Rząd ruszył z pracami nad projektami wyborczymi. Pieniądze mają pochodzić przede wszystkim z wyższych wpływów z podatków, niższej dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z zysku z NBP oraz niewydanych pieniędzy budżetowych, np. z sumy na dopłatę do unijnej składki na wypadek brexitu.
Wczoraj odbyło się spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z ministrami, którzy będą wdrażali pięć elekcyjnych postulatów PiS. W spotkaniu uczestniczyli wicepremier Beata Szydło, ministrowie: rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska, infrastruktury Andrzej Adamczyk, finansów Teresa Czerwińska i jej zastępca odpowiedzialny za budżet Tomasz Robaczyński, szefowa resortu przedsiębiorczości i technologii Jadwiga Emilewicz oraz przedstawiciele kancelarii premiera Michał Dworczyk i Marek Suski.
– Pierwszy projekt jest już niemal gotowy i dotyczy transportu lokalnego. W najbliższych dniach ma trafić do wykazu prac rządu. Kolejny projekt to emerytura plus, która ma wejść w życie od 1 maja – mówi rzecznik rządu Joanna Kopcińska. W dalszej kolejności ma się pojawić projekt ustawy o 500 plus (ma ona zacząć działać od lipca), a po nim projekty podatkowe (czyli zniesienie PIT dla osób do 26. roku życia oraz niższy PIT dla pracujących i wyższe koszty uzyskania przychodu).
– Szczegółowa mapa drogowa wdrażania tych pomysłów zostanie przedstawiona na kolejnej Radzie Ministrów 5 marca. Środki na te projekty będą dzięki dobrej kondycji gospodarki, rosnącym wpływom z VAT, czego dowodem jest niski deficyt na koniec zeszłego roku – wyjaśnia Joanna Kopcińska.
Od współpracowników premiera można usłyszeć, że nie powinno być problemów ze sfinansowaniem obietnic.
– Prace nad programem zaczęły się cztery miesiące temu. Już wówczas była świadomość, wokół jakiej sumy będziemy się poruszać. Potem chodziło o jej podział na konkretne rozwiązanie dopasowane pod grupy docelowe – mówi nam polityk PiS. Bardziej wstrzemięźliwe jest Ministerstwo Finansów, które już w poniedziałek na nasze pytania odpowiedziało, że takie wydatki „są oczywiście znaczącym wyzwaniem dla finansów publicznych. Ich przygotowanie oraz wdrożenie wymaga bardzo szczegółowego przeglądu zarówno strony przychodowej, jak i wydatkowej ustawy budżetowej”.
Do sfinansowania tych pomysłów w budżecie w tym roku rząd będzie potrzebował ponad 20 mld zł. To koszt rozszerzonego 500 plus przez pół roku, emerytury plus i dopłat do połączeń lokalnych. Rozwiązania podatkowe mają być znane po wakacjach. Wejdą w życie zapewne jesienią. Ich skutki budżetowe zapewne zobaczymy w kolejnym roku, gdy będzie rozliczany PIT.
Z rozmów z urzędnikami i politykami wynika, że rząd liczy na pokrycie puli nowych wydatków z czterech źródeł.
Po pierwsze to wyższe od zapowiedzi wpływy z podatków i pieniądze zapisane już w budżecie. Rząd założył wzrost PKB na poziomie 3,8 proc., a liczy, że będzie nieco więcej także dzięki zastrzykowi gotówki z 500 plus i emerytury plus, które mają wspomóc konsumpcję. – Już widać, że wyższy od planów będzie CIT. Zapewne także VAT – o 4 mld zł – powiedział jeden z naszych rozmówców. Oczywiście wyższe dochody są możliwe, o ile faktycznie wzrost będzie wyższy, niż się spodziewał rząd. Problem jednak polega na tym, że wielu ekonomistów twierdzi, iż PKB w tym roku urośnie wolniej, niż przewidują budżetowe prognozy.
Jak wskazują nasi rozmówcy, spore sumy są pochowane w budżetowych rezerwach. Na przykład jedną z nich zawiązano na dopłatę do unijnej składki na wypadek brexitu. Ponieważ na razie ta pespektywa się oddala, więc rezerwę będzie można rozwiązać.
Drugie źródło to ZUS, który mógłby zdaniem MF wziąć na siebie ciężar finansowania emerytury plus, czyli jednorazowego 1100 zł dla każdego emeryta. W zarządzanym przez ZUS Funduszu Ubezpieczeń Społecznych sytuacja jest dobra. FUS zaczął ten rok, mając na plusie 1,5 mld zł, i ostatecznie wpływy ze składki mogą na jego koniec być wyższe o kilka miliardów od planów. To może oznaczać niższą dotację dla FUS z budżetu i te pieniądze mogłyby pójść na ten cel. Jest jeszcze Fundusz Rezerwy Demograficznej. Obecnie jego aktywa są warte 42 mld zł, z czego ok. 6 mld zł to lokaty, które można szybko rozwiązać. Poprzednicy PiS – koalicja PO-PSL – wyjęli z FRD w latach 2009–2014 sumę 19 mld zł. Na szczęście ta ekipa rządząca się do tego nie pali. – FRD nie będzie ruszane – jest potrzebne jako kotwica finansowa dla całego sektora – mówi nam osoba z rządu.
W kasie państwa pojawi się także zastrzyk pieniędzy z Narodowego Banku Polskiego. Dzięki słabemu złotemu do euro, a szczególnie do dolara amerykańskiego, w których trzymamy przeszło 70 proc. rezerw walutowych, bank zanotował zysk. Rok wcześniej sytuacja była odwrotna, a złoty należał do najsilniej umacniających się walut na świecie. Wtedy NBP zanotował 2,5 mld zł straty, a to oznacza brak prezentu dla rządu. Od 2001 r. bank centralny zasilił kasę państwa ponad 45 mld zł. Budżet może zyskać w ten sposób, jak szacują ekonomiści mBanku, nawet 7 mld zł.
Resort finansów nie założył – przygotowując projekt budżetu na ten rok – „dywidendy” z banku centralnego, więc dzięki transferowi zyska nieco luzu w planie dochodów i wydatków. Przede wszystkim będzie musiał się mniej zapożyczyć na rynkach finansowych. Dodatkowo kasa z NBP pozwoli pokryć ubytek w dochodach, jaki wygeneruje realizacja części obietnic.
Inne potencjalne źródło, z którego rząd mógłby sfinansować zapowiedzi z sobotniej konwencji, to tzw. naturalne oszczędności w budżecie. Chodzi o to, że zwykle plan wydatków jest robiony z zakładką i ostatecznie nie jest wykonywany w 100 proc. MF szacuje, że średnio takie oszczędności wynoszą 8–10 mld zł rocznie. Dla przykładu w ubiegłym roku dysponenci środków publicznych wydali w końcu o 7 mld zł mniej, niż zapisano w ustawie budżetowej. Sęk w tym, że większość ubiegłorocznych oszczędności to było zmniejszenie dotacji do Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Ostatecznie FUS wypłacono niespełna 36 mld zł, choć planowano 46,6 mld zł. W tym roku ten zabieg będzie trudno powtórzyć, choćby dlatego że to FUS miałby przejąć na siebie ciężar finansowania 13. emerytury. Nie można więc liczyć na to, że będzie źródłem finansowania również innych potrzeb wynikających z planów rządzącej partii. Nie jest też pewne, czy uda się powtórka z poprzednich lat, czyli niższe w porównaniu z planem koszty obsługi długu. W ubiegłym roku ministerstwo zaoszczędziło w ten sposób 1,3 mld zł. Taki był efekt utrzymywania się niskiej rentowności obligacji na rynku. Na razie rynek dość nerwowo zareagował na plany luzowania fiskalnego. W poniedziałek rentowność obligacji wzrosła o 10–15 pkt.
Fundusz Rezerwy Demograficznej nie będzie ruszany – zapewnia rząd