Pilot Jaka-40 ujawnia, że kontroler lotów, który miał zezwolić załodze Tupolewa na zejście na wysokość 50 metrów, mówił o tym, kiedy maszyna była kilkadziesiąt kilometrów przed lotniskiem. To podważa tezę o umyślnie fałszywym sprowadzaniu samolotu - pisze RMF24 w wywiadzie z Arturem Wosztylem.

W rozmowie z RMF porucznik Artur Wosztyl mówi, że "słowa o 50 metrach padły na długo przed podejściem do lądowania". Załoga słyszała wtedy już o 100 metrach. "Był potężny huk, potężny dźwięk detonacji i jednocześnie taka fala, która przechodzi przez człowieka" - tak wspomina Wosztyl. Przypomina też, że cztery lata po katastrofie nie ma opublikowanych zapisów z Jaka-40.

"Opublikowanie zapisów z Jaka-40 jednoznacznie by pokazało, że prosiliśmy o zgodę na lądowanie, taką zgodę otrzymaliśmy, odnośnie warunków meteorologicznych, gdzie kontroler ani raz nie powiedział nic o wysokości i wielkości zachmurzenia" - przekonuje.

Wosztyl tłumaczył także kwestie informacji od kontrolera czy może zejść do 50 metrów. Miał usłyszeć informację, że jeśli nie zobaczy pasa z tej wysokości to musi być gotowy do odejścia na na lotnisko zapasowe.