Proporcjonalnie największą lokomotywą wyborczą w tych wyborach okazał się Konrad Berkowicz z Konfederacji. Tuż za nim znaleźli się Władysław Kosiniak-Kamysz, Mateusz Morawiecki i Małgorzata Kidawa-Błońska.
Takie są wnioski płynące z naszych analiz. Sprawdziliśmy „wskaźnik lokomotywy wyborczej”. Pokazuje on, jaki odsetek głosów oddanych na daną listę w okręgu wyborczym zebrali wiodący kandydaci (zazwyczaj jedynki na listach, choć – jak się okazało – nie w każdym przypadku). Pod uwagę wzięliśmy pięć ogólnopolskich komitetów, które startowały w wyborach – Koalicję Obywatelską (KO), PiS, PSL, Lewicę i Konfederację. Z tym zastrzeżeniem, że trzy ostatnie komitety nie zdobyły mandatów we wszystkich 41 okręgach, więc nie są w każdym przypadku porównywalne w stosunku 1:1 do takich komitetów jak PiS czy KO.
Jak poradzili sobie poszczególni kandydaci? Najsilniejszą „lokomotywą” okazał się Konrad Berkowicz, który w okręgu nr 13 w Krakowie zgarnął ponad 74 proc. głosów oddanych tam na listę Konfederacji. Następny w kolejności jest Władysław Kosiniak-Kamysz, który uzyskał niemal 73 proc. głosów oddanych na PSL w okręgu nr 15 (Tarnów). Tuż za nim uplasował się startujący w Katowicach Mateusz Morawiecki (ponad 72 proc.) oraz jedynka KO w Warszawie Małgorzata Kidawa-Błońska (71,6 proc.).
Wynik lokomotywy jest istotny w wewnętrznym rozdaniu danej partii. Może być argumentem w personalnych przetasowaniach. W PiS kolejni za Mateuszem Morawieckim byli Jarosław Kaczyński (65 proc. głosów na liście) i trzeci Mariusz Błaszczak (55 proc.). Ale już np. rywal Morawieckiego Zbigniew Ziobro zebrał 36 proc. głosów. Z kolei w Koalicji Obywatelskiej podium to, po Kidawie-Błońskiej, Borys Budka i Izabela Leszczyna – po 57 proc. głosów z listy, i tuż za nimi Kamila Gasiuk-Pihowicz. Na listach Lewicy czołowa trójka to: Małgorzata Szmajdzińska – 58 proc., Wanda Nowicka i Adrian Zandberg – po 56 proc.
Policzyliśmy także średnią dla poszczególnych komitetów. I tak najlepszy kandydat KO w swoim okręgu przeciętnie zgarnął ok. 38 proc. głosów oddanych na listę, z której startował. To o ponad 4 pkt proc. więcej niż lokomotywy PiS. W przypadku PSL wskaźnik ten wyniósł średnio poniżej 36 proc. Dużo wyższe wskaźniki osiągnęły Konfederacja (ponad 56 proc.) i Lewica (42 proc.), ale są one zawyżone wskutek tego, że komitety te nie zdobyły mandatu w każdym możliwym okręgu. – Konfederacja nie miała lokalnie silnych kandydatów, to bardziej formacja wojewódzka i wielkomiejska. Dlatego jej wyborcy niejako z automatu głosowali na jedynki – wyjaśnia socjolog polityki Jarosław Flis.
Przy okazji naszych analiz wyszło na jaw, kto i w ilu przypadkach źle obstawił kandydatów na jedynki. W przypadku KO sześciokrotnie się zdarzyło, by osoby z dalszych miejsc zdobyły więcej głosów niż liderzy list. Przykładowo Sławomir Neumann, czyli jedynka KO w Gdańsku, uzyskał dopiero czwarty wynik (25,2 tys. głosów). Wyprzedzili go Jarosław Wałęsa (61,8 tys.), Piotr Adamowicz (41,8 tys.) i Agnieszka Pomaska (39,1 tys.). W PiS były trzy takie sytuacje. Gorszy wynik niż kandydaci na dalszych miejscach uzyskały takie jedynki jak startujący w Lublinie Sylwester Tułajew, Piotr Gliński w Łodzi i Jarosław Sellin w Gdańsku. W przypadku PSL mieliśmy do czynienia tylko z jedną tego typu sytuacją (w okręgu nr 20 dwójka Bożena Żelazowska wyprzedziła lidera listy Roberta Mordaka), podobnie w SLD (Joanna Scheuring-Wielgus wyprzedziła Roberta Kwiatkowskiego w okręgu nr 5). Nie zdarzyło się to na listach Konfederacji. – Im więcej sensownych kandydatów wpuści się na listę, tym bardziej procentowy wynik jedynki spada. Osobista zasługa nie jest tu więc dominująca, a wpływ na wynik całej partii jest raczej incydentalny – wyjaśnia Jarosław Flis.
Z tych względów o liderach list niekiedy zamiast jako o „lokomotywach” mówi się, że są „odkurzaczami”, bo wysysają głosy, które mogłyby paść na innych kandydatów, i nie zawsze skutkuje to tym, że kolejni na liście załapią się na mandat, korzystając z dobrego wyniku jedynki.