Zdaniem amerykańskich komentatorów populistyczna fala widoczna w europejskiej polityce nie spowodowała potopu w Parlamencie Europejskim, jednak nasiliła podziały w europejskiej polityce, co skomplikuje rządzenie Unią Europejską.

Populistyczne i nacjonalistyczne partie zwiększyły swój stan posiadania, „jednak nie był to potop, którego obawiali się tradycjonaliści. (...) Poza tym większa niż zwykle frekwencja sugeruje, że proeuropejscy wyborcy byli bardziej zmotywowani niż w przeszłości” – stwierdza brukselski korespondent dziennika "The New York Times" Steven Erlanger.

"Frekwencja na całym kontynencie europejskim po raz pierwszy w ostatnim ćwierćwieczu przekroczyła 50 procent, co sugeruje odrodzenie znaczenia UE w okresie nieudanych do tej pory wysiłków Wielkiej Brytanii, aby porzucić Unię, i wzrastających zewnętrznych wyzwań ze strony Rosji, Chin i Stanów Zjednoczonych” – argumentuje David M. Herszenhorn w portalu Politico.

"Elektorat jest spragniony zmiany i dlatego nieprzewidywalny – preferuje wspieranie nowych buntowników, a nie partii broniących status quo przez dekady” – powiedział powszechnie cytowany w amerykańskich mediach Mark Leonard, założyciel i dyrektor Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR).

Taka sytuacja, zdaniem Richarda Haassa, prezesa prestiżowej Rady Stosunków Zagranicznych (CFR), przypomina układ sił na amerykańskiej scenie politycznej. “Centrum nie jest w stanie się utrzymać. Marginalne partie zajmują miejsce centrowych, które nie były w stanie spełnić obietnic. To samo dzieje się w Stanach Zjednoczonych, gdzie Partia Republikańska została uprowadzona przez +trumpistów+, a Partia Demokratyczna walczy o swoją tożsamość” - napisał Haass w poniedziałek na Twitterze.

„Podziały powodują, że zmagania o przyszły kierunek UE – jej większą czy też mniejszą integrację – jeszcze bardziej się zintensyfikują” – ocenił w poniedziałek "NYT" w wydaniu internetowym.

Zapowiedzią takich zmagań - wskazuje Karla Adam, korespondentka dziennika "The Washington Post" w Londynie - są chociażby wyniki wyborów w W. Brytanii, gdzie „wyborcy głosowali na partie albo jednoznacznie opowiadające się za brexitem, albo zdecydowanie za Unią Europejską".

"Oczekuje się, że populiści i nacjonaliści z większą liczbą głosów (w PE) zwiększą naciski w takich dziedzinach jak kontrola imigracji i budżet. Prawdopodobnie będą się także starali zablokować plany pro-Europejczyków, domagając się, by więcej władzy miały narody niż uważana za elitarną (brukselska -PAP) biurokracja” - twierdzi "NYT".

„Jednak siły przeciwne UE (integracji europejskiej) pozostają zróżnicowane i podzielone, i dlatego mogą mieć problemy z wywieraniem znaczących wpływów” - dodaje dziennik.

Zdaniem korespondenta "NYT" „wyniki wyborów będą najbardziej odczuwane tam, gdzie przywódcom skrajnej prawicy i populistom najbardziej na tym zależało w ich własnych krajach – szczególnie we Francji i we Włoszech (...)".

Podobnego zdania są korespondenci konserwatywnego dziennika "The Wall Street Journal" Laurence Norman w Brukseli i Giovanni Legorano w Rzymie.

"Wyniki wyborów w Unii Europejskiej grożą nowym okresem niestabilności w tym bloku, szczególnie w państwach, w których zbliżają się wybory krajowe, oraz zwiększonym napięciem w koalicyjnych rządach we Włoszech i Niemczech” – czytamy w internetowym wydaniu "WSJ".

W Niemczech - zdaniem korespondentów "WSJ" – wyniki wyborów były „druzgocącym oskarżeniem dwóch rządzących partii” (...) a „główną wygraną tej erozji władzy rządzącej koalicji nie była silnie nacjonalistyczna Alternatywa dla Niemiec (AfD), lecz centrowi Zieloni”.

Amerykańscy komentatorzy i eksperci w dziedzinie stosunków międzynarodowych przewidują, że spowodowane wynikami wyborów europejskich „polityczne zawirowania” jeszcze bardziej utrudnią rozwiązania przez UE jej największych problemów, takich jak brexit, słabe tempo wzrostu gospodarczego, napięcia w handlu ze Stanami Zjednoczonymi oraz rosnące zaniepokojenie poczynaniami Chin wobec państw UE.

"Polityczna fragmentaryzacja widoczna w wielu państwach oznacza, że rządzenie stanie się jeszcze trudniejsze, a rządy nie będą się utrzymywać przez pełne kadencje" - powiedział cytowany przez "WSJ" prof. Hylke Dijkstra, dyrektor Wydziału Studiów Europejskich Uniwersytetu Maastricht.

"W rezultacie cała reszta świata idzie do przodu, podczas gdy Europa ma do czynienia z coraz bardziej skomplikowanym systemem politycznym, który być może nie będzie w stanie funkcjonować” - dodał Dijkstra.

Z Waszyngtonu Tadeusz Zachurski (PAP)