Zaledwie trzy dni po ukraińskich wyborach prezydenckich Władimir Putin wprowadził regulacje umożliwiające przyspieszone i ułatwione przyznawanie obywatelstwa rosyjskiego mieszkańcom separatystycznych republik – donieckiej i ługańskiej.
Chwilę później rozszerzył swoją ofertę o obywateli Ukrainy, którzy mieszkają i pracują w Rosji. Krok ten musiał być przygotowywany wcześniej. Do mediów przeniknęły wiadomości, że blankiety paszportów dostarczone zostały na Donbas już miesiąc temu. Zdaniem niektórych komentatorów co najmniej pół roku temu rozpoczęto przygotowania organizacyjne związane z „paszportyzacją”.
Warto przypomnieć, że w przedwyborczym tygodniu Moskwa wprowadziła również kolejne antyukraińskie sankcje gospodarcze obejmujące m.in. zakaz eksportu rosyjskiej ropy naftowej, benzyny i węgla, co musi wywołać wzrost cen. Zaczął się on zresztą w związku z zagadkowym „zanieczyszczeniem” rosyjskiej ropy naftowej wysyłanej na Białoruś. Tam jest ona przerabiana i eksportowana na Ukrainę. Dostawy już zostały wstrzymane, a ceny paliw na Ukrainie zaczęły rosnąć.
Takie działania idą wbrew oczekiwaniom Ukraińców. Z sondaży prowadzonych nad Dnieprem wynika, że chcą oni rozładowania napięcia na Donbasie. I obniżenia kosztów życia.
Czy dlatego Moskwa zdecydowała się zaostrzyć napięcie w relacjach z Kijowem? Czy decyzja o wydaniu rosyjskich paszportów w uproszczonym i przyspieszonym trybie ma być działaniem analogicznym do tego, co stało się w 2008 r. w Abchazji i Osetii Południowej? Przypomnijmy, że tam również najpierw zaczęto wydawać rosyjskie dokumenty, a później sprowokowano konflikt z Gruzją. W efekcie Rosja uznała niepodległość obydwu separatystycznych republik i dokonała faktycznego rozbioru tego kraju.
Narracja Moskwy jest wielopoziomowa. Najpierw Rosja podważała prawomocność ukraińskich wyborów. Równocześnie rzeczniczka rosyjskiego MSZ Marija Zacharowa napisała na swojej stronie w jednym z serwisów społecznościowych, że „na Ukrainie może nastąpić reset”, a „podstawą ma stać się nie polityka siły, ale budowy przesłania jednoczącego naród”. Tak aby w przyszłości nie powtórzyła się sytuacja „jak obecnie”, kiedy „trzeba pozbawić możliwości głosowania milionów własnych obywateli”. Z kolei Władimir Putin, komentując wyniki, powiedział, że „dowiodły one pełnej i całkowitej klęski polityki poprzedniej ekipy” zbudowanej na triadzie armia – język – wiara.
Sukces Zełenskiego, polityka krytykującego m.in. zapisy ustawy o języku ustanawiającej monopol ukraińskiego na poziomie państwowym, a przy tym będącego samemu rosyjskojęzycznym, jest dla Moskwy niewygodny. Strategicznie osłabia wpływy „partii rosyjskiej”, bo być może nowemu prezydentowi uda się zbudować umiarkowane centrum i platformę budowania państwowej, nie narodowej, płaszczyzny identyfikacji obywateli Ukrainy. Niechęć Zełenskiego do polityki historycznej ukraińskiego IPN oraz to, że jest on z pochodzenia Żydem, odbiera również Moskwie argument, że w Kijowie rządzą „faszyści”.
Osłabianie prezydenta i konsolidacja sił narodowych są zatem dla Kremla korzystne. Ograniczają możliwości działania Zełenskiego i stanowią „rozpoznanie bojem” tego, w jakim stopniu on i jego ekipa będą w stanie działać w warunkach presji.
Na kilka tygodni przed ukraińskimi wyborami dyrektor Centrum Carnegie w Moskwie Dmitrij Trenin napisał programowy tekst na temat rosyjskiej polityki zagranicznej. Jego zdaniem Kreml powinien rozpocząć politykę „zbierania Rosjan”, zamiast dotychczasowego „zbierania ziem”. Umożliwienie emigracji do Rosji tym, którzy czują się częścią narodu rosyjskiego (dotyczy to jego zdaniem w pierwszym rzędzie mieszkańców Donbasu, ale nie tylko), ma wzmocnić Rosję demograficznie i umożliwić budowę stosunków z sąsiadami na nowo. Są to, zdaniem Trenina, państwa, które nie chcą współtworzyć z Rosją (dotyczy to również m.in. Białorusi) jakiegokolwiek związku politycznego. Moskwa musi zrozumieć, że nie jest w stanie odbudować „przestrzeni postsowieckiej”, a podejmowane w tym celu próby jedynie krępują możliwości jej politycznego manewru i skazują ją na ekonomiczne subsydiowanie reżimów tylko formalnie prorosyjskich. Trenin proponuje elastyczną politykę egoizmu narodowego. Wolną od zobowiązań, ale również pozbawioną imperialistycznego zadęcia, które Rosję osłabia, bo popycha do marnotrawienia ograniczonych zasobów.
Kształt polityki Rosji wobec Ukrainy zakreślił również Igor Iwanow. Były rosyjski minister spraw zagranicznych, a dziś prezes wpływowej Rady ds. Polityki Zagranicznej, napisał, że Ukraina sama nie poradzi sobie z dławiącym ją kryzysem gospodarczym i – aby sytuacja się nie pogarszała – „potrzebna jest aktywna międzynarodowa polityka stabilizowania sytuacji”.
Iwanow nie jest przeciwny propozycji, jaką w czasie kampanii wyborczej formułował Zełenski – poszerzenia składu tzw. formatu mińskiego. Proponuje jedynie jego modyfikację. Uzupełnienie o przedstawicieli Stanów Zjednoczonych i Unii Europejskiej. Kolejnym krokiem mogłoby być powołanie grupy kontaktowej na wzór tworu, jaki działał w czasach wojny w byłej Jugosławii, która na bieżąco reagowałaby na wydarzenia na Ukrainie. Z kolei Fiodor Łukianow, wpływowy analityk z Klubu Wałdajskiego, formułuje koncepcję, w myśl której Ukraina pod rządami Zełenskiego mogłaby podążyć drogą Gruzji po 2008 r. Czyli rozpocząć pragmatyczną współpracę. Głównie gospodarczą.
Te propozycje – sprowadzające się w gruncie rzeczy do próby przekształcenia Ukrainy w protektorat wielkich graczy – nie będą jednak możliwe bez zbudowania wewnątrzukraińskiej platformy politycznej opowiadającej się za takim rozwiązaniem.
Tuż przed wyborami Moskwa wprowadziła kolejne antyukraińskie sankcje gospodarcze