Państwo Emmanuela Macrona przegrywa. Jego prezydentura to stracona szansa na transformację społeczną - mówi Łukasz Jurczyszyn.
Do protestów „żółtych kamizelek” doszedł przedwczoraj zamach w Strasburgu. Jak głęboki jest kryzys francuskiego państwa?
Zamach pokazał, że we francuskim systemie bezpieczeństwa wciąż istnieją luki. Służby wywiadowcze i policja były przez ostatnie cztery tygodnie skoncentrowane na zarządzaniu kryzysem „żółtych kamizelek”. Walka z terroryzmem jest priorytetowa, zwłaszcza dla prezydenta. To właśnie dzięki zmianom w obszarze bezpieczeństwa chciał się on pokazać jako skuteczny przywódca rozwiązujący problem, który najbardziej przejmuje Francuzów. Widać było dużą determinację. Macron zreformował politykę antyterrorystyczną, czym zdobył uznanie Francuzów. Stworzył w Pałacu Elizejskim Narodowe Centrum Przeciwdziałania Terroryzmowi. Żaden prezydent do tej pory tego nie zrobił. W ramach francuskich służb powstał specjalny sztab, który polepszył współpracę wywiadu terytorialnego i policji sądowej ze służbami ds. cyberbezpieczeństwa. Utrzymał operację Sentinelle, w ramach której uzbrojone patrole żołnierzy patrolują miasta. Takich wartowników jest do 10 tys., w zależności od stopnia zagrożenia terrorystycznego. Macron ma świadomość potrzeby skutecznego działania nie tylko wewnątrz kraju, ale też na zewnątrz. Dlatego wzmocnił obecność wojska na Bliskim Wschodzie i w Afryce, podnosząc o 650 mln euro przeznaczony na to roczny budżet. Łącznie w operacjach zagranicznych bierze udział 6 tys. francuskich żołnierzy.
Pomimo tych wszystkich działań doszło do zamachu.
To pokazuje, że system sobie nie radzi. Francja została uzbrojona w narzędzia do walki z terroryzmem. Ma chyba najbardziej doświadczonych policjantów i służby wywiadowcze w Europie, ale problem ich przerasta. W kartotekach znajduje się ponad 20 tys. osób, które zagrażają bezpieczeństwu i zostały uznane za radykałów. Nie ma służb na świecie, które mogłyby taką liczbę kontrolować 24 h na dobę. Ale Macron zrobił dużo, by zapobiec atakom. Od początku jego rządów udaremniono 20 zamachów, w tym 12 dużych. Terroryści planowali m.in. atak bombowy przy katedrze Notre-Dame w Paryżu. Obserwując reakcje po ostatnim ataku, można dojść do wniosku, że społeczeństwo zaczyna się uczyć żyć z zagrożeniem.
Do tego dochodzi rosnące niezadowolenie z powodu kosztów życia. Francja poradzi sobie z tym wyzwaniem?
Macron przeprowadził polityczną rewolucję. Francuzi wybrali go, odrzucając klasę polityczną. On był mimo wszystko spoza niej. Jego ruch Naprzód stworzył alternatywę dla tradycyjnych partii politycznych. Odmłodził Zgromadzenie Narodowe do średnio 34 lat, wprowadził tam wiele kobiet. 75 proc. deputowanych z jego ruchu nigdy nie działało w polityce. To przedsiębiorcy, przedstawiciele stowarzyszeń, lokalni urzędnicy. On jest przedstawicielem wyższej klasy średniej, mimo to został zakwalifikowany jako reprezentant najbogatszych. Od nich dostał wsparcie w kampanii i potem w reformach wykazał się dużą wrażliwością na problemy najmajętniejszych, czym w jakimś sensie się odwdzięczył. Wsparcie dla najbardziej przedsiębiorczych było też częścią jego programu. Natomiast reformy przeprowadził w bardzo niefortunny sposób. Jedną z pierwszych było zniesienie podatku od dużych majątków. To danina funkcjonująca tylko we Francji, na dodatek długo, bo od początku lat 80. Francuzi nie mogą mu tego zapomnieć. Teraz widzimy drugi etap tego procesu historycznego – przegrana zaproponowanego przez niego sposobu zarządzania państwem przez młodych urzędników, często – tak jak on – z doświadczeniem biznesowym. To są osoby, które nie znają prowincji i żyją poza rzeczywistością przeciętnych Francuzów. Protest „żółtych kamizelek” pokazał, że Francuzi odrzucają projekt transformacji wiecznego państwa socjalnego, której ci młodzi urzędnicy chcieli dokonać.
Macron próbuje radzić sobie z protestami, wycofując się z podniesienia cen paliw i zapowiadając nowe, kosztowne dla państwa programy, mające zasilić domowe budżety. Francja jest skazana na populizm?
Prezydent dokonał zamachu na swój wizerunek reformatora. Zamiast zapowiadanego oddłużenia państwa Macron zaserwuje jeszcze większą lukę w budżecie. W ten sposób zatrzyma transformację i wchodząc w buty François Hollande’a i Nicolasa Sarkozy’ego, będzie zapewne dalej zadłużał kraj. Wpierw Macron podzielił siły polityczne w UE na prounijnych postępowców, których chce uosabiać, oraz populistów. Jednak swoimi receptami Macron wzmacnia np. rząd Włoch, który sam krytykował za kosztowne wydatki. Tymczasem jego nowe obietnice będą kosztować budżet państwa kilkanaście miliardów euro. To przełoży się na deficyt budżetowy w wysokości 3,5 proc. PKB, czyli powyżej progu unijnego. Włoski rząd spotkał się z lawiną krytyki, chociaż ich deficyt mieści się w limicie. Zadłużając się dalej, państwo straci szansę na zrealizowanie reformy strefy euro. Niemcy już sygnalizują, że to się nie uda.
Macron przetrwa?
Z pewnością ma formalną legitymację do rządzenia państwem. Uważam, że dotrwa do końca kadencji, ale już na drugą raczej liczyć nie może. Z pewnością nie dokona transformacji, bo Francuzi pokazali w czasie protestów, że jej nie chcą. Teraz jest wielki znak zapytania, co nastąpi po nim.