Nigdy wcześniej europejskie elity nie włożyły tyle wysiłku w zapobieżenie wojnie jak przed 1914 r. Ich trud zaprzepaścili politycy.

Ponad sto lat po tym, jak serbski terrorysta Gavrilo Princip zastrzelił arcyksięcia Franciszka, świat znów przypomina grożącą wybuchem beczkę prochu. I tak jak wtedy liderzy największych mocarstw nieustannie mówią o pokoju, choć szykują swoje państwa do wojny. Nie potrafiąc sobie wyobrazić, jak ów konflikt będzie wyglądał.

Prorok z Radomia

„Wskutek udoskonalenia broni, wprowadzenia pocisków wybuchowych i mało kalibrowych karabinów, także wobec rozmiarów, do jakich dojść mogą działania wojenne armii milionowych (…), wojna przyszła ciągnąć się będzie przez lat wiele” – pisał w „Przyszłej wojnie pod względem technicznym, ekonomicznym i politycznym” Jan Gottlieb Bloch. Jego monumentalne dzieło ukazało się w 1899 r. po niemiecku i po polsku. Szybko zyskało tak wielką popularność, że przetłumaczono je na kolejne języki.

Urodzony w Radomiu Jan Bloch był nazywany „królem kolei”. Dzięki inwestycjom w budowę linii kolejowych w Królestwie Polskim dorobił się jednej z największych fortun w Cesarstwie Rosyjskim. Pieniądze dały mu wpływy na dworze w Petersburgu i pozwoliły się wżenić w bajecznie bogaty ród Kronenbergów. Ale czegoś mu wciąż brakowało, bo przeszedł na katolicyzm i kupił tytuł szlachecki. W końcu Bloch okazał się dla Żydów zbyt polski, a dla Polaków zbyt żydowski. On sam starał się zrobić coś, co – podobnie jak w przypadku Alfreda Nobla – zapewniło mu pamięć potomnych. Dzięki upartym staraniom „króla kolei” car Mikołaj II w końcu zgodził się na utworzenie w Warszawie wyższej uczelni technicznej. Triumfujący Bloch wyłożył w 1898 r. – razem z Edwardem Natansonem i Maurycym Poznańskim – 3,5 mln rubli na budowę politechniki.

Dobiegający siedemdziesiątki milioner coraz więcej czasu poświęcał też na pisanie dzieła życia. Jako że nie był wojskowym ani politykiem, dołożył starań, żeby sześć opasłych tomów zawierało informacje pochodzące z wiarygodnych źródeł; są one więc pełne cytatów, przypisów i odwołań do opracowań z całego świata. W trakcie biznesowej kariery Jan Bloch nieraz udowodnił, że umie wyciągać trafne wnioski z zebranych informacji. Analizując te tyczące się spraw militarnych, uznał, że rozwój artylerii i karabinów (choć zwrócił też uwagę na znaczenie drutu kolczastego) wymusi wojnę pozycyjną. Krwawą i trwającą wiele lat.

„Wojna nikogo nie zaskoczy dzisiaj nieprzygotowanego; nikt przeto nie może być pewnym z góry zwycięstwa” – podkreślał. To z kolei zmusi państwa do zamiany konfliktu w wojnę totalną. „Dziś prawo powołuje pod broń całe narody, które muszą walczyć już nie w obronie terytorium, lecz niejako o własny byt” – dodawał Bloch. Zakładał, że zerwanie więzi handlowych zaowocuje kryzysem ekonomicznym, zaś powołanie pod broń milionów robotników i chłopów przyniesie niedobory rąk do pracy oraz groźbę klęski głodu. Te katastrofalne zmiany, zdaniem Blocha, musiały przynieść próby wzniecenia rewolucji przez socjalistów i komunistów.

„W porównaniu z tą wojną, wojny napoleońskie będą się wydawały igraszkami” – przewidywał Bloch. Dochodząc do wniosku, że jednak do niej nie dojdzie – a to dzięki rosnącej świadomości wśród przywódców i ludzi wykształconych co do możliwych skutków tak wielkiego konfliktu. Przewidywał, że spory między państwami będą rozwiązywane pokojowo na drodze międzynarodowego arbitrażu.

Zbrojne rozbrojenie

Rok wcześniej, gdy wyścig zbrojeń dopiero nabierał tempa, niespodziewanie dla wszystkich car Mikołaj II wystosował do europejskich narodów apel, w którym proponował zwołanie konferencji pokojowej. „Oszołomienie i zdumienie połączone z dużą dozą nieufności wywołał fakt, że wezwanie to nadeszło od potężnego i wciąż rozrastającego się mocarstwa, którego obawiały się inne narody i które mimo dwustu lat europejskiej ogłady nadal uważane było za na wpół barbarzyńskie” – podkreśla Barbara W. Tuchman w książce „Wyniosła wieża”. Tymczasem car rozsądnie w apelu z 29 września 1898 r. przekonywał, iż widzi w świecie wzrastające pragnienie pokoju, należy je zatem zaspokoić, tym bardziej że „intelektualne i fizyczne siły narodów, zarówno praca, jak i kapitał, zużywają się nieproduktywnie, konstruując potworne machiny zniszczenia”.

Początkowo manifest wzbudził entuzjazm w zachodniej prasie. W kolejnych krajach ukazywały się artykuły wyrażające poparcie dla pomysłu imperatora. Jednak szybko zaczęła się pojawiać nieufność. Przecież Rosja nie zaprzestała ekspansji i dokonywała właśnie aneksji kolejnych prowincji Chin. Poza tym prowadziła z Wielką Brytanią grę o dominację w Azji Środkowej, z trudem ukrywając apetyt na Indie. Bardzo czuły na tym punkcie Rudyard Kipling rosyjskie propozycje skwitował wierszem: „Niedźwiedź, który chodzi jak człowiek”. Autor „Księgi dżungli” opisał w nim myśliwego widzącego, jak tuż przed śmiercią zwierzę „staje drżąc jak człowiek i gestem prosi o litość,/ Gdy skrywa złość i chytrość swych małych, świńskich oczu”. Litościwy myśliwy ulega współczuciu, a wówczas drapieżnik rozpruwa mu twarz „stalową łapą”. Wkrótce takich wyrazów nieufności było więcej. W prasie zaczęto zadawać pytanie, czy Rosja, połączona sojuszem z Francją, działała w porozumieniu z Paryżem. Ten bowiem nie ukrywał roszczeń do utraconych na rzecz Niemiec w 1871 r. Alzacji i Lotaryngii.

Kres nadziejom na rozpoczęcie procesu kontroli zbrojeń położył w październiku 1898 r. niemiecki cesarz Wilhelm II. Podczas otwarcia w Szczecinie nowego portu ogłosił: „Nasza przyszłość leży na morzu”. Informując Europę, że II Rzesza będzie aspirowała do roli mocarstwa kolonialnego. Oznaczało to rozpoczęcie intensywnej rozbudowy floty, na co Wielka Brytania musiała odpowiedzieć powiększeniem własnej.

Sam car niespecjalnie się przejął takimi reakcjami na swoją inicjatywę. „Motyw Rosji nadal pozostaje zagadką. Wielu skłaniało się do przypuszczania, że Mikołaj działał nie tyle ze względów humanitarnych, ile z bardzo ludzkiego pragnienia ubiegnięcia kajzera, krążyła bowiem pogłoska, że kajzer planuje podobną proklamację urbi et orbi podczas zbliżającej się wizyty w Jerozolimie” – twierdzi Tuchman.

Ale ziarno pacyfizmu zostało zasiane. Po raz pierwszy w Europie Zachodniej ludzie zainteresowali się działalnością niszowych organizacji, jak powstałe w 1891 r. Międzynarodowe Biuro Pokoju oraz dwa lata wcześniej założona w Paryżu Unia Międzyparlamentarna. Mogli wstępować do niej deputowani ze wszystkich państw, w których istniała choć namiastka demokracji. Jedną z najaktywniejszych działaczek unii była znana z pacyfizmu austriacka hrabina Bertha Sophie von Suttner.

Nagroda na zachętę do dobrego

Wynalazca dynamitu Alfred Nobel, posiadając prawa do 354 patentów oraz udziały w założonym wraz z braćmi koncernie naftowym Branobel i 90 fabrykach materiałów wybuchowych, uchodził za najbogatszego człowieka Europy (jedynie dynamitu sprzedawał na całym świecie 65 tys. t rocznie). Gdy zmarł w grudniu 1896 r., w jego nekrologu we francuskiej prasie pojawiło się zdanie, że odszedł człowiek, który wynalazł „sposoby zabijania ludzi szybciej niż kiedykolwiek wcześniej”.

Jednak nim stary kawaler pożegnał się ze światem, baronowa von Suttner przekonała go, aby zapisał się w historii jako dobroczyńca ludzkości. W testamencie Nobel całą fortunę przeznaczył na finansowanie nagród dla osób, które wniosły ważny wkład do światowej nauki i kultury. Oprócz tego zażyczył sobie nagradzania każdego roku kogoś, „kto dokonał rzeczy najlepszej lub najwięcej przyczynił się do braterstwa pomiędzy narodami i znoszenia lub ograniczenia istniejących armii oraz do zwoływania i rozpowszechniania kongresów pokojowych”. Tak narodziła się Pokojowa Nagroda Nobla.

Nim uhonorowano nią pierwszego laureata, ruch pokojowy zdobywał coraz szersze grono zwolenników. „W 1898 r. byliśmy szczerze przekonani, że skończyła się era wojen” – wspominał francuski filozof Julien Benda. „Właśnie wtedy wydane zostało w Rosji frapujące sześcio tomowe dzieło «Przyszła wojna»” – zauważa Barbara Tuchman. Wzbudziło wielkie zainteresowanie w Petersburgu. Czytał je zarządzający de facto rosyjskim państwem minister finansów Siergiej Witte. Dzięki niemu Jan Bloch został przyjęty na audiencji przez Mikołaja II. W jej trakcie autor gorąco przekonywał monarchę co do konieczności zwołania międzynarodowej konferencji pokojowej. Argumentując, że jeśli wybuchnie w Europie powszechna wojna, to wyczerpane nią imperium Romanowów czeka rewolucja. „Strach przed rewolucją był w Rosji argumentem skutecznym” – podkreśla Tuchman.

Wkrótce rosyjski minister spraw zagranicznych Michaił Murawjow podjął starania, by przekonać inne mocarstwa do konferencji. To, czego miałaby dotyczyć, ujął w ośmiu punktach. Wskazywały one m.in. na konieczność: zamrożenia wydatków na siły zbrojne, opracowania procedur arbitrażu międzynarodowego, zakazu wprowadzania do użytku nowych rodzajów broni, stworzenia ram prawnych dotyczących działań zbrojnych oraz traktowania jeńców.

Początkowo wszystkie te pomysły zostały przyjęte przez polityków z innych krajów z dużym dystansem. „To największe nonsens i bzdura, o jakich słyszałem” – pisał przyszły król Wielkiej Brytanii Edward VII. Podobną opinię wyraził cesarz Austro-Węgier Franciszek Józef. „Belgia oczekiwała konferencji z «żalem i niepokojem», obawiając się, że każda zmiana reguł wojny umocni siły armii inwazyjnej lub ograniczy prawo do słusznej obrony przeciw inwazji. Reakcja Belina wyraziła się zwiększeniem dotychczasowej armii o trzy nowe korpusy” – opisuje Barbara Tuchman. Co do Francji, to „znajdująca się już wskutek sprawy Dreyfusa w superpatriotycznym nastroju, obrażona, że Rosja nie porozumiała się z nią uprzednio, zdecydowana nie zgodzić się na ustalenie status quo, powitała konferencję z nie większym zadowoleniem niż inne kraje” – precyzowała Tuchman.

„Reakcje poszczególnych stolic niewiele różniły się od siebie: ograniczenie zbrojeń uważano za niepraktyczne, ograniczenie nowych środków (rodzajów broni – red.) za niepożądane, arbitraż w sprawach dotyczących «narodowego honoru i żywotnych interesów» za nie do przyjęcia, choć może wykonalny w sprawach mniejszej wagi” – podsumowywała.

Wbrew własnym chęciom

Mimo to konferencja doszła do skutku. Pomysł carskiego kuzyna poparł bowiem cesarz Wilhelm II, któremu również marzyła się sława „gołąbka pokoju”. Z kolei w Wielkiej Brytanii uaktywniły się liczne organizacje obywatelskie. Do brytyjskiego MSZ wpłynęło ponad 750 zbiorowych petycji, w których domagano się udziału Zjednoczonego Królestwa w konferencji pokojowej. Sławny dziennikarz William T. Stead zaczął nawet wydawać tygodnik „War Against War” (Wojna wojnie), organizując krucjatę na rzecz pokoju. Nacisk opinii publicznej oraz obawa, że zostanie się uznanym za kraj prący do konfliktu, sprawiły, że 18 maja 1899 r. zebrała się w Hadze Pierwsza Międzynarodowa Konferencja Pokojowa. Delegacje przysłało kilkadziesiąt państw, w tym wszystkie wielkie mocarstwa europejskie oraz Stany Zjednoczone.

„Delegaci mieli niemiłą świadomość, że świat przygląda im się przez ramię w postaci dużej grupy high-life pacifique, która zjechała do Hagi w charakterze obserwatorów” – pisze Tuchman. Wśród dziennikarzy rej wodził Stead, zmuszający polityków do wywiadów i publikujący na bieżąco kronikę konferencji. Baronowa von Suttner także prowadziła korespondencję dla gazet i zapraszała delegatów na rozmowy przy herbacie. Zjawił się i Jan Bloch, przywożąc egzemplarze swojej książki. Rozdawał je podczas organizowanych przez siebie bankietów, na które zapraszał polityków. Z Belgii i Holandii przywieziono petycje wzywające do pokoju, podpisane przez ponad 300 tys. ludzi.

Olbrzymia presja przyniosła efekty, bo politycy uznali, że nie mogą wyjechać z Hagi bez pokazania obywatelom, że coś zrobili na rzecz likwidacji wojen. Na zamknięciu konferencji, 29 lipca, uroczyście podpisano trzy konwencje haskie i dodano do nich trzy deklaracje. Pierwsza z konwencji powoływała do życia Stały Trybunał Rozjemczy, druga tworzyła kodeks postępowania walczących stron podczas wojny na lądzie, a trzecia to samo normowała w odniesieniu do działań morskich.

Ten sukces pacyfistów wzbudził olbrzymie nadzieje. Choć bardzo szybko się okazało, że wojny wybuchają jak dawniej. Wielka Brytania zaraz po konferencji rozpoczęła rozprawę z Burami na południu Afryki. W tym samym czasie w Chinach wybuchło skierowane przeciw mocarstwom kolonialnym powstanie bokserów. Latem 1900 r. jego pacyfikację rozpoczął korpus ekspedycyjny złożony z wojsk brytyjskich, niemieckich, francuskich, japońskich, rosyjskich, włoskich, holenderskich i amerykańskich. Ledwie trzy lata później Japonia, zaniepokojona rosyjską ekspansją na terenie Państwa Środka, zaatakowała imperium Romanowów.

Ale wszystkie te konflikty toczyły się z dala od Europy i niepokoiły opinię publiczną w nieznacznym stopniu. Na Starym Kontynencie w 1901 r. fetowano przyznanie po raz pierwszy Pokojowej Nagrody Nobla. Otrzymał ją Frédéric Passy, który jako prezes Unii Między parlamentarnej działał na rzecz wygaszania konfliktów między Francją a innymi państwami. Wygrał wówczas z mocnym konkurentem, jakim był Jan Bloch. Autora „Przyszłej wojny” uważano za pewniaka w następnych rozdaniach, lecz zmarł on na początku 1902 r. Jednak osób do nagrodzenia za to, że przyczynili się do ustania wojen na Starym Kontynencie, nie brakowało. Drugim laureatem został Jean Henri Dunant, twórca Czerwonego Krzyża, a trzecim sekretarz generalny Międzynarodowego Stałego Biura Pokoju Élie Ducommun ze Szwajcarii. Zaś w 1905 r. pokojowego Nobla odebrała jego faktyczna pomysłodawczyni baronowa von Suttner.

Wprawdzie wszystkich niepokoił wyścig zbrojeń, który wciąż prowadziły ze sobą mocarstwa, jednak pacyfiści (i nie tylko oni) pozostawali optymistami. „Piętnaście lat od 1890 r. do 1905 r. ludzie mojego pokolenia naprawdę wierzyli w pokój światowy” – podkreślał Julien Benda.

Burza na horyzoncie

Od kiedy cesarz Wilhelm II rozpoczął Weltpolitik (politykę światową), Wielka Brytania poczuła się tak zagrożona, że nawet olbrzymie środki wydane na rozbudowę floty nie mogły stłumić jej strachu. Londyn porzucił politykę izola cjonistyczną i po raz pierwszy od czasów wojen napoleońskich zaczął szukać trwałych sojuszy. Wprawdzie Francja i Rosja dotąd były uznawane za konkurentów, lecz chciano je pozyskać, by okrążyć II Rzeszę i Austro-Węgry. Gdy zatem Wyspy dołączyły do ententy, ta zyskała przewagę nad państwami centralnymi. Berlin odpowiedział intensywniejszymi zbrojeniami i coraz agresywniejszą polityką zagraniczną.

W tej sytuacji europejscy pacyfiści zaczęli szukać rozjemcy za Atlantykiem. „W lecie 1904 r. Unia Międzypar lamentarna zgromadzona w St Louis Fair uchwaliła rezolucję, w której prosiła prezydenta Stanów Zjednoczonych o zwołanie drugiej konferencji pokojowej dla podjęcia tematów odroczonych w Hadze i dla posunięcia dalej arbitrażu” – pisze Tuchman. Baronowa von Suttner zawiozła petycję do Białego Domu. Prezydent Theodore Roosevelt, prowadzący od kilku lat bardzo aktywną politykę zagraniczną, budującą pozycję USA jako światowego mocarstwa, przyjął sławną pacyfistkę z otwartymi ramionami. Wkrótce zaangażował się jako rozjemca w wojnie między Rosją a Japonią. I zmusił Tokio, by zrzekło się większości zdobyczy, choć japońska armia nie przegrała ani jednej bitwy. Dzięki temu ani Kraj Kwitnącej Wiśni, ani żadne inne mocarstwo nie mogło zablokować Stanom Zjednoczonym dostępu do chińskiego rynku.

Wkrótce potem spór o Maroko postawił Niemcy i Francję na krawędzi wojny i znów amerykański prezydent wkroczył do akcji, zostając głównym negocjatorem podczas konferencji pokojowej w Algeciras, trwającej od stycznia do kwietnia 1906 r. Sukces, który odniósł, wygaszając kolejny konflikt, sprawił, że pod koniec 1906 r. został uhonorowany Pokojową Nagrodą Nobla. Przewodniczący noblowskiego komitetu w laudacji oznajmił, że „Stany Zjednoczone Ameryki były jednym z pierwszych państw, które tchnęły ideę pokoju do praktycznej polityki”.

Rok później na drugą konferencję pokojową do Hagi, zwołaną pod egidą USA, przyjechało 256 delegatów z 44 państw. Przyniosła ona dwie konwencje dotyczące wojen na lądzie i aż osiem odnoszących się do starć na morzu. Ich sygnatariusze zobowiązywali się m.in. nie rozpoczynać działań zbrojnych bez uprzedniego ultimatum i wypowiedzenia wojny. A także nie rozpoczynać ich dla egzekucji zaległych długów. Zdecydowano o powstaniu Międzynarodowego Trybunału Łupów, mającego zapobiegać grabieżom wojennym, a także stworzono regulamin prowadzenia walk na froncie. W punkcie pierwszym „konwencji o pokojowym załatwianiu sporów międzynarodowych” zapisano, że „celem zapobieżenia w granicach możliwości uciekania się do siły w stosunkach pomiędzy Państwami, Mocarstwa Umawiające się zgadzają się używać wszelkich wysiłków w celu zapewnienia pokojowego rozstrzygania sporów międzynarodowych”. Godzono się też na zasadę odwoływania się do międzynarodowego arbitrażu.

Tymczasem po odejściu Theodore’a Roosevelta z Białego Domu Stany Zjednoczone powróciły do izolacjonizmu, znów odcinając się od Europy. Tam zaś dwa wielkie bloki militarne coraz intensywniej szykowały się do podjęcia działań zbrojnych. Przy czym zarówno po stronie ententy, jak i państw centralnych planiści tworzyli koncepcje wojny błyskawicznej, zdolnej przynieść rozstrzygniecie w kilka miesięcy. Znali tezy Blocha, powtórzone potem przez amerykańskiego redaktora naczelnego paryskiego wydania „Daily Mail” Normana Angella w wydanej w 1910 r. książce „The Great Illusion” (Wielka iluzja). Podobnie jak „Przyszła wojna” cieszyła się ona olbrzymią popularnością, a zawierała dokładne studium tego, jak wielką katastrofę polityczną i ekonomiczną przyniosłaby wojna mocarstw na Starym Kontynencie. Na koniec autor dochodził do takiego samego wniosku jak Bloch: żaden będący przy zdrowych zmysłach przywódca cywilizowanego państwa nie podejmie aż tak wielkiego ryzyka. Zatem powszechna wojna była niemożliwa.

Niemieccy, francuscy i rosyjscy planiści ten pewnik podważyli w prosty sposób: Bloch i Angell mają rację, chyba że wojna będzie błyskawiczna. Zaś politycy uwierzyli, iż jest ona możliwa, ponieważ takiej właśnie pragnęli. „Będziecie w domu, zanim liście opadną z drzew” – oznajmił cesarz Wilhelm II w przemówieniu na początku sierpnia 1914 r. żołnierzom wyruszającym na front. Jak się okazało, trafniejsze prognozy stawiał specjalista od kolei Jan Gottlieb Bloch. ©Ⓟ