Putin, gdy dostaje w twarz, cofa się. Gdy oferuje mu się ustępstwa, uderza.

Spotkanie Andrzeja Dudy i Donalda Tuska z prezydentem USA oraz planowany na dziś (piątek) szczyt Trójkąta Weimarskiego z kilku powodów mają znaczenie. Joe Biden zaprosił do Waszyngtonu prezydenta i premiera, co nie jest częstą praktyką. Z kolei do Berlina na Weimar jedzie sam Tusk. Do tej pory były to spotkania, w których ze strony polskiej uczestniczył prezydent. Niemcy w ten sposób przekazują prestiż proeuropejskiemu szefowi rządu kosztem polityka, którego uznają za kulawą kaczkę; który nie dość, że nie był zakochany w Unii, to w przyszłym roku – po dwóch kadencjach – odchodzi. Czyli przestanie mieć znaczenie.

ikona lupy />
Spotkanie Joego Bidena z Andrzejem Dudą i Donaldem Tuskiem. Biały Dom, 12 marca 2024 r. / EPA/PAP / fot. Jakub Szymczuk/KPRP/PAP

O ile w USA oficjalnie nie dowiedzieliśmy się niczego nowego – bo pożyczka na śmigłowce szturmowe i zgoda na kupno pocisków manewrujących są tematami znanymi od dawna (chyba że niejawnie poruszano również np. temat nuclear sharing), o tyle z Berlina mają popłynąć sygnały o przyspieszeniu w dostawach amunicji do Ukrainy.

Przed spotkaniem – jak wynika z informacji DGP – naciskano również na Olafa Scholza w sprawie przekazania wojskom ukraińskim pocisków manewrujących Taurus. Pod tym względem postawa kanclerza szybko się zmienia – w środę w Bundestagu mówił, że nie wyklucza ich przekazania, ale bez niemieckiej obsługi, jednak później wykluczył w ogóle możliwość dostaw.

Gdyby w piątek w Berlinie zapadła jednak decyzja o wysłaniu taurusów do Ukrainy, do Tuska przykleiłaby się opinia, że jest jednym z jej architektów. Choć akurat tu sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. I ma związek z debatą o wysłaniu wojsk NATO do Ukrainy. W tej kwestii trzeba się na chwilę przenieść do Kijowa i przyjrzeć co najmniej dwóm istotnym wydarzeniom z ostatnich dni.

Między wizytą Dudy i Tuska w USA a Weimarem popłynęła z ukraińskiej stolicy seria ważnych sygnałów. Po pierwsze, prezydent Wołodymyr Zełenski uciął spekulacje na temat obecności znacznego kontyngentu NATO w Ukrainie, stwierdzając, że nie jest on potrzebny. Ale równocześnie przyznał, że są już w jego kraju „szkoleniowcy” (o tym, że pewna liczba żołnierzy Sojuszu jest w Ukrainie, powiedział najpierw Scholz, później potwierdził to Radosław Sikorski). Jak wynika z informacji DGP, są nimi przede wszystkim żołnierze brytyjskiej elitarnej jednostki SAS, a konkretnie 22 Professional Regiment of the Special Air Service. 22 SAS ma brać udział nie tylko w szkoleniach, lecz także w działaniach rozpoznawczych i dywersyjnych. Ponadto ukraiński prezydent oficjalnie zapowiedział plan budowy mierzącej 2 tys. km linii umocnień na wschodzie i południu kraju. Ma to być odpowiednik rosyjskiej linii Surowikina istniejącej na Zaporożu, której nie udało się sforsować Ukraińcom podczas rozpoczętej w sierpniu ub.r. kontrofensywy.

Zdementowanie przez Zełenskiego informacji o istotnym kontyngencie NATO to obniżenie napompowanego przez prezydenta Francji Emmanuela Macrona napięcia, które może pozwolić łatwiej wprowadzić do Ukrainy taurusy właśnie. Z kolei linia umocnień to zawoalowane przyznanie, że front może zostać zamrożony na linii rozgraniczenia, która zostanie wyznaczona przez system fortyfikacji. Taki pas składa się z gęsto obsianych pułapkami pól minowych, owiniętych drutem kolczastym przeciwczołgowych zębów smoka, a za nimi kilku linii okopów i wkopanych w ziemię betonowych bunkrów. Budowa takiej linii zakłada przede wszystkim obronę, a nie atak. Taka infrastruktura istnieje już zresztą na granicy z Białorusią, co zmniejszyło prawdopodobieństwo rosyjskiego uderzenia z tego kierunku. Docelowo system ma powstać od obwodu sumskiego przez Charkowszczyznę i Donbas aż po Zaporoże. Niezależnie od tego, ile z tego projektu uda się zrealizować, sygnał jest jasny – w związku z patem na froncie przynajmniej do 2025 r. Ukraina skupi się na obronie (być może nowe kontruderzenie zostanie wyprowadzone właśnie wiosną 2025 r.).

Ale Kijów nie rezygnuje z wojny. Uderza w rosyjskie rafinerie, wywołując zamęt na tamtejszym rynku paliw (kilka dni temu w Kstowie w obwodzie niżnonowogrodzkim zniszczono rafinerię należącą do spółki Łukoil-Niżegorodnieftieorgsintiez, która wytwarza 11 proc. benzyny w Rosji), niszczy Flotę Czarnomorską za pomocą dronów morskich i w ten sposób udrażnia szlaki komunikacyjne na wodach, które teoretycznie są pod kontrolą wojsk Putina (z tego powodu Kreml odwołał w ubiegłą niedzielę dowódcę całej floty rosyjskiej, adm. Nikołaja Jewmienowa), uderza w miejscowości przygraniczne już na terenie Federacji z pomocą formacji złożonych z obywateli rosyjskich, którzy przeszli na stronę Kijowa (Legion Wolności i Rosyjski Korpus Ochotniczy).

Aby takie ataki wyprowadzać, potrzebne są specyficzne rodzaje uzbrojenia. Należą do nich taurusy. Żołnierze NATO nie muszą (i nie powinni w dużej liczbie) pojawiać się w Ukrainie. Ale mogą się pojawić pracownicy prywatnej firmy wojskowej, która będzie takie pociski dostarczała, obsługiwała i pomagała w namierzaniu celów. O takiej koncepcji już raz myślano, gdy pod Dnieprem planowano budowę bazy do napraw czołgów w standardzie NATO. Aby zaoszczędzić czas, mieli tam pracować byli żołnierze wojsk pancernych Sojuszu.

Jeśli ta bariera psychologiczna zostanie przełamana, wówczas przyjdzie czas na presję na Scholza w sprawie zgody na uderzenie w cele wysokiej wartości, w tym w most Krymski, główną arterię zaopatrującą wojska rosyjskie walczące na Zaporożu. Z nieoficjalnych rozmów wynika, że akurat w tym wypadku Berlin pozostaje na razie nieugięty. Zresztą nie tylko Berlin. I Brytyjczycy, i Francuzi, którzy w ubiegłym roku przekazali Ukrainie znakomite pociski manewrujące Storm Shadow/Scalp, nie dali zielonego światła na uderzenie w most. Co swoją drogą jest koszmarnym błędem, odpowiadającym w dużej mierze za utknięcie Ukraińców na linii Surowikina.

Możliwe, że w obliczu wysypu informacji na temat planowanej długiej wojny podjazdowej Rosji z Zachodem oraz osłabienia USA kalkulacje Berlina, Paryża i Londynu ulegną zmianie. Lepiej osłabić Moskwę już dziś – przed ewentualnym dojściem do władzy Donalda Trumpa, na co czeka Putin.

Jeśli przekazać Ukrainie taurusy, to teraz. Bo braku decyzji Putin nie traktuje jak okazji do odprężenia, tylko jak wyraz słabości. Każda wstrzemięźliwość w walce z nim prowadzi tylko do większej przemocy i wzrostu zagrożenia ze strony Rosji. Putin, gdy dostaje w twarz, cofa się. Gdy oferuje mu się ustępstwa, uderza. ©Ⓟ

Aby Ukraina mogła wyprowadzać ataki, potrzebne są specyficzne rodzaje uzbrojenia. Należą do nich taurusy. Żołnierze NATO nie muszą pojawiać się w Ukrainie. Ale mogą się pojawić pracownicy prywatnej firmy wojskowej, która będzie pociski dostarczała, obsługiwała i pomagała w namierzaniu celów