Turecki prezydent dąży do ograniczenia przewagi konkurentów. Wiele osób zadaje sobie pytanie o to, czy i w jakiej skali może dojść do fałszowania wyników głosowania. I jaka będzie wtedy reakcja Zachodu?

W maju w przyspieszonych wyborach Turcy wybiorą prezydenta i parlament. Wagę do tych elekcji przykłada się z uwagi na niepewność co do dalszego rozwoju kraju. Turcja jest bowiem rozpięta między demokracją a autorytaryzmem; świeckością a islamizmem; imperialną przeszłością a próbami odbudowy wpływów w świecie; potencjałem gospodarczym a kryzysem.

Za część tych dualizmów odpowiadają położenie geograficzne i historia, lecz istotny udział w ich nasileniu ma też prezydent Recep Tayyip Erdoğan, który przez ostatnie dwie dekady próbował realizować ambitne plany.

Porzucony tramwaj

Te wybory mogą rozstrzygnąć przede wszystkim to, czy Turcja będzie pogrążała się w autorytaryzmie. Zaniepokojeni obecnym kierunkiem przypominają słowa Erdoğana z 1996 r., że demokracja jest jedynie środkiem, tramwajem, „z którego się wysiada po dojechaniu do celu”.

Tym celem na początku rządów islamistycznej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), która zdobyła władzę w 2002 r., miało być członkostwo w UE. Turcja podjęła próbę zdemokratyzowania państwa i zharmonizowania prawa z przepisami UE. W 2004 r. Rada Europejska zgodziła się na rozpoczęcie rozmów przedakcesyjnych, uznając, że ewentualne braki w obszarze praw człowieka Ankara uzupełni podczas negocjacji. Był to czas, gdy wydawało się, że Turcji uda się połączyć wodę z ogniem: islamizm miał być odpowiednikiem zachodniej chadecji.

Kiedy Erdoğan wysiadł z tramwaju zwanego demokracją? Był to raczej proces niż konkretny moment. W 2012 r. zaczęły się psuć jego relacje z głównym sojusznikiem, wpływowym kaznodzieją Fethullahem Gülenem. Jego ruch mocno wspierał AKP w marginalizowaniu świeckiej opozycji, m.in. stworzył sieć szkół, których absolwenci byli zatrudniani w administracji, sądach czy policji, zwiększając wpływy islamistów. Jednak w 2013 r. media związane z Gülenem opublikowały nagrania kompromitujące najwyższych polityków AKP. W odpowiedzi Erdoğan użył policji, sądownictwa, a także wprowadził cenzurę internetu. Na dodatek 15 czerwca 2016 r. frakcja w armii podjęła próbę obalenia prezydenta. Erdoğan oskarżył o zorganizowanie puczu Gülena, w ślad za tym nastąpiły czystki w wojsku, służbach, sądownictwie, szkolnictwie i edukacji. Z pracy zwolniono ok. 180 tys. osób, prawie 80 tys. aresztowano. Rok później AKP przeprowadziła referendum konstytucyjne, które zmieniło system parlamentarny na prezydencki. Głowa państwa otrzymała silną władzę wykonawczą, ograniczono kontrolę ustawodawcy nad rządem, zwiększono wpływ prezydenta na sądownictwo i poddano jego kontroli bank centralny.

Jednak sondaże wskazują, że po 21 latach rządów AKP może stracić władzę. Rządowa koalicja ma tylko 35 proc. poparcia, a Narodowy Sojusz partii opozycyjnych nawet 50 proc. Do tego należy dodać 15 proc. kurdyjskiej HDP, współpracującej z mniejszymi partiami przeciwnymi AKP. Stąd biorą się obawy, że religijno-nacjonalistyczne partie spróbują obronić władzę wszelkimi sposobami. Na dwa lata więzienia wraz z zakazem pełnienia funkcji publicznych skazano burmistrza Stambułu Ekrema İmamoğlu, który mógłby zagrozić Erdoğanowi w wyborach prezydenckich. Teraz trwa wyścig z czasem, bo İmamoğlu może się odwoływać, przeciągając uprawomocnienie się wyroku poza okres elekcji, a więc mógłby wystartować w wyborach, z kolei Erdoğan może naciskać na sąd, by przyspieszył rozstrzygnięcie. Oprócz tego trwają próby zdelegalizowania HDP – ponad 100 polityków kurdyjskich ma procesy w związku z oskarżeniami o związki z terroryzmem. Przyspieszenia terminu wyborów dokonano też ze względu na to, że czerwiec jest miesiącem pielgrzymek, a to zmniejszałoby frekwencję wśród konserwatywnej bazy AKP.

Innym przedwyborczym tematem związanym z przestrzeganiem praw człowieka jest problem milionów syryjskich uchodźców. Tureckie społeczeństwo dociskane wysokim bezrobociem i inflacją postrzega ich jako poważny problem. Pomysłem Erdoğana na rozwiązanie kilku problemów naraz jest stworzenie 30 km strefy buforowej pomiędzy Syrią a Turcją, na terenach północno-wschodniej Syrii zamieszkałych głównie przez Kurdów, i osiedlenie tam przynajmniej części syryjskim migrantów. Takie działanie zakrawa na przymusowe przesiedlenie, które mogłoby zostać uznane za czystkę etniczną. Nie odbędzie się bez zgody stron zainteresowanych, przede wszystkim Rosji, Syrii i Iranu, działanie takie może też wywołać negatywną reakcję NATO oraz Stanów Zjednoczonych.

Ukorzenie

To prowadzi nas do drugiego rozszczepienia Turcji. Początkowe lata rządów Erdoğana postrzega się jako zdecydowanie prozachodni kierunek Turcji. Dominowała wówczas doktryna stworzona jeszcze przez kemalistów: pokój w kraju, pokój na świecie. Ale potem Ankara chciała kreować własną politykę, by wybić się w wielobiegunowej rzeczywistości – a więc konflikty z innymi państwami były nieuniknione.

Turcja odbudowywała wpływy na terenie dawnego Imperium Osmańskiego, sięgała do narodów tureckich oraz rozwijała aktywność w basenie Morza Czarnego, która tak dobrze przyjmowana jest w Polsce, jako element osłabiający Rosję. Ale w swoich planach szła dalej. W 2011 r. Erdoğan, jako pierwszy od dwóch dekad nieafrykański przywódca, pojawił się w Mogadiszu – za tym podążyło wsparcie rozwojowe oraz militarne. I dziś turecki jest drugim językiem w tym kraju, a marzeniem somalijskich studentów jest wyjazd na tureckie uczelnie. Nie jest to pomoc bezinteresowna – tureckie towary wypychają chińskie, tureckie firmy zyskują koncesje na poszukiwania gazu i ropy w szelfie somalijskim. Największa baza militarna Turcji poza krajem powstała także w Rogu Afryki.

W 2010 r. rozpoczęła się arabska wiosna. AKP jako partia islamistyczna poparła rząd Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie, który uformował się po wyborach, co do dzisiaj jest kością niezgody z rządzącą obecnie tam armią. Zaczęła także współpracować z Katarem, jednym z głównych sponsorów ruchu islamistycznego na świecie. W Syrii wsparła ugrupowania rebelianckie związane z islamistami. W Libii poparła Rząd Zgody Narodowej, uznawany co prawda przez ONZ, lecz opierający się na ruchach islamistycznych. Jednak budowa wpływów na podstawie wspólnoty ideologicznej postawiła Ankarę w opozycji do monarchii Zatoki Perskiej i Egiptu, które uznały organizacje islamistów za ruchy wywrotowe. W efekcie obie strony poparły skonfliktowane ze sobą frakcje w Libii, Somalii, a podczas kryzysu, jaki wybuchł między Radą Współpracy Zatoki Perskiej i Egiptem a Katarem, Turcja wzięła stronę tego osamotnionego państwa. W dodatku agresywna retoryka Erdoğana i wsparcie udzielane Bractwu Muzułmańskiemu zepsuły kontakty Turcji z Izraelem.

Kolejne konflikty przyniosła polityka względem mórz otaczających Azję Mniejszą. Jednym z ich katalizatorów była idea Błękitnej ojczyzny (Mavi Vatan), lansowana od 2006 r. przez środowiska związane z marynarką wojenną: zakłada ona rozszerzoną kontrolę nad otaczającymi Turcję wodami. To oczywiście powoduje konflikt z Grecją o wyspy na Morzu Egejskim. Ponadto Ateny planują rozszerzenie własnych wód terytorialnych wokół tych wysp – z 6 do 12 mil morskich, co zdaniem Ankary istotnie ograniczałoby swobodę żeglugi jej floty. Morze Śródziemne stało się też sceną sporu między Turcją a Grecją i Cyprem o prawa do poszukiwania gazu w wyłącznych strefach ekonomicznych.

Gaz zaczęły już wydobywać Cypr, Izrael i Egipt, a Turcja nie została zaproszona do udziału w tym zyskownym przedsięwzięciu. Konflikt narastał w latach 2019–2021, wciągając Francję, która i tak była już skonfliktowana z Turcją w sprawie Libii, Syrii, Armenii i Afryki Subsaharyjskiej. W efekcie zaczęły tworzyć się egzotyczne sojusze ekonomiczne i militarne, które chociaż oficjalnie nie były wymierzone w Ankarę, to miały wspólny mianownik: Ankara nie była ich członkiem. Mowa chociażby o Forum Gazowym Wschodniego Morza Śródziemnego z udziałem Cypru, Egiptu, Izraela, Grecji, Włoch, Jordanii, Autonomii Palestyńskiej; czy Philia Forum, zapoczątkowanym przez Grecję, Cypr, Arabię Saudyjską, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Bahrajn, Egipt i Francję. Wspólne manewry wojskowe przeprowadzały Grecja, ZEA, Arabia Saudyjska, Francja, Izrael, a na greckich wyspach pojawiały się saudyjskie myśliwce. W 2021 r., mimo członkostwa w NATO, Paryż i Ateny podpisały pakt obronny – jego antyturecki kontekst był oczywisty.

Jeżeli rozważamy, czy Turcja jest między strukturami zachodnimi a eurazjatyckimi, nie sposób nie odnieść się do jej relacji z USA i Rosją. Rozdźwięk między Waszyngtonem a Ankarą miał wiele etapów. Od niezgody Turcji na otwarcie frontu północnego w trakcie ataku na Irak w 2003 r., przez oskarżenie Ameryki o wspieranie puczystów, po spór Erdoğana z Donaldem Trumpem o przetrzymywanego w Turcji amerykańskiego pastora Andrew Brunsona – który to spór doprowadził w 2018 r. do podniesienia przez Waszyngton ceł na stal i aluminium, aż po najcięższą sprawę – zakup od Rosji systemów rakietowych S-400. To ostatnie poskutkowało wyrzuceniem Ankary z amerykańskiego programu produkcji myśliwca F-35 i wprowadzeniem w 2020 r. sankcji CAATSA na turecki przemysł zbrojeniowy.

Na drugiej szali Turcja rozwija skomplikowane relacje z Rosją. Z jednej strony to jej konkurencja w rejonie Morza Czarnego, na obszarze postradzieckim oraz w Afryce i przede wszystkim w Syrii. Z drugiej – oba państwa współpracują przy budowie elektrowni atomowej, rozwoju rosyjskich sieci przesyłowych gazu i ropy naftowej, a Turcja kupuje uzbrojenie od Rosji. Trzeba zauważyć, że w kwestii obszarów spornych – jak Syria, Libia czy Górski Karabach – obydwa państwa toczą ze sobą wojny zastępcze (proxy wars) i nauczyły się też przechodzić do porządku dziennego nad incydentami militarnymi.

Dualizm polityki zagranicznej Turcji najmocniej zamanifestował się po napaści Rosji na Ukrainę. Jeżeli można byłoby podzielić jej działania na te zgodne z zachodnim interesem i rosyjskim, to w pierwszej grupie znalazłoby się dostarczanie broni Ukrainie, wspólne projekty budowy dronów, potępienie rosyjskiej agresji, działania na rzecz uruchomienia transportu ukraińskiego zboża. W drugiej byłyby: goszczenie rosyjskich oligarchów, brak udziału w sankcjach na rosyjskie surowce energetyczne i system bankowy, pomoc w omijaniu obostrzeń gospodarczych, zgoda na budowę rosyjskiego portu w Turcji nad Morzem Śródziemnym oraz przede wszystkim blokowanie rozszerzenia NATO o Szwecję i Finlandię. Jednak wszystkie te działania miały jedną wspólną cechę – były korzystne dla Ankary.

Ta polityka zyskuje liczne grono zwolenników w Polsce, zwłaszcza wśród środowisk, które akcentują konieczność samodzielnego działania i podważają wielostronne sojusze. Rzeczywiście zdolność balansowania Turcji jest imponująca, jak to jednak przekłada się na życie obywateli i na ile liczne konflikty aspirującego kraju przyczyniły się do budowy jego potęgi?

Trudno mówić o społeczeństwie jako o beneficjentach wzrostu znaczenia kraju w polityce międzynarodowej, jeśli od czterech lat trwa on w poważnym kryzysie. Oficjalnie inflacja w grudniu 2022 r. wyniosła 64 proc., jednak niezależni eksperci szacują ją na ponad 137 proc. Z kolei bezrobocie jest na poziomie powyżej 10 proc., spadły też inwestycje zagraniczne. Od czasu scysji z Trumpem w 2018 r. kurs dolara do liry wzrósł o ok. 300 proc. I nie da się ukryć, że po części jest to cena płacona właśnie za politykę mocarstwową. Po części jest to też skutek koncentracji władzy przez prezydenta, włącznie z ręcznym sterowaniem polityką monetarną. Są to także odsetki od sukcesu gospodarczego, którego paliwem były kredyty konsumenckie. Wreszcie to trochę mniej zależne od władzy miejsce tureckiej gospodarki w ramach globalnych łańcuchów wartości.

Turcja, wchodząc w erę globalizacji, nie dysponowała surowcami, które mogłyby budować jej przewagę konkurencyjną, nie była także państwem kontrolującym łańcuchy wartości po stronie sprzedaży gotowych produktów. Weszła jednak w tę erę z młodym i relatywnie dobrze wykształconym społeczeństwem – i skorzystała na tym, wpinając się w łańcuchy dostaw jako podwykonawca. Na początkowym etapie zwykle taki kraj szybko się rozwija, a jego społeczeństwo bogaci.

AKP postanowiła jednocześnie zwiększyć udział grup społecznych w sukcesie i stworzyć większy popyt wewnętrzny. Uruchamiano kredyty konsumenckie, rosło budownictwo mieszkaniowe, wraz z tym import i deficyt handlowy. Przez długi czas anatolijski tygrys był atrakcyjnym miejscem inwestycji, zwłaszcza w okresie, gdy perspektywa członkostwa w UE wydawała się realna. Deficyt można było więc łatać bezpośrednimi inwestycjami zagranicznymi i przychodami z turystyki.

Jednak po dekadzie rządów islamistów pojawiły się ostrzeżenia, że turecki model przypomina argentyński – i skończy się ogromną inflacją oraz dewaluacją waluty. Coraz większy deficyt w obrotach bieżących pokrywano długiem zagranicznym, który był wysoko oprocentowany i krótkoterminowy. Inwestorów zagranicznych wystraszył pucz i łatwość, z jaką skoncentrowane wokół AKP kręgi biznesowe przejmowały interesy domniemanych przeciwników rządu. Cezurą był rok 2018 i spór z Trumpem, który decyzją o podniesieniu ceł na stal i aluminium był w stanie wywołać panikę na tureckim rynku i spadek wartości liry. Z tego powodu w tym samym roku Europejski Bank Centralny zlecił audyty ryzyka europejskim bankom, bo łączna suma kredytów udzielonych prywatnemu sektorowi w Turcji przez instytucje hiszpańskie, francuskie i włoskie przekraczała 130 mld euro. Był to europejski wkład w sukces gospodarczy AKP.

Konflikty z regionalnymi graczami, zwłaszcza z posiadającymi nadwyżki walutowe państwami arabskimi, pogorszyły sytuację gospodarczą. Do tego doszła pandemia, która poważnie ograniczyła zyski z turystyki. Dla rynków finansowych najgorzej rokowała jednak kontrola nad polityką monetarną sprawowana przez Erdoğana. Od połowy 2019 r. do wiosny 2021 r. trzykrotnie wymieniał szefów banku centralnego. Nakazywał też politykę obniżania stóp procentowych przy rosnącej inflacji, co zostało określone na rynkach finansowych jako erdoganomia. To wszystko przy bardzo niskich rezerwach walutowych. Obniżanie kursu waluty nie poprawiało istotnie bilansu w obrotach międzynarodowych, bo ze względu na wspomniane miejsce w łańcuchach wartości każdy wzrost eksportu wymagał zwiększania importu surowców, półproduktów i energii.

Ostatecznie sytuacja gospodarcza i monetarna doprowadziła do tego, że Erdoğan musiał ukorzyć się przed regionalnymi rywalami. Turecka dyplomacja zabiegała o rozmowy w ZEA, Arabii Saudyjskiej, Izraelu i Egipcie, które niedawno zaowocowały sukcesami. Dzięki temu Turcja otrzymała pożyczki na ustabilizowanie waluty, udało jej się też zainteresować inwestorów, którzy uznali, że obecny kurs liry uzasadnia ryzyko inwestycji.

Tak więc Turcja posiadająca ogromną armię, angażująca się w walki na dwóch kontynentach i promująca własną wersję islamu na całym świecie, budując wielkie meczety w tak egzotycznych dla islamu miejscach jak Kuba czy Haiti, została zmuszona do skalkulowania swojej awanturniczej polityki w rejonie bez jednego wystrzału i groźby użycia broni.

Za mało kija

Zbliżające się wybory mogą zmusić AKP do oddania władzy po 20 latach. Z takim obrotem sprawy zewnętrzni obserwatorzy łączą nadzieje – na bardziej prozachodni kurs nowego rządu, reformy gospodarcze, odejście od autorytaryzmu, powrót do świeckości państwa, przestrzeganie standardów praw człowieka. Czy rzeczywiście te zmiany nastąpią, gdy wygra opozycja?

Przede wszystkim w kwestii relacji z Zachodem można się spodziewać złagodzenia narracji, ale Turcja nie porzuci prowadzenia ambitnej polityki mocarstwowej. Bo pomysły takie jak Mavi Vatana popierają nie tylko islamiści, lecz także kręgi nacjonalistyczne i wojskowe. Badania opinii społecznej pokazują, że wśród wyborców wielu partii widoczny jest podział na kierunek zachodni i euroazjatycki. Najbardziej prozachodni są wyborcy opozycyjnej republikańskiej CHP (55 proc.) i kurdyjskiej HDP (70 proc.). Wojna w Ukrainie zmieniła podejście Turków także do NATO – wahadło przechyliło się na korzyść obecności w strukturach zachodnich, a nie w sojuszach euroazjatyckich. Jednocześnie z powodu przekazu rządu, a także silnie obecnej w infosferze propagandy rosyjskiej więcej Turków jest przekonanych, że to nie Kreml, ale NATO jest odpowiedzialne za wojnę w Ukrainie.

Jeżeli chodzi o demokratyczne standardy, to może nastąpić poprawa w dziedzinie wolności słowa, choć tureckie świeckie rządy już wcześniej wsadzały do więzień przeciwników (doświadczył tego choćby obecny prezydent). Nierozwiązany pozostaje problem mniejszości kurdyjskiej, która dynamicznie się zwiększa i zmienia proporcje społeczeństwa. To jednak Erdoğan w początkowej fazie rządów, także w związku ze staraniami o unijne członkostwo, popierał odwilż w relacjach z Kurdami. Czy dialog będzie podjęty przez opozycję? Można mieć taką nadzieję, bo HDP może być niezbędnym elementem trwałości nowego gabinetu. AKP też wniknęła głęboko w struktury państwa. Odwrócenie czystki dokonanej na gülenistach i zwolennikach opozycji po nieudanym puczu będzie wymagało czasu. Podobnie jak odzyskanie kontroli nad urzędem ds. religii, który został stworzony po to, by kontrolować islam w Turcji, a za AKP stał się narzędziem rozwoju islamu w Turcji i na świecie. Niełatwa będzie sprawa z gospodarką. Opanowanie wysokiej inflacji oraz bezrobocia będzie wymagało niepopularnych kroków, co może zagrozić trwałości rządów zbudowanych przez szeroką koalicję.

Skoro szanse na istotne zmiany w tych obszarach są niewielkie, a poprawa sytuacji trudna, to dlaczego uważa się te wybory za najważniejsze w tym roku? Ze względu na ryzyko wystąpienia zjawisk negatywnych. Już widać, że Erdoğan dąży do ograniczenia przewagi konkurentów, mobilizuje naród, mówiąc o inwazji na Syrię, używa gróźb wobec Grecji. Wiele osób zadaje sobie pytanie o to, czy i w jakiej skali może dojść do fałszowania wyników wyborów. I jaka będzie wtedy reakcja Zachodu? Czy przejdzie nad tym do porządku dziennego z uwagi na konieczność współpracy, czy też Turcja zacznie być izolowana?

I tu może leży istota problemu, bo Europa w polityce kija i marchewki za rzadko używa wobec Turcji pierwszego, co podyktowane jest obawą, że Ankara może dryfować w stronę Rosji czy Chin. Gdyby jednak przyjrzeć się bliżej relacjom Ankary z tymi państwami, to nie są one dla niej tak atrakcyjną alternatywą. Współpraca z Chinami, jak w przypadku wielu innych państw, dla Turcji może się skończyć kolosalnymi długami. W relacjach z Rosją mieszają się korzyści z istotnie sprzecznymi celami strategicznymi. Może więc Turcja nie ma alternatywy, a jej gra wobec wschodnich mocarstw jest możliwa dzięki zakotwiczeniu w strukturach wolnego świata? Wtedy rozwiązanie problemu najważniejszych wyborów w 2023 r. nie leży w Azji Mniejszej.

Autor jest redaktorem magazynu „Układ Sił”