Kurcząca się gospodarka, dwucyfrowa inflacja, spadek wydobycia ropy – to efekty nałożonych przez USA sankcji na Teheran.
Prezydent Iranu Hasan Rouhani ogłosił wczoraj, że jego kraj zamierza wycofać się z części zapisów sygnowanego w 2015 r. porozumienia nuklearnego. Była to umowa, w ramach której Iran wyrzekł się ambicji atomowych w zamian za zniesienie sankcji nałożonych przez Baracka Obamę. W jej ramach Teheran zobligował się np. nie wzbogacać uranu ponad 3,67 proc.
Wartość ta oznacza zawartość rozszczepialnego izotopu pierwiastka, który można wykorzystać w energetyce lub przy budowie bomby (koncentracja na podanym powyżej poziomie nie nadaje się do zastosowań militarnych, ale do cywilnych już tak). Uran wzbogaca się, ponieważ naturalne rudy zawierają bardzo mało rozszczepialnego izotopu pierwiastka.
Zwolennicy twardego kursu wobec Iranu w ekipie Donalda Trumpa – zwłaszcza doradca ds. bezpieczeństwa narodowego John Bolton, ale też szef dyplomacji Mike Pompeo – mogą zacierać ręce. Fakt, że Irańczycy zdecydowali się na taki krok, świadczy o tym, że sankcje dotknęły kraj dość mocno. Z drugiej jednak strony deklaracja Teheranu stawia w niezręcznej sytuacji Europę: na Starym Kontynencie panuje przekonanie, że porozumienie z 2015 r. było poważnym osiągnięciem dyplomatycznym oraz że rezygnacja z niego to błąd.
Jeśli jednak Teheran zacznie łamać warunki postanowienia, wytrąci dyplomatom europejskim z rąk argumenty, by go bronić (Iran dotychczas wywiązywał się ze wszystkich stawianych mu warunków, co potwierdzały międzynarodowe kontrole). Irańczycy nie ukrywają, że mają do Europy żal, że obrona porozumienia w jej wydaniu odbywała się bardziej na płaszczyźnie deklaracji.
Nie udało się bowiem wdrożyć mechanizmów prawnych, które pozwoliłyby na obejście amerykańskich sankcji i sprzedaż do kraju chociażby artykułów pierwszej potrzeby, w tym leków. – Pokazaliśmy, że jesteśmy narodem wielkiej cierpliwości, ale jesteśmy też gotowi stawić opór i dochodzić własnych praw. Najwyższa pora, żeby to reszta świata dotrzymała słowa – powiedział wczoraj w Moskwie szef irańskiej dyplomacji Mohammad Dżawad Zarif.
Inicjatywę starają się również wykorzystać Amerykanie do skruszenia oporów Europy wobec polityki zagranicznej USA. I chociaż szef Departamentu Stanu Mike Pompeo nagle anulował wizytę w Berlinie i udał się do Iraku – kraju graniczącego z Iranem, gdzie Teheran ma wielkie wpływy – to wczoraj przybył do Wielkiej Brytanii na rozmowy ze swoim odpowiednikiem Jeremym Huntem. Brytyjczycy byli jednymi z sygnatariuszy porozumienia z 2015 r. i na razie bronili jego zapisów.
Tymczasem według Międzynarodowego Funduszu Walutowego irańska gospodarka – o ile nic się nie zmieni – skurczy się w tym roku o 6 proc. Dla władz w Teheranie to fatalna prognoza, a zarazem przypomnienie jeszcze gorszego 2012 r., kiedy PKB Iranu na skutek wprowadzenia sankcji przez administrację Baracka Obamy spadł o 7,7 proc. Teraz za spadek również odpowiadają sankcje, tym razem nałożone przez ekipę Trumpa. W ubiegłym roku gospodarka skurczyła się tam o 3,6 proc.
Sankcje doprowadziły do izolacji ekonomicznej, bo zagraniczne firmy w popłochu zaczęły zrywać z krajem stosunki handlowe. Tym, którzy się wyłamią, grożą dotkliwe kary na terenie USA, jeśli prowadzą tam działalność. Ucierpiał m.in. handel ropą naftową, a wpływy z handlu surowcem były kluczowe dla modernizacji kraju. Wydobycie spadło z 2,8 mln baryłek dziennie w maju 2018 r. do 1,3 mln obecnie. Co więcej, pogarszająca się sytuacja gospodarcza wywołała także inflację. W tym roku może ona sięgnąć nawet 40 proc.