Między 2020 a 2022 rokiem zmarło o 250 tys. niż średnio umiera osób w Polsce. Pierwsza odpowiedź, która automatycznie się nasuwa, to że winny był COVID19. Prawda jest o wiele bardziej skomplikowana. A początki sięgają o wiele głębiej niż to, co się stało po marcu 2020 roku, kiedy zdiagnozowano pierwszy przypadek koronawirusa u nas.

Klara Klinger próbuje zrozumieć co się wydarzyło. Rozmawia z uczestnikami tamtych wydarzeń. A kiedy jeden z polityków, którzy byli na pierwszej linii frontu pandemicznej walki mówi, że mogło umrzeć nas o wiele mniej - próbuje odszukać, gdzie został popełniony błąd. “- Uwierzyliśmy, że Polacy to naród specjalny i posiada specjalny gen. Gen antycovidowy - tłumaczy jej. - Politycy też ?- pyta. - Też - odpowiada”.

Pokazuje jeszcze jeden problem: milczenie o ofiarach. Nikt nie oddał im hołdu, nikt nie postawił pomnika. Na świecie to już zrobiono - w Londynie jest ściana na której jest 240 tys. serc - każde to jedno istnienie. O oddanie hołdu zmarłym zadbali nie tylko Brytyjczycy. Kanada w 2021 r. ustanowiła 11 marca National Day of Observance for COVID-19.

Irlandia obchodzodzi 18 marca Day of Remembrance and Recognition. We Włoszech ten sam dzień oficjalnie nosi miano La Giornata nazionale per le vittime del COVID-19. W Belgii powstał pomnik ofiar pandemii.

Brazylia, Hiszpania - przykłady można by mnożyć. Czy to źle, może w Polsce po prostu chcemy zaopmnieć i iść dalej?Cveta Dimitrova mówi w wywiadzie dla Magazynu tak: “Mówiąc językiem terapeutycznym: to, co wyparte czy nieprzepracowane – również na poziomie społecznym – w jakiejś formie później powraca. Jeśli nie znajdziemy sposobu, aby o tym mówić, to każde kolejne dramatyczne wydarzenie pozostanie z nami w formie, która nie będzie dla nas zrozumiała. Wokół katastrofy smoleńskiej zbudowano różne narracje. A wokół pandemii nadal ich nie ma”. I dodaje, że z badań prof. Marcina Rzeszutka z Wydziału Psychologii UW wynika, że w polskim społeczeństwie poziom PTSD, czyli stresu pourazowego, sięga 19 proc., tymczasem średnia w Europie Centralnej to ok. 1-4 procent. To nawet więcej niż np. w krajach Afryki, gdzie ten wskaźnik przekracza 10 proc. To pokazuje, że Polska jest krajem, w którym pozostaje wiele otwartych ran, a nasza psychika nie jest w stanie udźwignąć kolejnych trudnych wydarzeń” .

Brytyjska komisja, która badała pandemię zwraca uwagę, że społeczna pamięć o pandemii może „zapewnić, że pogrążone w smutku rodziny nie będą się czuły odizolowane. W przypadku COVID-19 jest to o tyle ważne, że lockdowny, zasady dystansu społecznego i przepisy o samoizolacji zakłóciły tradycyjne rytuały żałobne, które są tak kluczowe dla osób zmagających się ze śmiercią bliskich”. W raporcie podkreśla się też, że upamiętnienie ofiar koronawirusa „powinno nam pomóc zagwarantować, że będziemy lepiej przygotowani do stawienia czoła przyszłym pandemiom.

Pandemia spowodowała, że ludzie odchodzili nagle. Czasem nie było przestrzeni, żeby się pożegnać. Jeden z lekarzy wspomina to tak.- Zacząłem jeździć do zgonów dość wcześnie, zaraz po pojawieniu się pierwszych przypadków. Niewielu lekarzy chciało się tym zajmować. Ja nie miałem jednak nic do stracenia. Właśnie rozstałem się z żoną i rzuciłem się w wir pracy – opowiada Wojtek, koroner, czyli lekarz odpowiedzialny za stwierdzanie zgonów, które nastąpiły poza szpitalem. Kiedy pytałam go, czy któraś śmierć szczególnie zapadła mu w pamięci, wydaje się skonsternowany – przecież było ich tyle… - Na przykład wchodzę do domu, widzę leżącą na łóżku kobietę, która ledwo oddycha. Obok niej martwy mąż. Pytam córkę, która mnie wezwała, od kiedy nie żyje. Mówi mi, że od czterech godzin. Nawet nie sprawiała wrażenia, jakby była zdziwiona.

Siedziała i gapiła się w ścianę – wspomina koroner. - To wszystko działo się bardzo szybko. Ludzie chorowali i nagle już ich nie było.

Więcej w DGP Magazynie na Weekend