Jednostka gen. Andrieja Awerjanowa już jest na wojnie z Sojuszem.

Vaidotas Urbelis, wysokiej rangi urzędnik litewskiego MON – na pytanie dziennikarzy „Financial Times” o scenariusze wojenne z udziałem Rosji, których się spodziewa – odpowiedział, że w zasadzie jest ich co najmniej 100. Najczarniejszy to pokonanie Ukrainy przez Rosję, potem punktowy atak na któreś z państw bałtyckich, zajęcie niewielkiego terytorium i zastosowanie wobec NATO szantażu nuklearnego. Aby Sojusz zastraszyć. Wywołać dyskusję, czy przedmieścia łotewskiego Dyneburga są warte rozpoczynania III wojny światowej. To oczywiście maksimum. Ale niezależnie od tego, czy czarny scenariusz się spełni, czy nie, wschodnia flanka NATO jest poddawana presji militarnej już dziś.

W zasadzie można przyznać, że Rosja tę „podprogową” wojnę z NATO już rozpoczęła. Ujawnione przez magazyn „Insider” i „Der Spiegel” informacje na temat jednostki 29155, działającej w ramach wywiadu wojskowego Federacji Rosyjskiej, zmieniają optykę patrzenia na rozmach i zakres geograficzny tych wrogich działań. Dowodzący nią gen. Andriej Awerjanow nie cofa się przed uderzeniem w Amerykanów. Kiedyś mogliśmy się tego domyślać. Dziś to wiemy. Bo Awerjanow przypadkiem wpadł. Podczas jednej z operacji przeciwko dyplomatom USA w Gruzji.

O generale rosyjskiego wywiadu wojskowego Andrieju Awerjanowie świat szerzej się dowiedział przy okazji trucia Siergieja Skripala w 2018 r. czy zamachu na bułgarskiego handlarza bronią Emiliana Gebrewa w 2015 r. Szczególnie nieudana próba zabójstwa Skripala ujawniła skalę zaangażowania Rosji w operacje sabotażowe przeciwko NATO. Większość z nich była kuriozalna i nieudana. Jednostka 29155 jawiła się raczej jako formacja z filmów szpiegowskich klasy B z czasów ZSRR. Zostawiała ślady. Nieskutecznie dobijała ofiary. Organizowała nieudane pucze. Jednak wraz z upływem czasu ludzie Awerjanowa nabierali pewności. W trzecim roku wojny w Ukrainie jednostka jest zupełnie nową jakością. Organizacją, która okrzepła na polu walki. Zuchwałą instytucją, z którą należy zacząć się liczyć.

Jej celem jest przede wszystkim dywersja. Tu jest najkorzystniejsza relacja zysków do nakładów. Najlepiej przeciwko szlakom dostaw broni dla Ukrainy. Jednostka 29155 chętnie też wchodzi w celowane zabójstwa i „zarządzanie” migracją. I na tym polu też robi to znacznie lepiej niż jeszcze z pięć lat temu. Od początku była też skuteczna w wysadzaniu składów amunicji. Przypisuje się jej serię ataków w Czechach i Bułgarii, które rozpoczęły się w 2011 r. Niewykluczone, że również ostatnia próba podpalenia magazynów pocisków w Indonezji to efekt działalności dywersantów Putina. Były one przeznaczone dla Ukrainy, a zabiegała o nie koalicja państw NATO, którą kierowali Czesi – specjaliści od handlu bronią.

Najnowszym ustalonym rezultatem jej działania jest wywoływanie u Amerykanów czegoś, co określa się mianem syndromu hawańskiego. Czyli uderzania za pomocą broni sonicznej w układ nerwowy. Dziennikarze „Insidera” i „Der Spiegel” niedawno szczegółowo opisali przypadek z Tbilisi z października 2021 r., który ujawnił schemat działania ludzi Awerjanowa i pozwolił precyzyjnie zdefiniować nowe zagrożenie.

Na celowniku Rosjan znalazł się wówczas dyplomata oddelegowany z USA do Gruzji. Ale to nie on stał się ofiarą jednostki 29155, tylko jego żona. W zasadzie najpewniej nie chodziło o konkretną osobę. Rosjanie byli po prostu w Gruzji na ćwiczeniach. To miał być chrzest bojowy dla Alberta Awerjanowa, syna dowódcy jednostki. Ojciec od kilku lat promuje go w strukturach wywiadu wojskowego. Co nie jest dziwne. Służby specjalne na całym świecie – nie tylko w Rosji czy byłym ZSRR – opierają się na nepotyzmie. W cenie jest lojalność wobec organizacji. Nawet jeśli ma to się odbywać kosztem jakości materiału ludzkiego.

Gruzja nie powiodła się. Rosjanie – w tym Albert – zostali uwiecznieni na kamerze telewizji przemysłowej. Ustalono, że incydenty zdrowotne dyplomatów USA zostały wywołane sztucznie. Wcześniej tylko przypuszczano, że tak może być. Od co najmniej 2014 r. notowano bowiem nietypowe przypadłości układu nerwowego, które dotykały dyplomatów USA i oficerów CIA na całym świecie. Pierwszy zanotowano w amerykańskim konsulacie we Frankfurcie niedługo po aneksji Krymu przez Rosję. Celem były osoby, które władały rosyjskim, zajmowały się rosyjską agresją przeciwko Ukrainie lub koordynowały operacje wywiadowcze, których tematem była Rosja.

To było przekroczenie czerwonych linii. Nieformalna zasada z czasów zimnej wojny zakłada, że Rosja i USA prowadzą rywalizację, ale nie polują na siebie nawzajem. Jednostka 29155 udowodniła, że ta granica jej nie obowiązuje. Jakby tego było mało, w 2020 r. zaplanowała i najpewniej przeprowadziła coś na wzór programu stypendialnego dla talibów. Rosjanie podobnież oferowali nagrody za zabijanie żołnierzy amerykańskich podczas misji ISAF i Enduring Freedom w Afganistanie. Miało to obniżyć morale i zwiększyć tempo wycofania sił zachodnich spod Hindukuszu. Do dziś nie ma zgody co do skuteczności czy też samego faktu istnienia takiego programu. Prawda jest jednak taka, że do niedawna Amerykanie kwestionowali również fakt istnienia syndromu hawańskiego.

W historii jednostki Awerjanowa jest również wątek polski. Pierwszy dotyczy zastosowania broni sonicznej przeciwko Amerykanom w Warszawie. Tu brakuje jednak szczegółów. „Insider” i „Der Spiegel” informują po prostu, że do tego doszło. Drugi to działalność attaché wojskowego Eduarda Szyszmakowa, który budował w Polsce „siatkę przyjaciół” Kremla, za co został wydalony przez ABW w 2014 r. Później – już pod nazwiskiem Szyrokow i jako cywil bez ochrony dyplomatycznej – objawił się w 2016 r. na Bałkanach. A konkretnie w Serbii, z której nadzorował próbę puczu w sąsiedniej Czarnogórze. Podgorica finalizowała wówczas akces do NATO. Kreml, wywołując przy pomocy serbskich najemników z doświadczeniem w wojnie na Donbasie zamieszki po wyborach (odbyły się jesienią 2016 r.) i próbując zabić prozachodniego premiera Milo Đukanovicia, chciał proces integracji z Sojuszem zatrzymać.

Między innym dzięki temu, że Polacy mieli spore dossier na Szyszmakowa vel Szyrokowa, udało się nagłośnić w prasie plany Rosjan. Nie bez znaczenia była również wiedza Amerykanów pochodząca ze współpracy z Ukraińcami w rozpoznawaniu batalionów zasilanych ochotnikami z Bałkanów walczących na Donbasie. W efekcie pucz się nie udał, a Đukanović nie został zabity.

Młody Awerjanow, którego nagrano w Tbilisi, jest szykowany na następcę dowódcy jednostki 29155. Na razie terminuje. Uczy się od oficerów z dłuższym stażem. Jeśli rzeczywiście kiedyś przejmie schedę po ojcu, warto będzie sobie przypomnieć, czego dowiedział się na studiach i w jakim kierunku rozwijał go ojciec. Albert Awerjanow jako absolwent Moskiewskiego Uniwersytetu Państwowego specjalizował się w migracjach. Według antyreżimowych mediów w Rosji jego ojciec promuje go, m.in. wykorzystując tę jego specjalizację. Na razie Albert jest uzależnionym od mediów społecznościowych lanserem, któremu bilety lotnicze rezerwuje dział kadr wywiadu wojskowego. Przez parcie na szkło z łatwością można było ustalić, czym się interesuje (piłką nożną) i czym jeździ (mercedesem ML/GLE). Ta nieudolność nie gwarantuje jednak, że tacy jak on w jednostce nie dorosną.

Dziś jego ojciec – oprócz kierowania dywersją przeciw państwom NATO – zajmuje się zarządzaniem prywatnymi firmami wojskowymi Rosji działającymi w Afryce. Po zabójstwie Jewgienija Prigożyna, które najpewniej sam zaplanował, przejął Grupę Wagnera i masę upadłościową po niej. Pomaga przychylnym wobec Kremla rządom w Republice Środkowoafrykańskiej, Mali, Burkina Faso i Nigrze. Nadzoruje most powietrzny między Rosją a Afryką Subsaharyjską. Jeśli Rosja po raz kolejny sięgnie po kryzys migracyjny w wojnie z Zachodem, Awerjanow stanie na pierwszej linii. Wówczas nauki Alberta z studiów mogą się okazać przydatne. Dlatego – niezależnie od tego, jak wielkim atencjuszem jest junior – warto uważnie się przyglądać firmie rodzinnej Awerjanowa. ©Ⓟ