Zaognia się spór między Serbią a Kosowem. Serbowie protestują przeciwko wprowadzeniu nowych regulacji dotyczących samochodów

W centrum najnowszej odsłony sporu między Kosowem a Serbią znalazła się próba nakłonienia przez Prisztinę lokalnych Serbów do zmiany tablic rejestracyjnych. Przepisy miały wejść w życie w poniedziałek, ale po interwencji ambasady USA władze Kosowa przełożyły ich wprowadzenie o miesiąc. Decyzja ma zapobiec eskalacji i uspokoić wzburzonych Serbów.
Mimo ogłoszenia w 2008 r. niepodległości przez Kosowo, uznanej przez większość Zachodu, ale nie przez władze w Belgradzie, Serbowie z północy tego kraju wciąż używają tablic wydawanych przez instytucje serbskie z akronimami takich nazw miast, jak „KM” (Mitrowica), „PR” (Prisztina) czy „UR” (Uroševac). Szacuje się, że takie tablice na północy Kosowa może mieć nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Większość z nich nie uznaje prawa rządu w Prisztinie do nakładania jakichkolwiek regulacji, bo zgodnie z linią Belgradu uważa Kosowo za serbską prowincję. – Nie ma czegoś takiego jak niezależne czy autonomiczne serbskie państwo na północy Kosowa. Te tereny naturalnie połączone są z instytucjami serbskimi. Chodzi nie tylko o tablice rejestracyjne, ale i dokumenty tożsamości czy sądy – mówi nam Tomasz Żornaczuk z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych.
Co prawda rząd w Kosowie uważa serbskie tablice za nielegalne, ale do tej pory tolerował je w czterech północnych gminach z serbską większością. Władzom w Prisztinie zależy jednak na umocnieniu instytucjonalnej obecności na północy oraz wydaniu lokalnym Serbom własnych paszportów i tablic rejestracyjnych. To zaś spotyka się z ich oporem. Dlatego w niedzielę, na dzień przed planowanym wprowadzeniem przepisów, Serbowie zablokowali drogi prowadzące do dwóch przejść granicznych przy użyciu samochodów osobowych, ciężarówek i cystern. W mediach pojawiły się doniesienia o strzałach oraz o atakach na Albańczyków. Oficjalnie policja nie poinformowała o żadnych rannych.
To wystarczyło, by Belgrad i Prisztina wymieniły między sobą retoryczne ciosy. Prezydent Serbii Aleksandar Vučić mówił, że „atmosferę doprowadzono do wrzenia” i deklarował, że „Serbia wygra”, jeśli jego rodacy w Kosowie zostaną zaatakowani. Natomiast premier Kosowa Albin Kurti oskarżył Vučicia o „wzniecanie niepokojów”. „Następne godziny, dni i tygodnie mogą być trudne” – ostrzegł na Facebooku. W Prisztinie panuje nerwowa atmosfera. – Nie wykluczamy, że cały spór jest zaaranżowany przez Belgrad – słyszymy od źródła rządowego z Kosowa. Nasz rozmówca przekonuje, że Vučić „chce prowokować do granic możliwości, ale nie tak, by doszło do czegoś poważniejszego”. Sytuacja stała się jednak na tyle poważna, że oświadczenie wydały siły pokojowe NATO stacjonujące w Kosowie. KFOR zapewnił, że jest gotowy, by „interweniować w przypadku zagrożenia stabilności”. Obecnie znajduje się tam prawie 4 tys. żołnierzy NATO.
Sytuację próbuje wykorzystać Rosja, której MSZ w niedzielę wezwał Kosowo, a także Stany Zjednoczone i Unię Europejską, do „zaprzestania prowokacji” i poszanowania praw Serbów w Kosowie. – Obecny rozwój wydarzeń to kolejny dowód fiaska misji mediacyjnej Unii Europejskiej. To także przykład tego, jakie miejsce przygotowywane jest w UE dla Serbii. Unia proponuje Belgradowi pogodzenie się z brakiem praw dla jego rodaków – mówiła rzeczniczka resortu dyplomacji Marija Zacharowa. Równolegle uaktywniły się powiązane z Kremlem konta w serwisach społecznościowych, a ich dezinformacyjna narracja skupiła się na rzekomym przygotowywaniu się przez Kosowo do ataku na Serbów, a nawet zagrożeniu czystką etniczną.
To nie pierwszy tak gorący spór o pojazdy na linii Belgrad–Prisztina. We wrześniu 2021 r. władze Kosowa nakazały kierowcom wjeżdżającym od strony Serbii używanie tymczasowych tablic rejestracyjnych. W odpowiedzi Serbowie z północnego Kosowa zablokowali przejścia graniczne Jarinjë i Bërnjak, a po obu stronach granicy w ramach demonstracji siły wzmożono aktywność służb mundurowych. Ostatecznie strony zobowiązały się do rozwiązania problemu w drodze negocjacji. – Spór z zeszłego roku był mniej intensywny. Tutaj wszystko zadziało się bardzo szybko. Gdy pojawiła się informacja o pojedynczych strzałach w okolicy granicy, rząd kosowski z inicjatywy UE i USA szybko zgodził się przełożyć o miesiąc wprowadzenie przepisów – mówi Żornaczuk. W ocenie eksperta taki krok to jedynie sukces iluzoryczny i nie ma gwarancji, że problem w ciągu miesiąca zostanie rozwiązany.