Nigdy jeszcze nie było gorzej. Żyjemy w najgorszym momencie historii. Po świecie szaleje terroryzm o nieznanych wcześniej rozmiarach i zasięgu.
ikona lupy />
Karolina Lewestam / Dziennik Gazeta Prawna





Nie wyciągnęłam tego ze starych skarpet, można to przeczytać choćby w rezolucji ONZ uchwalonej po atakach terrorystycznych w Paryżu; według niej „Państwo Islamskie stanowi bezprecedensowe globalne zagrożenie dla międzynarodowego pokoju i bezpieczeństwa”. I choć to przerażające, to jednak to prawda – wykorzystując chaos pięcioletniej wojny domowej w Syrii, ISIS udało się już zdobyć pokaźne terytorium, uczynić z gwałcenia praw człowieka rodzaj sportu, zabić tysiące cywilów, zwerbować zachodnią młodzież i pogrążyć Europę w głębokim strachu przed nieludzkimi aktami terroryzmu (nie znamy dnia ani godziny – czy dziś w metrze? Na tym stadionie? W tej tłocznej restauracji?). ISIS to zło, jakiego nie mieliśmy jeszcze okazji oglądać, i to zło, które ośmiela dalsze zło – to dzięki ich inspiracji tylko w 2014 r. liczba ofiar terroryzmu na świecie zwiększyła się o 80 proc.; strzelają ekstremiści islamscy w USA, wysadza się w powietrze Boko Haram, spadają rosyjskie samoloty. Budzą się mordercze ideologie, wychyla się z nory przemoc religijna. Nie wiadomo, co zdarzy się jutro. Jest źle.
Nigdy jeszcze nie było lepiej.
Żyjemy w najlepszym momencie historii, bo – nie bójmy się tego powiedzieć – w zasadzie pokonaliśmy przemoc. Terroryzm terroryzmem, ale jeśli wziąć pod uwagę globalne trendy i przyjrzeć się im na trzeźwo, abstrahując od skręcającego trzewia strachu, jaki pada na nas, gdy oglądamy na YouTube kolejne odcinki serialu ISIS o obcinaniu głów, to widać, że coraz rzadziej zabijamy się nawzajem, że przemoc się marginalizuje i kurczy, że może łatwiej jej się bać, ale trudniej ją napotkać. Nie wyciągam tego ze starych walonek, to badania mówią, że zanim pojawił się pomysł zjednoczenia grup ludzkich pod władzą suwerena, z rąk innych ludzi ginęło aż 15 proc. przedstawicieli homo sapiens. W średniowieczu była to już tylko jedna śmierć na tysiąc, a dziś – jedna na 10 tys. Ten odsetek wciąż się zmniejsza, zmniejsza się galopem, pisze o tym choćby Steven Pinker w „The Better Angels of our Nature: Why Violence Has Declined” („Zmierzch przemocy. Lepsza strona naszej natury”), w której dowodzi, że ludzki rozum wciąż się rozwija, staje się zdolny do przekraczania jednostkowych doświadczeń i w rezultacie nie tylko powstają instytucje, narodowe i ponadnarodowe, które przemocy potrafią zapobiegać, ale też rodzą się antyprzemocowe ruchy społeczne, jak abolicjonizm czy feminizm. Jeszcze w zeszłym stuleciu można było dostać pałką w łeb, jak się tylko zboczyło z miejskiego traktu; dzisiaj morderstwa na Zachodzie to rzadkość, w Liechtensteinie nie ma ich w ogóle, a u nas wskaźnik wzajemnej szlachtacji wynosi 0,8 człowieka na 100 tys. rocznie i zazwyczaj i tak odbywa się w domu. Śmierć z rąk terrorystów jest dla większości z nas równie prawdopodobna jak uderzenie pioruna, a czy znacie kogoś, kogo trzasnął piorun? Nie. Nie dajmy się więc zwieść rzekomej bliskości śmierci, wpychanej nam do gardeł przez środki masowego przekazu i media społecznościowe – spójrzmy na dane i zobaczmy, że jesteśmy dla siebie, jako gatunek, coraz lepsi. Nigdy jeszcze nie było lepiej.
Nigdy jeszcze nie było gorzej, bo przecież kryzys w Syrii to nie tylko konsekwencja konfliktu politycznego, ale i rezultat globalnego ocieplenia, które jest największym wyzwaniem ludzkości w jej historii. Kryzys ten bowiem zagraża nie abstrakcyjnemu „środowisku”, które znamy z kart podręcznika z podstawówki, ale przetrwaniu wszystkiego, na przykład porządku politycznego albo ludzkości jako takiej. „Zmiana klimatu to nie kolejna »kwestia«, którą należy dodać do listy problemów, obok opieki zdrowotnej i podatków” – pisze Naomi Klein w książce o klimacie „This Changes Everything” („To zmienia wszystko”). „To alarm dla cywilizacji. Potężne przesłanie, w języku pożarów, powodzi, suszy i wymierania gatunków, które mówi nam, że potrzebujemy zupełnie nowego modelu dla ekonomii i nowego sposobu na dzielenie się planetą”. A najgorsze w tym jest, że jesteśmy na ten alarm, jako tubylcy kapitalizmu, strukturalnie i nieuleczalnie głusi. Głuche są korporacje: wystarczy spojrzeć na ExxonMobil, koncern naftowy, który już w latach 70., jeszcze przed wszystkimi, dzięki zleconym przez siebie badaniom, zrozumiał tragiczne skutki emisji CO 2 , ale zamiast podzielić się wynikami – cóż robić, gdy zysk wzywa – schował je w sejfie i radośnie łgał publice w twarz. Ale co tam Exxon, spójrzmy na siebie, trybiki systemu jadący na wakacje w SUV-ach, niezdolnych do wyobrażenia sobie życia bez krwistego steku (hodowla krów to jedno z głównych źródeł emisji dwutlenku węgla). Głusi są konsumenci, nawet ci świadomi, bo głuchota wpisana jest w system. A skoro nawet ci przerażeni śmiercią nie mogą odstawić butelki z trucizną, to jesteśmy w kropce. Nigdy jeszcze nie było tak źle.
Ale nigdy jeszcze nie było lepiej, bo choć kryzys klimatyczny jest efektem rozwoju technologicznego, to właśnie dzięki temu rozwojowi możemy go zatrzymać. Jesteśmy mocni, co prawda mocni tym, co nas zabija, ale przecież można odwrócić wektor mocy, o czym świadczy choćby to, że 195 krajów w Paryżu zobowiązało się do leczenia głuchoty i ograniczenia emisji CO2. Czy my w ogóle rozumiemy, jak wielkie jest to porozumienie? Że sam jego fakt zakłada wolę, możliwości technologiczne i międzynarodowe zrozumienie procesów, jakie ciągną nas na dno? Technologia tymczasem zaczyna stawać na wysokości zadania. Na początku XXI wieku nikt nie wierzył w prognozy mówiące, że każdy kolejny rok przyniesie światu nowy gigawat energii fotowoltaicznej. Projekcja została z miejsca przekroczona 17 razy, w 2010 r. o 39 razy, a już w 2014 r. cel przekroczono 55-krotnie. W USA cena energii wiatrowej spadła tak bardzo, że jest o wiele tańsza od węgla – i ciągle spada. To nie ja się tak cieszę, wyciągając optymizm z kieszeni brudnych spodni, to mówi Al Gore, autor filmu „The Inconvenient Truth” („Niewygodna prawda”), pierwszy alarmista ocieplenia klimatu. Jest dobrze, a może być lepiej.
Ale nigdy jeszcze nie było gorzej, bo zbyt lekkomyślnym stosowaniem antybiotyków dorobiliśmy się kilku superbakterii, na przykład MRSA, gronkowca złocistego odpornego na leki. Co może powstrzymać bakterię, która nie boi się niczego, prze poprzez ludzkie ciała jak Hitler przez Europę i w samych tylko Stanach zabija ponad 23 tys. ludzi rocznie? Nic, a więc jest źle, jest najgorzej.
Nigdy jeszcze nie było lepiej, bo przecież pozbyliśmy się dżumy, polio, czarnej ospy; szczepionka na HIV jest już za rogiem, śmiertelność z powodu chorób spadła tak drastycznie, że możemy śmiać się gronkowcowi w twarz, bo niech ten mikrob nie podskakuje, jeszcze moment, a coś na niego znajdziemy, jak nie w laboratoriach, to w archiwach IPN-u, nawet Napoleon miał swoje Waterloo, będzie je mieć gronkowiec.
Jednak nigdy nie było gorzej, chociażby na własnym podwórku: nasze miasto murem podzielone, prawica nie rozmawia z lewicą, Unia się burzy, pada trybunał. Ale przecież nigdy jeszcze nie było lepiej w tym kraju, który jest bożym igrzyskiem, targanym rozbiorami, wojną, radziecką okupacją.
Dobrze? Źle?
Urodzony w latach 50. Matt Ridley, autor książki „The Rational Optimist” ( „Racjonalny optymista”), pisze: „Przez całe swoje życie słyszałem, że: wzrośnie bieda, głód, rozciągną się pustynie, zbliżają się pandemie chorób, wojny o wodę, skończy się ropa i inne zasoby naturalne, spadnie liczba męskich plemników, skurczy się warstwa ozonowa, spadną kwaśne deszcze, nadejdzie zima nuklearna, epidemia choroby szalonych krów, komputery zniszczy milenijna pluskwa, rozprzestrzenią się afrykańskie pszczoły, klimat się ociepli, zakwaszą oceany i uderzy w nas planetoida ... Nie pamiętam czasu, w którym jakiegoś z tych nieszczęść nie obwieszczały ponuro opiniotwórcze elity, a podejmowały histeryczne media”. Może Ridley ma rację i wcale nie jest najgorzej. Może jest dobrze. Może trzeba się wyluzować.
Z drugiej strony tak samo pewnie myślały dinozaury. „Tak, tyranozaury miały się potruć, a żyją; triceratopsom miały połamać się rogi, a brontosaurusom poplątać się ogony z szyjami – tymczasem proszę, wciąż żyjemy”. No i żyły, faktycznie. Aż rąbnął w nie meteor.
Na dwoje, tak sobie myślę, babka wróżyła.
Nigdy nie było gorzej: nasze miasto murem podzielone, prawica nie rozmawia z lewicą, Unia się burzy, pada trybunał. Ale przecież nigdy jeszcze nie było lepiej w tym kraju, który jest bożym igrzyskiem, targanym rozbiorami, wojną, radziecką okupacją