Zamieszanie wokół wystawy w Parlamencie Europejskim dot. katastrofy smoleńskiej było zupełnie niepotrzebne; kwestorzy PE dokonali cenzury; wystawa była zorganizowana, aby wywołać awanturę - tak m.in. politycy komentowali w niedzielę wydarzenia z 12 kwietnia.

Tego dnia została otwarta w Parlamencie Europejskim wystawa pt. "Prawda i Pamięć. Katastrofa smoleńska". Została ona zorganizowana przez posłów PiS i członków frakcji Europejskich Konserwatystów i Reformatorów. Otwarcie wystawy odbyło się w atmosferze skandalu z powodu zaklejonych podpisów pod zdjęciami. O ich zasłonięciu zdecydowali kwestorzy PE. Współorganizujący wystawę posłowie PiS nazwali to cenzurą, z sali dochodziły okrzyki: "skandal", "hańba". Winą obciążano też przewodniczącego PE Jerzego Buzka.

Szef klubu parlamentarnego PSL Stanisław Żelichowski uważa, że zamieszanie wokół tej wystawy jest przenoszeniem walki politycznej w Polsce na formum międzynarodowe. Jak dodał, na szczęście oprócz polskich mediów nikt w większym zakresie się tą wystawą nie zainteresował. "To jest uderzenie w przewodniczącego Parlamentu Europejskiego, naprawdę takich rzeczy nie wolno robić" - powiedział w audycji "Siódmy dzień tygodnia" w Radiu ZET Żelichowski.

Z kolei lider Prawicy Rzeczypospolitej Marek Jurek ocenił, że zakrycie podpisów pod zdjęciami było "zupełnie niepotrzebnym aktem cenzury". "Jeżeli prof. Ryszard Legutko, jako osoba reprezentująca autorów wystawy, nie dopełnił wymogów formalnych, które mógł zrealizować żeby tej wystawie zapewnić bezpieczeństwo, no to jest jego wina. Po to są szczegółowe przepisy, natomiast akt cenzorski ze strony cenzorów PE jest oczywisty" - powiedział Jurek.

Wiceszef klubu PJN Paweł Poncyljusz zwrócił uwagę na zachowanie niektórych polityków obecnych podczas otwarcia wystawy. "Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła, to pohukujący europosłowie PiS na Jerzego Buzka. To mnie po prostu przeraziło, to jest coś porażającego" - powiedział Poncyljusz.

"Jeżeli wystawa służy temu, żeby obrażać przewodniczącego PE, Polaka, to sami sobie wystawiamy świadectwo jak najgorsze"

Prezydencki doradca prof. Tomasz Nałęcz uważa, że prawdziwym celem tej wystawy nie było upamiętnienie ofiar katastrofy smoleńskiej, ale wyłącznie wywołanie awantury. "Zasadnicze jest pytanie, czy autorzy tej wystawy chcieli upamiętnić ofiary katastrofy czy chcieli wywołać awanturę w Parlamencie Europejskim. To robili ludzie świetnie w polityce zorientowani, obyci i znający PE. Tu nie ma mowy o żadnym przypadkowym błędzie czy zaniechaniu" - powiedział Nałęcz.

Szef sejmowej komisji spraw zagranicznych Andrzej Halicki (PO) uważa, że jeśli 10 kwietnia 2011 r. wygląda tak, że "zamiast wspólnej pamięci mamy wiece obrażające polskie państwo, władze i wszystko co związane jest z naszą dumą budowaną przez ostatnie 20 lat to jest skandaliczne". "Jeżeli wystawa służy temu, żeby obrażać przewodniczącego PE, Polaka, to sami sobie wystawiamy świadectwo jak najgorsze. Chodzi o to, żeby być poważnym na arenie międzynarodowej" - powiedział poseł PO.

"Gdy przyszedłem na tę wystawę, od razu wiedziałem, że będzie wielka awantura. To nie jest wystawa o pamięci ofiar, tylko to jest wystawa o tragicznie zmarłym najwybitniejszym prezydencie w historii Rzeczpospolitej - każdej: trzeciej, czwartej, piątej, którą tam chcecie - i podejrzeniach kto mógł go załatwić. Taki powinien być pełny tytuł tej wystawy. Ta wystawa była przygotowywana z życzliwością władz PE. Kwestorzy, cenzorzy, zachowali się rutynowo. Gdyby ktoś napisał: "Wolny Tybet", to też by to zakleili, bo to jest niezgodnie z prawem międzynarodowym, bo Tybet należy do Chin" - powiedział europoseł SLD Marek Siwiec.