W najbliższych dniach nad Tamizą mogą zapaść decyzje, od których zależy przyszłość brexitu i szefowej brytyjskiego rządu.
Chociaż szefowej brytyjskiego rządu już wielokrotnie przepowiadano wyprowadzkę z Downing Street 10, to May dotychczas okazała się niezatapialna. Tym razem jednak może być inaczej, bowiem nad zmianą na stanowisku premiera spiskują jej najbliżsi współpracownicy, czyli członkowie gabinetu – najwyżsi rangą członkowie rządu. – Koniec jest bliski. Za 10 dni May już nie będzie premierem – cytuje jednego z nich dziennik „The Times”.
May mógłby zastąpić w charakterze „technicznego” premiera jej obecny zastępca David Lidington, który objąłby funkcję szefa rządu na kilka miesięcy. Dałoby to konserwatystom kilka miesięcy oddechu przed wyborem nowego przewodniczącego, a w efekcie także nowego premiera. Alternatywnie na czele rządu mógłby stanąć obecny minister rolnictwa i środowiska Michael Gove.
O spisku poinformowały w niedzielę niezależenie od siebie dwa brytyjskie dzienniki – „The Times” oraz „Daily Mail”. Powołując się na rozmowy z członkami rządu, ten pierwszy napisał, że zmianę na stanowisku premiera popiera połowa gabinetu – 11 z 22 ministrów, z czego sześciu chce, żeby May zastąpił Lidington (który wczoraj zarzekał się, że „w 100 proc. popiera panią premier”). Na dzisiejszym posiedzeniu rządu mają przedstawić May ultimatum: albo poda się do dymisji, albo sami zaczną rzucać papierami.
W gronie buntowników znaleźli się m.in. minister odpowiedzialny za biznes i przemysł Greg Clark, minister pracy Amber Rudd oraz minister sprawiedliwości David Gauke. Zwolennikiem tymczasowej administracji z Lidingtonem na czele jest również kanclerz Philip Hammond, chociaż ten wczoraj w wywiadzie telewizyjnym powiedział, że zmiana na stanowisku premiera „niczego by nie rozwiązała”.
Pogłoski o odejściu May nie ustają przynajmniej od listopada ub.r., kiedy po raz pierwszy pojawiły się doniesienia o tym, że część torysów chce pozbawić jej przywództwa w Partii Konserwatywnej (ostatecznie zakończyło się to niepowodzeniem). W ostatnim tygodniu na premier jednak spadł grad krytyki za serię niefortunnych posunięć, w tym za środowe przemówienie w telewizji, w którym winą za bałagan wokół brexitu obarczyła posłów.
Najbardziej May zaszkodził jednak czwartkowy szczyt Rady Europejskiej. Nad Tamizą fatalnie odebrano jej udział w nim jako lidera, który de facto pojawił się w Brukseli bez jakiegokolwiek planu – w związku z czym europejscy politycy musieli sami obmyślić kalendarz dalszych posunięć. Brytyjczycy wnosili o przesunięcie brexitu na 30 czerwca; w zamian za to dostali 12 kwietnia i – warunkowo, jeśli przyjmą porozumienie wyjściowe – 22 maja.
Głosowanie nad umową rozwodową z UE musi jednak odbyć się w tym tygodniu. Tymczasem nie wiadomo nawet, czy rząd zdecyduje się na przedłożenie dokumentu Izbie Gmin. Kanclerz Hammond sceptycznie jednak wczoraj ocenił szanse na to, że tym razem w parlamencie znajdzie się większość gotowa poprzeć porozumienie. Co więcej, trzecia porażka zwiększyłaby presję na premier May, żeby pożegnała się ze stanowiskiem. Jeśli głosowanie się nie odbędzie (lub jeśli rząd przegra), nie oznacza to jednak, że 12 kwietnia nastąpi twardy brexit. Parlament może bowiem jeszcze poszukać planu B i jeśli ten zyska akceptację Rady Europejskiej, liderzy zapowiedzieli, że będą gotowi przyznać Brytyjczykom dalsze wydłużenie członkostwa (Londyn będzie musiał także przeprowadzić wybory do europarlamentu).
Premier May dotychczas niechętnie patrzyła na zwiększenie roli parlamentu w brexicie, jednak biorąc pod uwagę słabą pozycję, raczej nie będzie miała wyjścia. Tym bardziej że grupa posłów (z byłym członkiem rządu Oliverem Letwinem na czele) zgłosi dzisiaj wniosek, na mocy którego w środę w Izbie Gmin odbędzie się debata zakończona serią głosowań, w których parlamentarzyści wybiorą najlepszy ich zdaniem wariant dalszych działań w związku z brexitem (włącznie z wycofaniem art. 50 – czyli odwołaniem wyjścia – i drugim referendum).
Drugie referendum, dotychczas uważane nad Tamizą za political fiction, zyskało na znaczeniu po tym, jak w weekend w Londynie odbył się marsz za pozostaniem w UE, który zgromadził prawie milion osób. Jednocześnie na stronie parlamentu ponad 5 mln podpisów (najwięcej w historii) zdobyła petycja online za tym, żeby Londyn odwołał art. 50.
Bez względu na wynik środowych głosowań brytyjski rząd kontynuuje przygotowania do twardego brexitu. Noszą one kryptonim „Operation Yellowhammer”; dziennik „The Guardian” opublikował kilka slajdów ze ściśle tajnej prezentacji opracowanej w jej ramach.
Opisują one cykl pracy rządu na wypadek twardego brexitu. Dzień ministra będzie zaczynał się o 7 rano briefingiem i posiedzeniem rządu. Administracje centralna i terenowa przez cały dzień będą monitorować sytuację zwłaszcza w obszarach uznanych za najbardziej wrażliwe, tj. transport, służba zdrowia, dostęp do żywności (Wielka Brytania importuje większość pożywienia) i wody pitnej (to samo dotyczy chemikaliów niezbędnych do oczyszczania wody). Dzień będzie się kończył wieczornym briefingiem. Dokument stwierdza, że taki tryb pracy będzie niezbędny przez przynajmniej 12 tygodni od twardego brexitu, a może nawet przez kilka miesięcy.
Pogłoski o odejściu May nie ustają przynajmniej od listopada ub.r.