 lutego 2020 / Dziennik Gazeta Prawna
Autor był premierem w latach 2005–2006, a w latach 2007–2008 dyrektorem w Europejskim Banku Odbudowy i Rozwoju w Londynie
Doskonale rozumiem, że różnice są motorem zmian, że dynamizują wzrost społeczny, gospodarczy i cywilizacyjny. Ale to nie rozwarstwienie społeczne samo w sobie jest problemem, tylko jego wielkość i poziom biedy. Aby państwo i społeczeństwo mogły się rozwijać, niezbędne jest panowanie nad różnicami między biednymi i bogatymi.





Z tego względu tekst Piotra Wójcika „Nasz raj nierówności” (Magazyn DGP z 31 stycznia 2020 r.) przyciągnął moją uwagę. Najpierw, z przekory, pomyślałem, że teza jakoby mój rząd stworzył „raj nierówności”, brzmi trochę dziwacznie, lecz raj to raj – nawet nierówności. Dziwacznie dlatego, że sporo bogatych osób i rodzin w Polsce przeniosło się z „raju” i stało się rezydentami Londynu, Zurychu, Luksemburga, Wiednia, nawet Emiratów Arabskich. Nie przenieśli biznesów, tylko osobiste rozliczenia i status. Zgoda, może z innych powodów niż rozwiązania prawno-podatkowe mojego rządu, ale jednak. To, że o tych przenosinach się właściwie nie pisze, nie znaczy, że nie są faktem. Ale cóż, taki to raj.
Odnosząc się do opinii Wójcika, muszę przypomnieć motywy, jakimi kierował się mój rząd, gdy obniżał daniny płacone na rzecz fiskusa i likwidował podatek od spadków dla najbliższej rodziny. Chcieliśmy budować kapitał oraz kapitalizm w Polsce. Uważam, że tworzenie rodzimego kapitału w kraju, w którym brakuje go jak powietrza, jest zadaniem niezbędnym. Mamy być otwarci tylko na kapitał zagraniczny? Mamy być podwykonawcami globalnych firm? Mamy budować własność państwową, tak naprawdę trochę niczyją? Proszę spojrzeć na wartość przejętych przez państwo spółek, na to, jak tracą one na wartości. Amerykanie nie mają prawie żadnych przedsiębiorstw państwowych – po prostu wszystkie biznesy, czy to prywatne, czy to rodzinne, traktują jak swoje. Właśnie Amerykę chciałem naśladować.
Nie ma bogatego państwa bez rodzimego kapitału, bez żyjących w dostatku ludzi i rodzin. A nam – Polakom i Polsce – bogactwa bardzo brakuje. Dlatego decyzje z 2005 r. i 2006 r. roku uważam za ważne i dobre. Wystarczy zauważyć, że zmniejszone w 2009 r. podatki pozostawiły w kieszeniach Polaków spore oszczędności, które zwiększyły konsumpcję. To ona oraz deprecjacja złotówki były głównymi przyczynami tego, że Polska pozostała zieloną wyspą wzrostu gospodarczego w czasie światowego kryzysu.
Zdumiony jestem jeszcze jedną tezą tekstu Wójcika – że brak podatku od przejmowanego majątku stawia w uprzywilejowanej sytuacji spadkobierców. Tak, są uprzywilejowani. Ale oni, nawet jako małe dzieci, uczestniczyli w tworzeniu kapitału, tworzeniu wartości, jako cała rodzina. Czy trzeba ich za to karać kolejną daniną, by wyrównać szanse uboższych? Równajmy w górę, a nie w dół.
Jeśli polskie uczelnie nie są najlepsze na świecie, to kto będzie kreował elity? Rządy populistów? Właśnie widzimy skutki tworzenia elit na siłę oraz na skróty. Znam natomiast kilkanaście osób, które dzięki pomocy zamożnych Polaków zdobyły wykształcenie za granicą. Dziś ponad 3 tys. naszych rodaków kształci się na najlepszych amerykańskich i europejskich uczelniach, w ogromnej mierze z pomocą bogatych polskich rodzin. Tak właśnie działa Edukacyjna Fundacja prof. Romana Czerneckiego. To jest prawdziwe wyrównywanie szans. I teraz co? Zabierzmy im podatkiem od spadków pieniądze, wrzucimy je do budżetu i bezmyślnie wydamy?
Strasznie mnie boli, że nie dbamy – jako państwo i społeczeństwo – o rodzimy kapitał, nie budujemy go należycie, nie tworzymy dla niego dobrej atmosfery. Napadamy a to na bogatych, a państwo najczęściej z nimi walczy. Wolimy chuchać i dmuchać na kapitał obcy albo bezsensownie nacjonalizować. Tak nie zbudujemy dostatniego kraju. Może nasza narodowa bezinteresowna zawiść jest nieuleczalna. Ale rozwiązania wprowadzone przez mój rząd trwają już 10 lat i tworzą dobre podstawy do budowania dobrobytu. Na szczęście rozwarstwienie społeczne w tym czasie malało.