W tenisie liczy się jednostka i dobrze dobrany team. Często tę rolę pełni rodzina. Systemowa hodowla mistrzów się nie sprawdza.

MARTA MIKIEL: Intuicja kazała panu wybrać się w tym roku na Wimbledon? Michał Przysiężny zwyciężył w pierwszej rundzie. To historyczne wydarzenie – pierwsza wygrana Polaka od prawie ćwierć wieku. Pierwsza od czasów Fibaka.
WOJCIECH FIBAK*: Ja przewidziałem. Dowody można znaleźć w „Przeglądzie Sportowym”, który zamieścił mój komentarz przed meczem Michała Przysiężnego. Wydawało się, że trafił fatalnie: Chorwat Ivan Ljubiczić ma wielkie nazwisko, był trzeci na świecie, ale na trawie nie jest gwiazdą.
Jedno zwycięstwo to wszystko, na co go stać?
Następny mecz z Tajwańczykiem Yen-Hsun Lu będzie trudniejszy ze względu na oczekiwania wobec pogromcy Ljubiczicia. Pozycja faworyta jest niewygodna.
Agnieszka Radwańska też gładko wygrała z Węgierką Melindą Czink. Obroni ćwierćfinał sprzed roku?
Agnieszka ma losowanie marzenie. Jeśli tego nie wykorzysta, to nie wiem, co o tym sądzić. Gdyby jej trener mógł sam wybierać z całej stawki rywalek osiem najmniej groźnych, które znajdą się w jej części drabinki, nie wskazałby innych nazwisk. O ćwierćfinał może walczyć z Chinką Na Li.
Ale mamy już nie tylko Radwańską. Do setki rankingu wszedł Łukasz Kubot, dołączył Przysiężny. Obaj mają swoje lata. Czy możemy liczyć z ich strony na coś wielkiego?
Nie przejmowałbym się metrykami. Przysiężny ma 26 lat, ciągle jest przyszłościowy. Dwa lata starszy Kubot późno zaczął grać na wysokim poziomie, jego organizm nie jest wyniszczony, a psychika wypalona. Jeśli brać pod uwagę staż, Przysiężny praktycznie jest dwudziestolatkiem.
Co spowodowało eksplozję jego formy właśnie teraz?
W końcu dojrzał. Zrozumiał, jak trzeba poukładać elementy kariery: motywację, zdrowie. Bo talent miał zawsze i nie musiał pracować tak ciężko jak Kubot. Dobre sześć lat temu ochrzciłem go polskim Rogerem Federerem. Natomiast brakowało mu siły charakteru. Nie był wojownikiem. Kiedy coś go bolało, nie grał. Zawsze miał wytłumaczenie – urazy, operacje.
Razem z siostrami Radwańskimi mamy czwórkę Polaków wśród najlepszych. Czy nasz tenis się obudził, stworzył skuteczny system?
W tenisie nie ma czegoś takiego jak system. O Australijczykach i Amerykanach mówi się, że to tenisowe nacje. Kilkadziesiąt lat dominowali na świecie, a dziś nie mają rezerw. Angielska federacja inwestuje miliony bez efektu. System nic nie znaczy. Może być świetnie zorganizowany, zapewniać szkolenie na najwyższym poziomie, ale nie wychować mistrza. Kiedy przed ważnym meczem szef reprezentacji Pucharu Davisa próbował zamykać mnie na obozie gdzieś w Wałbrzychu, uciekałem. Oskarżano mnie o niesubordynację i dyskwalifikowano. A tenis to sport na wskroś indywidualny. Liczy się jednostka i dobrze dobrany team. Często tę rolę pełni rodzina. Systemowa hodowla mistrzów się nie sprawdza.
W Polsce mamy takie same szanse na wybitnego tenisistę jak gdziekolwiek na świecie?
Nie do końca. U nas nie ma tradycji, kultury tenisa, jak we Francji czy w Czechach. Tam dzieci potrafią liczyć punkty, znają nazwiska, śledzą wyniki. Ich rodzice grają rekreacyjnie, więc jest szansa, że też trafią na kort. Taka atmosfera niczego nie gwarantuje, ale może pomóc. U nas tenis to wciąż sport niszowy. Ale jest coraz więcej klubów, szkółek. Jeśli ktoś chce, zacznie trenować.
*Wojciech Fibak, najlepszy polski tenisista ziemny w historii