Wraz z podaniem wyników wyborów rusza odliczanie czasu do powołania nowego rządu – Sejm musi udzielić mu wotum zaufania najdalej do stycznia, by uniknąć przyspieszonych wyborów.
Na zwołanym najpóźniej w ciągu najbliższego miesiąca pierwszym posiedzeniu Sejmu dymisję złoży w imieniu swojego rządu premier Mateusz Morawiecki (dotychczasowy gabinet będzie pełnił swoje obowiązki do momentu powołania nowego). Prezydent powinien desygnować premiera, a następnie powołać nowy rząd w zaproponowanym przez niego kształcie w ciągu 14 dni.
Dosłownie rozumiane przepisy konstytucji dają głowie państwa wolność wskazania dowolnego kandydata na szefa rządu, jednak zgodnie z praktyką polityczną i ustrojową jego wybór poprzedzony jest konsultacjami z większością parlamentarną, i to ona proponuje prezydentowi osobę kandydata. Mniej więcej do połowy grudnia powołany w ten sposób rząd powinien uzyskać wotum zaufania w Sejmie.
Jeśli powołanie rządu na podstawie tej procedury nie powiedzie się – zablokować je może prezydent, nie zgadzając się na powołanie gabinetu w składzie zaproponowanym przez osobę desygnowaną przez niego na premiera, bądź Sejm, nie udzielając Radzie Ministrów wotum zaufania – polska ustawa zasadnicza przewiduje jeszcze dwie możliwe ścieżki.
Drugim krokiem przewidzianym przez konstytucję jest wyłonienie premiera przez Sejm bezwzględną większością głosów (w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów) spośród kandydatów zaproponowanych przez grupy co najmniej 46 posłów. Wybrany przez posłów premier prezentuje następnie izbie skład i program swojego gabinetu, który również musi uzyskać poparcie bezwzględnej większości posłów, równoznaczne z udzieleniem mu wotum zaufania.
Sejm ma na przeprowadzenie tej procedury 14 dni. Jeśli mu się uda, odbywa się ceremonia zaprzysiężenia rządu i wręczenie jego członkom aktów powołania przez prezydenta. Jeżeli jednak także Sejmowi nie uda się wyłonić nowego gabinetu, inicjatywa wraca do prezydenta, który uzyskuje kolejnych 14 dni na wskazanie premiera i powołanie rządu. Tym razem jednak do uzyskania przez niego wotum zaufania Sejmu wystarczy poparcie większości zwykłej posłów (czyli po prostu większej liczby głosów za niż przeciw, nawet jeśli liczba tych głosów nie przekracza 50 proc. posłów biorących udział w głosowaniu).
Gdyby i tym razem wyłanianie rządu zakończyło się niepowodzeniem, prezydent zmuszony jest skrócić kadencję Sejmu i zarządzić przedterminowe wybory w ciągu nie więcej niż 45 dni.
Scenariusz, w którym rządu nie udałoby się powołać w ramach pierwszej z przewidzianych przez konstytucję procedur, za bardzo mało prawdopodobny uważa politolog i historyk prof. Antoni Dudek.
Jak zauważył on w rozmowie z DGP, taki przypadek miał miejsce tylko raz w historii III RP – kiedy to, po dymisji rządu Leszka Millera w 2004 r., powołany przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego mniejszościowy gabinet kierowany przez Marka Belkę nie uzyskał poparcia bezwzględnej większości posłów. Po jego dymisji inicjatywę tworzenia rządu przejął Sejm, który nie był jednak w stanie wyłonić żadnego kandydata na premiera. Nowy rząd – na którego czele znów znalazł się Marek Belka – ukonstytuował się ostatecznie dopiero wskutek zastosowania trzeciego kroku, a więc po udzieleniu mu wotum zaufania przez Sejm zwykłą większością głosów.
– Z dzisiejszej perspektywy to jest sytuacja zupełnie niewyobrażalna. Myślę, że tym razem wyłanianie rządu skończy się na kroku pierwszym, w najgorszym razie na drugim, ale do trzeciego raczej nie dojdziemy – zaznaczył prof. Dudek, wskazując, że – choć formalnie kandydata na premiera wskazywać będzie prezydent – to będzie to musiał być polityk zdolny do uzyskania poparcia sejmowej większości i trudno sobie wyobrazić, żeby uczynił to bez konsultacji z liderem zwycięskiego ugrupowania.
Również konstytucjonalista prof. Ryszard Piotrowski jest zdania, że praktyka ustrojowa w Polsce pokazuje, iż prezydent, desygnując premiera, bierze pod uwagę perspektywy utworzenia przez niego rządu, który uzyska wotum zaufania w Sejmie, a kształtowanie składu rządu przebiega tak, żeby był on możliwy do zaakceptowania przez prezydenta. Ten mechanizm zadziała, jeżeli wybory pozwalają na wyłonienie w miarę stabilnej większości.– Pokazuje to, iż mechanizm zaprojektowany w ustawie zasadniczej został dobrze pomyślany, bo to, że nie korzysta się z dalszych kroków, świadczy o dobrym stanie demokracji – uważa prof. Piotrowski.
W ostatnich latach do przeprowadzenia pełnej procedury powołania rządu po wyborach – od dnia wyborów do uzyskania wotum zaufania Sejmu przez nowy gabinet – potrzeba było ok. miesiąca. Najdłużej, 41 dni, trwało to – paradoksalnie – w przypadku drugiego rządu Donalda Tuska, powoływanego z inicjatywy wywodzącego się z PO prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Do bodaj największych od 1989 r. komplikacji w procesie wyłaniania rządu doszło po pierwszych w pełni demokratycznych wyborach do Sejmu w 1991 r., kiedy to prezydent Lech Wałęsa, nie chcąc powierzyć misji tworzenia rządu Janowi Olszewskiemu, sondował możliwości utworzenia gabinetu, którym pokierowałby dotychczasowy premier Jan Krzysztof Bielecki bądź przedstawiciel największego w ówczesnym Sejmie klubu Unii Demokratycznej Bronisław Geremek. Ostatecznie Wałęsa był jednak zmuszony powołać Olszewskiego, który w przeciwieństwie do kandydatów prezydenckich dysponował poparciem sejmowej większości. Na tym historia się jednak nie skończyła.
– Po rozmowie z prezydentem, podczas której ten otwarcie powiedział Olszewskiemu, że nie go nie akceptuje, premier złożył rezygnację, która została jednak odrzucona przez Sejm. Dopiero wtedy możliwe było przedstawienie składu i programu rządu w Sejmie oraz uzyskanie wotum zaufania, a Wałęsa pogodził się na krótki czas z sytuacją (gabinet Olszewskiego upadł już po niespełna pół roku – red.) – przypomina prof. Dudek.
Dziś – zdaniem Dudka – konieczność zastosowania „awaryjnych” przepisów dotyczących wyłaniania rządu mogłaby się pojawić jedynie w przypadku, w którym PiS utraciłby bezwzględną większość w Sejmie. Wtedy mogłoby teoretycznie dojść do sytuacji, w której w Sejmie tworzy się „kordonowa koalicja anty-PiS-owska”, która wyłania swojego kandydata na premiera albo – w razie gdyby nie wyłoniła się żadna alternatywna większość – powstaje rząd mniejszościowy z poparciem zwykłej większości posłów.