W piątek we Ndżamenie odbył się pogrzeb prezydenta Czadu Idrissa Déby’ego. Rządzący od 1990 r. polityk, ważny sojusznik Zachodu w walce z dżihadyzmem w afrykańskim Sahelu, zginął 20 kwietnia podczas bitwy z rebeliantami z Frontu Przemian i Zgody w Czadzie (FACT), dzień po ogłoszeniu wyników wyborów, które miał wygrać z 79-proc. poparciem. – Żyłeś jak żołnierz i zginąłeś jak żołnierz z bronią w ręku – mówił obecny na ceremonii prezydent Francji Emmanuel Macron.

Déby doszedł do władzy w wyniku zamachu stanu. Zaprawiony w bojach z Libią w latach 80. wojskowy, który niedawno awansował na marszałka, przez dłuższą część rządów zmagał się z rebeliami na własnym terenie. Nieźle wyszkolona jak na regionalne warunki armia Czadu brała też udział w walkach z dżihadystami w innych krajach Afryki, m.in. w Mali i Republice Środkowoafrykańskiej, a także w regionalnych zmaganiach z islamistami z Boko Haram. Choć na swoim podwórku rządził żelazną ręką, cieszył się żelaznym poparciem państw Zachodu, przede wszystkim Francji, dawnego mocarstwa kolonialnego.
Tuż po śmierci Déby’ego władzę w Czadzie przejęła armia, rozwiązując rząd i parlament, zawieszając konstytucję i konstytuując Tymczasową Radę Wojskową. Na jej czele stanął syn poległego przywódcy, gen. Mahamat Déby, i to on jest czołowym kandydatem na następcę. Wojskowi obiecali, że w ciągu 18 miesięcy przeprowadzą nowe wybory prezydenckie. Najważniejszą próbą, która czeka 37-letniego Déby’ego juniora, będzie opanowanie rebelii FACT, który już ogłosił, że zamierza walczyć aż do obalenia junty, bo „Czad nie jest monarchią dziedziczną”. Idriss Déby miał 68 lat. Ostatnią głową państwa, która zginęła na polu bitwy, był w 1870 r. Francisco Solano López. Prezydent Paragwaju poległ na wojnie z koalicją argentyńsko-brazylijsko-urugwajską, najkrwawszej w historii Ameryki Południowej.