Resort cyfryzacji. Niepolityczny, nieobciążony trudnymi społecznymi problemami, niewywołujący emocji... A mimo to wciąż są z nim same kłopoty.
Dziennik Gazeta Prawna
Poszukiwania nowego szefa Ministerstwa Cyfryzacji (MC) przypominają już kabaret.
– A więc zdecydowano: Nowak obejmie resort – rankiem 8 stycznia słyszę od urzędnika związanego z premierem Mateuszem Morawieckim. – Nowak? Ale on na Ukrainie ma jakąś fuchę. Zresztą gdzie on do waszego rządu– dziwię się. – Nie Sławomir, tylko Piotr Nowak z Ministerstwa Finansów. Nie znasz go? Nic dziwnego. Tyle ma on wspólnego z cyfryzacją, że cybernetykę na WAT ukończył – tłumaczy mi urzędnik.
Dzień później, w dniu rekonstrukcji gabinetu, Piotr Nowak, 38-latek ze sporym doświadczeniem w branży finansowej, dotychczasowy wiceminister finansów, jednak odmawia premierowi. – Przestraszyli się – mówi mi polityk PiS. – Czego? – dopytuję. – Nowak tego, co zastanie w resorcie, i tego, że Anna Streżyńska i jej środowisko będą go hejtowali w mediach. A Morawiecki przeszłości Nowaka. Przecież on pracował w kancelarii prezydenta Bronisława Komorowskiego, więc obawiał się, że prawica w PiS go rozjedzie.
Za kierowanie cyfryzacją podziękowała Jadwiga Emilewicz, która wolała nowe Ministerstwo Przedsiębiorczości i Technologii. Kolejny był Paweł Szefernaker, 31-letni, ze znacznie głębszymi od Nowaka związkami z cyfryzacją. Szefernaker bywa nazywany „cyfrowym szogunem”, bo to dzięki niemu PiS zdominował internet podczas kampanii wyborczej w 2015 r. Co więcej – ma niezłą pozycję polityczną, bo jako bliski współpracownik Joachima Brudzińskiego został powołany na sekretarza stanu w kancelarii premiera i miał zostać szefem departamentu ds. cyberbezpieczeństwa. Ale odmówił.
I w dniu ogłaszania zmian w rządzie premier Morawiecki nie miał nikogo do pokierowania cyfryzacją. A choć mija już ponad tydzień od rekonstrukcji, to wciąż nie jest jasne, ani kto pokieruje tym resortem, ani co z nim dalej będzie. Na giełdzie nazwisk pojawiają się wiceministrowie Krzysztof Szubert i Marek Zagórski, wymieniane jest też nazwisko Macieja Kaweckiego, odpowiedzialnego w MC za przygotowanie wielkiej reformy danych osobowych. Ostatnio pojawiła się jeszcze jedna kandydatura: menedżera z rynku, z doświadczeniem i niezłą pozycją biznesową. Takiego, który tyle zarobił, że jest gotowy zostać ministrem z poczucia obywatelskiego obowiązku. I ambicji szefowania cyfryzacji.
To bezkrólewie w MC jest zaskakujące, bo rząd Morawieckiego przedstawia się jako „technokratyczny” oraz „ekspercki”, który ma się zajmować innowacjami i technologiami. Niemożność znalezienia ministra pokazuje coś więcej niż tylko krótką ławkę polityków czy ekspertów. To dowód na to, że informatyzacja, choć wydaje się przyjemnym i lekkim działem administrowania, w rzeczywistości jest bardzo dużym wyzwaniem. Bo chętnych, by przejąć – tylko przejąć – część kompetencji MC nie brakowało. Streżyńska o sprawy dotyczące cyberbezpieczeństwa walczyła z MON, a elektroniczne dokumenty tożsamości były punktem spornym z MSWiA. I dziś – choć nie ma chętnych na sam fotel ministra, to gotowych do rozebrania resortu lub przynajmniej jego rozbicia nie brakuje.
A to wiceminister pracy Bartosz Marczuk ogłasza na Twitterze, że to jego resort jest liderem cyfryzacji, bo (we współpracy z MC) udało mu się nakłonić ludzi do składania wniosków o 500+ przez internet, a to do MSWiA na wiceministra odpowiedzialnego za teleinformatykę i dokumenty tożsamości powołano Pawła Majewskiego, do niedawna wiceszefa cyfryzacji. Dlaczego to ważna zmiana? Majewski trafił do MC z nadania politywcznego i tajemnicą poliszynela było, że Streżyńska niechętnie widziała go w swoim resorcie. A teraz to Majewski ma się zająć wdrażaniem e-Dowodu, co jest też kompetencją resortu cyfryzacji.
Wraz z politycznymi zawirowaniami wraca pytanie, jak zarządzać cyfryzacją. Resort za nią odpowiedzialny powstał ponad sześć lat temu i był odpowiedzią na problemy z korupcją podczas przetargów informatycznych oraz zjawisko, które pierwszy szef ministerstwa Michał Boni nazywał silosowością. Czyli na to, że ministerstwa i urzędy, nie mówiąc o samorządach, próbowały – każde z osobna, bez współdziałania – same dokonać cyfryzacji. Efekty silosowości były bardzo kosztowne. 100 mln zł na system dla jednego urzędu? Dlaczego by nie!
Nowy resort miał sytuację uporządkować, zaś silna pozycja Boniego miała być gwarantem, że proces cyfryzacji będzie traktowany priorytetowo. Skończyło się na diagnozie problemów i ratowaniu zagrożonych unijnych dotacji. Następcy na tym stanowisku nie zrobili nic więcej – Rafał Trzaskowski i Andrzej Halicki nie byli specjalnie zainteresowani tematyką, którą im powierzono. Dotacje na systemy i internet szerokopasmowy jeszcze rozliczano, ale faktyczne efekty cyfryzacyjnej zmiany w funkcjonowaniu państwa były niewyczuwalne. Co więcej – w kluczowych projektach (e-Dowód, e-Zdrowie i system ostrzegania przed klęskami żywiołowymi) opóźnienia stały się tak poważne, że trzeba było prosić Komisję Europejską o wydłużenie terminów.
Nic dziwnego, że rynek i eksperci z wielkimi nadziejami przyjęli mianowanie Streżyńskiej na stanowisko ministra cyfryzacji. Była szefowa Urzędu Komunikacji Elektronicznej, nazywana żelazną damą telekomunikacji, niosła ze sobą obietnicę prawdziwie dobrej zmiany. I starała się, by do niej doszło. Znana z pracowitości w podsumowaniu dwóch lat w gabinecie ministra opublikowała raport pokazujący, czym się zajmowała. W tym wykaz, ile e-maili wysłała (39 708), ile przeczytała (62 209), ile tweetów napisała (3300), ile dokumentów podpisała elektronicznie (2685)...
Tyle że Streżyńskiej zabrakło politycznego wyczucia. Gdy publicznie mówiła, że jest „bezpartyjnym fachowcem”, dawała tym samym do zrozumienia, że inni ministrowie są partyjnymi ignorantami. Zamiast budować sojusze, walczyła w bitwach, których nie miała szans wygrać – jak spór o cyberbezpieczeństwo z MON. W efekcie udało się jej przez te dwa lata wprowadzić w życie tylko kilka istotnych zmian. Największy sukces to wciągniecie banków do działań z e-administracją, dzięki czemu zautomatyzowano składanie wniosków o 500+ oraz rozpoczęto promowanie Profilu Zaufanego (osobiste konto dla obywateli do kontaktu z e-administracją). Kolejny sukces – choć system wciąż jest w fazie wdrażania – to Ogólnopolska Sieć Edukacyjna, dzięki której do 2019 r. wszystkie szkoły mają mieć internet szerokopasmowy.
I tu jest kolejny powód odwołania Streżyńskiej. Jej pozycja z pewnością byłaby silniejsza, gdyby MC odnosiło sukcesy. Tych, niestety, było niewiele, a i te niezbyt spektakularne. Streżyńska teraz tłumaczy, że części pomysłów nie udało się rozpocząć z powodu obstrukcji wewnątrz rządu. I podawała przykład projektu ustawy wprowadzającej mDokumenty w sektorze publicznym, usługę pozwalającą potwierdzić tożsamość osoby przez telefon komórkowy. MSWiA projekt krytykowało i dodawało, że tylko na wyposażenie samych policjantów w specjalne czytniki trzeba byłoby przeznaczyć ponad 70 mln zł.
Ten projekt, traktowany przez resort cyfryzacji priorytetowo, był przykładem braku wyczucia. Tak politycznego, bo próbowano go wprowadzić w życie bez uzgodnienia z MSWiA, jak i rynkowego, bo choć jest innowacyjny, to jednak na tyle niszowy i wymagający wielu zmian legislacyjnych i inwestycji w sprzęt, że zamiast wzbudzić zachwyty, wywołuje wzruszenie ramion.
Wciąż za to niezałatwione pozostały kwestie, do których powołano resort. W powijakach jest e-Dowód, nie udało się rozwiązać kwestii zarządzania cyberbezpieczeństwem państwa, start CEPiK 2.0 (nowej wersji Centralnej Ewidencji Pojazdów) skończył się wieloma tygodniami poważnych opóźnień w starostwach w całym kraju. Co więcej – wydatki na budowę e-systemów dla administracji są na dramatycznie niskim poziomie, a słaba pozycja polityczna MC powoduje, że nawet w ustawach, na które rynek z utęsknieniem czeka i które resort cyfryzacji pilotował, ostatecznie po naciskach silniejszych urzędów wprowadzono ogromne zmiany. Na przykład po nowelizacji prawa telekomunikacyjnego telekomy miały mieć możliwość oferowania klientom łatwiejszych form podpisywania umów, ale po krytyce tego rozwiązania przez UOKiK papierów będzie jeszcze więcej. A z ustawy o RODO – która ma gwarantować lepszą ochronę naszych danych osobowych – pod wpływem opinii resortu rozwoju wykreślono większość przedsiębiorców.
Cały czas wraca więc pomysł likwidacji Ministerstwa Cyfryzacji. Podzielenia jego kompetencji między kilka resortów, tak jak było przed 2011 r., i powołania pełnomocnika premiera o silnej politycznej pozycji, by pilnował, żeby cyfrowej silosowości było jak najmniej.
Na razie niezałatwionych, rozgrzebanych, pilnych i często mało atrakcyjnych dla mediów spraw jest na tyle dużo, że znowu aktualne stają się słowa Boniego o „cyfrowej stajni Augiasza”. Ale tym razem brakuje Herkulesa do jej posprzątania.