03.06. Warszawa (PAP) - Ks. Jerzy Popiełuszko nagrywał moją rozprawę na magnetofonie ukrytym pod sutanną. Relacja z procesu znalazła się w Wolnej Europie. Był z nami w najtrudniejszych chwilach - wspomina inż. Karol Szadurski, były szef Solidarności w Hucie Warszawa.

PAP: Gdzie pan poznał ks. Popiełuszkę? Jaka była jego rola podczas strajku w warszawskiej hucie?

Karol Szadurski: Księdza Popiełuszkę poznałem w pomieszczeniach komitetu założycielskiego Solidarności. Zauważyłem, że wśród wielu chodzących tam osób jest mężczyzna, który ma koloratkę. Zapytałem kolegów kto to jest i usłyszałem, że to jeden z księży, którzy odprawiali u nas mszę. Potem rozmawiałem z nim jako przewodniczący komitetu. Tak się z nim poznałem. Pamiętam, że z radosną twarzą, roześmiany, rozglądał się po naszych pomieszczeniach, gdzie były zdjęcia, rysunki, hasła strajkowe. Od tej pory ks. Jerzy zaczął się interesować, na czym nasz protest polega. Swoją obecnością wprowadzał pewien spokój, bo byliśmy wtedy młodzi, zadziorni, chętni do draki i sprzeczek, obecność księdza łagodziła nasze obyczaje. On przychodził do nas kilkanaście razy w miesiącu.

Uczył się, czym jest zawód hutnika. Jakie tu są problemy życiowe. Bo nie chodziło tylko o produkcję, czy sprawy płacowe, ale także sprawy spoza huty, dojazd, mieszkania, opieka, żłobki. Tego było mnóstwo. Będąc między nami przysłuchiwał się, a my przygotowaliśmy się wtedy do negocjacji z dyrekcją. Jego obecność powodowała, że myśmy bardziej racjonalnie, a nie emocjonalnie do tego podchodzili. Bardzo się angażował, szybko zaprosił nas do siebie na plebanię.

PAP: Kim dla hutników był ks. Popiełuszko, jakie były relacje między wami? Co takiego wyróżniało księdza, że traktowaliście go jak kolegę i cieszył się poważaniem, szacunkiem robotników?

K.Sz.: Dla nas ksiądz Jerzy był opiekunem ze strony Kościoła, myśmy go ustanowili kapelanem. Udzielał chrztów, ślubów, prowadził pogrzeby. Jego zaangażowanie, obecność spowodowały, że wielu z nas chciało się z nim zaprzyjaźnić. Traktowaliśmy go jak kolegę, przyjaciela. Swoim sposobem bycia, swoim skupieniem, wprowadzał nas w inny nastrój. Jak jechaliśmy autokarem do Gdańska, to była pierwsza podróż w historii huty, że nie było picia wódy. Wziął mikrofon i powiedział, że ponieważ nie wszyscy się dobrze znamy, to niech każdy się przedstawi. I z rąk do rąk przechodził mikrofon. Jechało 50 osób, wybranych z kilku tysięcy tych, którzy byli w związku. Ks. Jerzy intonował pieśni religijne i okazało się, że wszyscy je znamy. Byliśmy wokół niego zorganizowani jako przyjaciele, jako ludzie, którzy podlegają odnowie religijnej.

Nie różnił się od nas, jeżeli chodzi o sposób pojmowania rzeczywistości, wyrażania stanów emocjonalnych, czy słowotwórstwa. Do innych księży był dystans, który dzielił. Ksiądz Jerzy był jednym z nas, rozumiał nasze problemy. Z wieloma był po imieniu. Po moim aresztowaniu, podczas rozprawy w sądzie wojewódzkim, było dla mnie olbrzymim zaskoczeniem, że cała sala jest pełna widzów, a wśród nich na czele stoi ks. Popiełuszko. Pamiętam, że to był uśmiech, jak przez łzy, jak zobaczyłem go w pierwszej ławce.

Ks. Jerzy nagrywał rozprawę na magnetofonie ukrytym pod sutanną. W ten sposób relacja z procesu Huty Warszawa znalazła się w Radiu Wolna Europa. Jego obecność na sali powodowała, że nie martwiliśmy się tak bardzo o los rodzin, bo wiedzieliśmy, że on im pomoże, dzięki temu nie daliśmy się złamać, a napięcie było straszne, żona kolegi w dniu strajku poroniła dziecko. Dostałem od niego dziesiątkę różańca na palec, to pozwalało mi przetrwać najtrudniejsze dni w areszcie.

PAP: Grupa hutników prosiła prymasa Józefa Glempa, by oddelegował ks. Popiełuszkę do Rzymu, ponieważ istniało zagrożenie dla jego życia. Obawialiście się o jego bezpieczeństwo, a jak on na to zareagował?

K.Sz.: Ja byłem autorem pisma, prośby do księdza prymasa. To było spowodowane tym, że pełniąc całodobowe dyżury przy ks. Jerzym, towarzysząc mu przy wszystkich wyjazdach widzieliśmy, że zawisła nad nim groźba utraty życia. Zdarzały się takie przypadki, że samochód z cywilną rejestracją najeżdżał na Moście Gdańskim z przeciwnej strony tak blisko, że urwał lusterko. Myśmy się zmieniali cały czas, żeby go samego nie zostawiać. To było nasze zadanie.

Ksiądz zaczął jeździć do parafii w innych miastach, bo był proszony o wygłaszanie homilii, wówczas nie byliśmy w stanie go strzec. I widząc co się dzieje wokół księdza, zdając sobie sprawę, że my za nim tak często nie będziemy mogli jeździć, postanowiliśmy w celu ochrony jego zdrowia, życia, wystosować niepubliczny list do prymasa. Była też grupa ludzi, która poszła osobiście do prymasa z prośbą, by delegował księdza na studia do Rzymu. To ks. Jerzego zdenerwowało, że myśmy z taką inicjatywą wystąpili. Mówiliśmy: Jerzy, tu się sytuacja ustabilizuje, władze Solidarności wyszły z więzienia, struktury zostaną odbudowane, odpoczniesz w Rzymie, wrócisz do Polski i będziemy dalej współpracowali.

PAP: Jak wyglądały represje SB wobec ks. Jerzego?

K.Sz.: Środowisko skupione wokół ks. Popiełuszki było oczywiście przedmiotem inwigilacji. Do szkoły naprzeciwko kościoła w nocy przyjechali tajniacy, kazali dozorcy wynieść z piwnicy węgiel i koks. W oknach piwnicznych, które wychodziły na kościół i plebanię, została założona aparatura podsłuchowa. Od strony ul. Felińskiego wyeksmitowano z mieszkania komunalnego na pierwszym piętrze lokatorów i także zamontowano aparaturę podsłuchową, tam mieli swoją siedzibę. Myśmy ich oglądali przez lornetkę, a oni nas. Telefon miał takie sprzężenie, że trudno się było porozumiewać. Byliśmy brani raz w miesiącu na tzw. rozmowy ostrzegające, pytali: po co tam chodzisz do Popiełuszki? Co tam robicie? Były próby zniesławiania ks. Jerzego. To była gra, próbowali łamać ludzi w hucie na donosicieli. Jeden przyszedł do księdza i powiedział, że zaproponowali mu wyższą płacę za donoszenie. Ks. Jerzy powiedział to z ambony.

PAP: Czy po otrzymaniu wiadomości o zabójstwie ks. Popiełuszki pojawiały się propozycje siłowego wystąpienia przeciwko ówczesnej władzy?

K.Sz.: Oczywiście były takie pomysły. Niektórzy gromadzili stosy kamieni przed kościołem pod hasłem: budujemy kurhan księdza Popiełuszki. W nocy przynosili je w plecakach. Nikt nie jest głupi, za chwilę te kamienie mogły polecieć w drugą stronę. A tamci tylko na to czekali. Myśmy się nie dali nigdy sprowokować, ks. Jerzy zawsze apelował: rozchodzimy się w spokoju. Po zabójstwie księdza ludzie parli strasznie, oni wymusili, by pochować go przy kościele. Kiedyś Jerzy żalił się, że ilość ataków tak się zwiększyła, że już nie jest w stanie wytrzymać tego wszystkiego, a ja zażartowałem: Jerzy trudno, jak cię zabiją, to cię pochowają koło kościoła i tak zostaniesz z nami. I to się niestety sprawdziło.

PAP: Czym dla pana jest beatyfikacja ks. Jerzego, jak odnoszą się do niej pana koledzy?

K.Sz.: Jest dla nas spełnieniem naszych życzeń. Pamiętam jego ostatnie dni, bo byłem z nim na plebani. Była świadomość nieuchronnie zbliżającej się śmierci, po pierwszym zamachu, kiedy wracał z Gdańska, gdy była próba rzucenia kamienia w pędzący samochód, ks. Jerzy wiedział, że jego życie może być przerwane. Pamiętam, że oglądał na taśmie wideo film o zamachu na Mahatmę Gandhiego i cofał ten film. On w wywiadach powtarzał, że nie ma strachu przed śmiercią. Mówił, że słowa prawdy kosztują nawet życie. Ta beatyfikacja jest dla mnie radosnym wydarzeniem, bo jak wspominam Jerzego to wiem, że jego wiara, życie i śmierć - jak powiedział Jan Paweł II - jest taką samą śmiercią, jak śmierć Chrystusa.

Rozmawiali: Stanisław Karnacewicz, Paweł Rozwód (PAP)

pro/ skz/ malk/ jra/