Nowy pakiet sankcji UE na Rosję to kolejna próba zainteresowania na powrót światowej opinii publicznej wojną w Ukrainie, którą na dalszy plan zepchnął konflikt izraelsko-palestyński.

Pod koniec października ub.r. UE miała za sobą osiem pakietów sankcji na Rosję w związku z rozpoczętą w lutym agresją na Ukrainę. W ciągu podobnego okresu w tym roku 27 państwom członkowskim udało się przyjąć zaledwie dwa, a większość unijnych liderów, dyplomatów i urzędników przyznaje od miesięcy, że możliwości UE w tym zakresie się wyczerpują.

ikona lupy />
Szef Rady Europejskiej Charles Michel / EPA/PAP / fot. Olivier Hoslet/EPA/PAP

Wciąż istnieje wykaz towarów oraz podmiotów, które mogą trafić na listę sankcyjną za sprawą najbardziej jastrzębich w tej kwestii państw: Litwy, Łotwy, Estonii oraz Polski. Wśród nich są m.in. diamenty z Antwerpii czy sankcje na rosyjskiego giganta Rosatom. Rozmowy o 12. pakiecie są w powijakach, ale dla Unii to kolejny pretekst, żeby ożywić na arenie międzynarodowej zainteresowanie wojną w Ukrainie, która została przyćmiona przez angażujący nie tylko mocarstwa, lecz także kraje globalnego Południa konflikt izraelsko-palestyński.

Przeciwko wciągnięciu diamentów na listę towarów objętych embargiem w handlu z Rosją oponowała najsilniej Belgia, będąca jednym z potentatów na tym rynku. Inicjatywa w tej sprawie wyszła od G7. Teraz propozycja jest konsultowana przez Komisję Europejską z poszczególnymi stolicami tak, aby mogła znaleźć się w gotowym 12. pakiecie. Ten zostanie zaproponowany najpewniej w listopadzie. Na razie stolice zgłaszają swoje propozycje. Wilno chce wprowadzenia zakazu zawierania nowych umów z Rosatomem, zaprzestanie zakupów rosyjskiego uranu, LNG i stali. Warszawa chce dodatkowo zakazu transferu usług IT, a z kolei Tallin domaga się całkowitego embarga handlowego na Rosję. Ostatnia propozycja wydaje się radykalna, ale argumentem Estonii jest to, że to państwa graniczące z Rosją odpowiadają przede wszystkim za kontrolę celną towarów, co staje się coraz bardziej problematyczne w obliczu wszystkich przyjętych i projektowanych sankcji.

Wciąż problemem pozostaje też niejednolita polityka państw UE wobec sankcji – oficjalnie to stolice są odpowiedzialne za ich przestrzeganie, a ponadto część krajów wciąż utrzymuje kontrakty energetyczne. Niemiecka SEFE GmbH (odkupiona od Gazpromu) – jak donosi agencja Bloomberg – wciąż transportuje rosyjskie LNG m.in. do Indii, argumentując to faktem, że rezygnacja z kontraktów podpisanych jeszcze przed przejęciem spółki od Rosjan kosztowałaby ok. 10 mld euro. Z kolei Węgry idą na jeszcze większe zwarcie z UE i USA, negocjując zwiększenie dostaw rosyjskiego gazu.

Budapeszt jednocześnie wciąż blokuje pakiet pomocy militarnej na rzecz Ukrainy, która miałaby wynieść zgodnie z propozycją szefa unijnej dyplomacji Josepa Borrella 5 mld euro rocznie przez kolejne cztery lata, czyli łącznie 20 mld euro. Dotychczas UE w ramach wsparcia militarnego przeznaczyła ok. 4 mld euro na rzecz Ukrainy, ale każda transza wsparcia – zazwyczaj wynosząca 0,5 mld lub 1 mld euro – była negocjowana odrębnie. Chcąc uniknąć groźby nieustannego węgierskiego weta, Bruksela chce zbić wsparcie w jeden pakiet, czemu sprzeciwia się Budapeszt w związku z umieszczaniem m.in. węgierskiego banku OTP na ukraińskiej liście podmiotów „sponsorujących” wojnę. I choć Kijów zgodził się usunąć OTP z listy, to rząd Orbana wciąż nie daje zielonego światła dla 20-miliadrowego pakietu pomocy. Wszystkie powyższe kwestie miały zostać szczegółowo omówione podczas wczorajszego spotkania szefów dyplomacji „27”, jednak rozmowy zdecydowanie przyćmił konflikt izraelsko-palestyński. Ewentualny przełom w dyskusjach sankcyjnych i przełamanie węgierskiego weta mogą nastąpić dopiero na pierwszym regularnym, powakacyjnym szczycie UE pod koniec miesiąca. Jego specyficzną „kontynuacją” będą rozmowy pokojowe w najbliższy weekend, których gospodarzem – po Arabii Saudyjskiej i Danii – będzie Malta. ©℗