Prozachodniej linii nic nie zagraża, ale na eurosceptycznej prawicy trwa rywalizacja o głosy między siłą otwarcie prorosyjską a biorącą na sztandary suwerenność w kontrze do UE i Rosji

W Rumunii rozkręca się kampania przed pierwszymi wyborami w elekcyjnym maratonie, który potrwa do końca roku. Obywatele wybiorą kolejno europosłów i samorządowców (w czerwcu), prezydenta (we wrześniu) i parlamentarzystów (w grudniu). I choć prozachodniej linii politycznej nic realnie nie zagraża, niekorzystny układ sił w kolejnym rozdaniu parlamentarnym może grozić chaosem. Wybory będą uważnie śledzone w Kijowie. Rumunia jest jedynym sąsiadującym z Ukrainą krajem Sojuszu Północnoatlantyckiego i Unii Europejskiej, z którym Kijów się dotychczas nie skonfliktował.

Znaczenie eurowyborów

W czerwcu Rumuni wybiorą 33 europosłów i władze lokalne wszystkich szczebli. Partie już się szykują: w tym tygodniu ruszyła procedura rejestracji pełnomocników finansowych komitetów wyborczych. Choć wyniki tych wyborów nie będą miały bezpośredniego wpływu na politykę rządu, mogą od nich zależeć decyzje co do formy udziału w kolejnych głosowaniach.

Rzecz w tym, że od 2021 r. Rumunią rządzi wielka koalicja tradycyjnych rywali – Partii Socjaldemokratycznej (PSD) i Partii Narodowo-Liberalnej (PNL). Zgodnie z uprzednią umową do 2023 r. premierem był lider PNL Nicolae Ciucă, obecnie jest nim przywódca PSD Marcel Ciolacu. Gdy obaj politycy zamieniali się miejscami w rządzie, z koalicji odpadł Demokratyczny Sojusz Węgrów w Rumunii (UDMR), który tradycyjnie może liczyć na ok. 20 mandatów. Mimo to wielka koalicja nie straciła większości i wciąż dysponuje 182 głosami w 330-osobowej Izbie Deputowanych oraz 86 na 136 mandatów senatorskich.

– Jeśli koalicja zdobędzie w eurowyborach ponad 40 proc. głosów, wzrośnie motywacja do wyłonienia wspólnego kandydata w wyborach prezydenckich i odnowienia porozumienia w nowym parlamencie. Jeśli mniej, w szeregach liberałów może zacząć się bunt – przewiduje w rozmowie z DGP politolog Valentin Naumescu z Uniwersytetu Babeșa-Bolyaia w Klużu, szef Inicjatywy na rzecz Europejskiej Kultury Demokratycznej .

Niezadowolenie w szeregach PNL rośnie ze względu na skalę utraty poparcia. W poprzednich wyborach liberałowie dostali 25,2 proc. głosów, obecne sondaże dają im kilkanaście procent. Na poparciu dla postkomunistów z PSD udział we władzy aż tak negatywnie się nie odbija. W 2020 r. zebrali 28,9 proc. poparcia, dziś ich popularność oscyluje wokół 30 proc.

Na razie koalicja powinna bez problemu zebrać głosy czterech na 10 Rumunów. Gdyby nie przełożyło się to na większość, naturalnym partnerem będzie UDMR, ale im bardziej rozdrobniony parlament, tym większe ryzyko chaosu i niestabilnych rządów.

Trzech graczy po prawej

Własną walkę toczy twardsza prawica. Tutaj liczą się trzy siły. To proatlantycka Unia Ocalenia Rumunii (USR), która rywalizuje z PNL o drugie miejsce w wyborach, suwerenniści z Sojuszu na rzecz Unii Rumunów (AUR), walczący o co najmniej 10 proc., oraz otwarcie prorosyjska SOS Rumunia, dla której sukcesem będzie pokonanie progu.

– USR łączy z partiami koalicji prozachodnia linia polityczna, ale z socjalkonserwatystami z PML się nienawidzą. Ich koalicja po wyborach z 2020 r. przetrwała kilka miesięcy. AUR nie jest wprost prorosyjski i deklaruje sprzeciw wobec ekspansji Rosji, także ze względu na to, że jej ofiarą w dalszej kolejności może paść Mołdawia, ale deklaruje dystans wobec Zachodu. Ta partia wspólnie z SOS Rumunia nie powinna wziąć więcej niż 30 proc. mandatów. Dużo, ale bez katastrofy – komentuje Naumescu.

Nasi rozmówcy zastanawiają się przy tym, jak wypadnie ta ostatnia partia, oparta na wyrazistym wizerunku liderki Diany Șoșoaki. Șoșoacă dostała się do senatu z list AUR, ale potem ich drogi się rozeszły. Problemem SOS Rumunia są wirtualne struktury. Ugrupowanie istnieje głównie w internecie, a jego największym sukcesem pozostaje udaremnienie wystąpienia ukraińskiego prezydenta na forum rumuńskiego parlamentu. Gdy Wołodymyr Zełenski odwiedził Bukareszt, zrezygnował z tego punktu programu – jak podała rozgłośnia Europa Liberă – ze względu na obawę przed prorosyjskimi prowokacjami. Șoșoacă przy tym otwarcie deklaruje dążenie do aneksji ukraińskich ziem, które przed II wojną światową należały do Rumunii, czyli Budziaku i Bukowiny.

Zbliżenie czy fragmentaryzacja

Po eurowyborach zapadną decyzje w sprawie kandydatów na prezydenta. Urzędujący szef państwa Klaus Iohannis nie może kandydować na trzecią kadencję – zresztą jego notowania są bardzo niskie – i niedawno ogłosił, że chciałby zostać sekretarzem generalnym NATO. Faworytem w tym wyścigu wydaje się holenderski premier Mark Rutte, jednak Rumuni liczą na wsparcie innych państw wschodniej flanki, w tym Polski.

Kalendarz ułożył się idealnie: wybory prezydenckie odbędą się we wrześniu, a kadencja nowego szefa Sojuszu ma się rozpocząć w październiku. Z Brukseli wróci wówczas dotychczasowy zastępca sekretarza generalnego Mircea Geoană, który może z kolei wystartować po prezydenturę, w dodatku z pozycji (przynajmniej na razie) sondażowego faworyta. Geoană przyznał już, że rozważa start.

Ostatnie pytanie przedwyborcze dotyczy kandydatów wielkiej koalicji. Jeśli Ciuce i Ciolacu uda się wyłonić wspólnego, ich sojusz może się zacieśnić. – Jeśli nie, fragmentaryzacja koalicji tylko się pogłębi – podsumowuje Naumescu. ©℗

Po eurowyborach zapadną decyzje co do kandydatów na prezydenta