Andrzej Duda wreszcie zrozumiał, że to on - a nie Donald Tusk, Szymon Hołownia, czy polskie sądy - ma klucz do, przynajmniej częściowego, rozwiązania prawnego galimatiasu, jaki narósł wokół Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Niemniej Andrzej Duda dziś musi zapłacić za to dużo większą cenę niż w sytuacji, gdyby dzisiejszą decyzję ogłosił jeszcze w grudniu.

Prezydent zdecydował się na coś, co od początku wydawało się oczywistym wyjściem z sytuacji, czyli wszczęcie ponownej procedury ułaskawieniowej. W świetle zapowiedzi przedstawicieli obozu rządzącego wydaje się, że takie rozwiązanie będzie honorowane i należy się spodziewać, że panowie Wąsik i Kamiński wkrótce opuszczą więzienie.

Tyle że wcześniejsze eskalowanie konfliktu, w czym prezydent miał swój spory udział, dziś generuje dla głowy państwa konkretny koszt polityczny. Przede wszystkim to automatyczne przyznanie, że ułaskawienie z 2015 roku jednak nie było skuteczne. Bo jeśli skuteczne było, to po co je powtarzać? To także oznacza, że prezydent uznał werdykt “upolitycznionych” i “zacietrzewionych” sędziów SN, którzy otworzyli sądom powszechnym drogę do wydania prawomocnego wyroku, pomimo prezydenckiego ułaskawienia.

Gołym okiem widać, że aby zminimalizować koszty dzisiejszej decyzji, Andrzej Duda wyczekał na konkretny moment. Po pierwsze, ogłosił ją tuż po spotkaniu z małżonkami panów Wąsika i Kamińskiego, które - ewidentnie przejęte sytuacją - poprosiły go o taki ruch. Po drugie, robi to w dniu, w którym PiS mobilizuje swoje struktury i sympatyków, organizując demonstrację pod Sejmem. Po trzecie, w chwili, gdy obaj osadzeni ogłosili głodówkę, Andrzej Duda mógł powołać się na aspekty humanitarne. Zwłaszcza po niezbyt udanych słowach wiceminister sprawiedliwości Marii Ejchart, że “każdy ma prawo nie jeść i nie pić”.

Pytanie, jakie się teraz nasuwa, to czy naprawdę trzeba było sprawę przeciągać aż do momentu, w którym spór polityczny zaczął wymykać się spod kontroli. Od dawna mówiło się przecież - także w środowisku PiS - że ponowne ułaskawienie lub jakaś urzędowa modyfikacja tego aktu z roku 2015 pozwoli wypuścić obu polityków na wolność. Mimo to Andrzej Duda podchodził do sprawy skrajnie “godnościowo”, uparcie nie chcąc przyznać, że lata temu dopuścił się błędu (jeśli nie formalnego, to co najmniej politycznego). Oczywiście był też argument bardziej pragmatyczny. Pałac obawiał się, że jeśli teraz pozwoli na podważenie jednej ważnej prerogatywy głowy państwa, to w przyszłości ktoś wpadnie na pomysł, by sądy podważały inne prerogatywy, jak np. nominacje generalskie czy decyzje o wręczanych orderach. Ten upór, na który nałożyły się jeszcze ostatnie lata deformowania polskiego wymiaru sprawiedliwości przez rząd PiS, dziś przyniósł niepokojące konsekwencje. I chodzi nie tylko o dualizm prawny (uznawany lub nie akt łaski, uznawany lub nie sąd itd.), ale także serię gorszących obrazków, które ośmieszały autorytet państwa.

W dniu, w którym Wąsik z Kamińskim mieli być - prawomocną decyzją sądu - zatrzymani przez policję, obserwowaliśmy osobliwą ciuciubabkę. Gdy policjanci ich szukali, ci akurat robili sobie fotki z prezydentem w jego pałacu. Co więcej, wszystko wskazywało na to, że panowie w Pałacu będą przesiadywać dłużej niż wskazywałaby na to standardowa wizyta prezydenckich gości. Udało ich się zatrzymać dopiero, gdy gospodarza nie było na miejscu. Zdarzenie to można postrzegać dwojako. Wersja korzystna dla Andrzeja Dudy zakłada, że oto prezydent przyjął u siebie ważnych gości - skutecznie ułaskawionych prominentnych działaczy partii, z którą Duda jest przecież związany. Ale jest też interpretacja dużo mniej korzystna dla prezydenta - że oto głowa państwa, nie szanując prawomocnego wyroku sądu, udziela schronienia dwóm przestępcom, poszukiwanym przez policję. W sytuacji, w której Andrzej Duda decyduje się na ponowne ułaskawienie, generuje nowy kontekst tej sprawy i chyba nie jest on korzystny dla prezydenta. Bowiem nieskuteczny akt łaski z 2015 r. - a to prezydent z automatu przyznaje dzisiejszą decyzją - uprawdopodabnia scenariusz mówiący o przetrzymywaniu przestępców. Pytanie więc, czy po zakończeniu prezydentury Andrzej Duda nie poniesie jeszcze prawnej odpowiedzialności za tę sytuację.

Gdy w 2015 roku Andrzej Duda, wydając akt łaski jeszcze przed prawomocnym wyrokiem, mówił, że “uwalnia wymiar sprawiedliwości od tej sprawy”, zapewne nie przypuszczał, że będzie go tak jeszcze uwalniał przez kolejnych osiem lat. Sam przy okazji gubił się w tłumaczeniu, co właściwie zdecydował przed laty wobec Wąsika, Kamińskiego oraz ich dwóch współpracowników. W oświadczeniu - pierwszym po uwięzieniu obu polityków PiS - prezydent raz mówił o “uniewinnieniu”, a innym razem o “ułaskawieniu”. Tu warto przytoczyć sytuację z 2016 roku. Wtedy pewien emeryt prosił prezydenta o ułaskawienie w sprawie cywilnej. Kancelaria Prezydenta słusznie zastrzegła, że prawo łaski nie stosuje się do orzeczeń w sprawach cywilnych. Ale jednocześnie, gdy sprawa zrobiła się medialna, Pałac wydał następujący komunikat: “Stosowanie prawa łaski przez Prezydenta może mieć formę ułaskawienia albo abolicji indywidualnej. Ułaskawić można jedynie osobę skazaną prawomocnym wyrokiem karnym. Z kolei abolicję indywidualną można zastosować na każdym etapie postępowania sądowego w sprawie karnej”. Jeśli więc prezydent chciałby być precyzyjny w tłumaczeniu tego, co zrobił w 2015 r., to - w świetle tej wykładni - trudno mówić o “ułaskawieniu”.

Co ciekawe, w dzisiejszym oświadczeniu prezydent Duda podtrzymał swoje zdanie w jeszcze jednej kluczowej sprawie - że Maciej Wąsik i Mariusz Kamiński nadal są posłami. To również pogłębianie prawnego dualizmu, bo marszałek Sejmu, spora część autorytetów prawniczych i niezawisłe sądy uznają, że obaj panowie stracili prawo wybieralności, ich mandaty wygasły z mocy prawa, a ułaskawienie - nawet skuteczne - tego faktu nie zmienia z uwagi na prawomocny wyrok sądu. W przypadku Kamińskiego sytuacja jest nawet bardziej klarowna, bo tu stosowną informację zawarto na jego profilu na stronie internetowej Sejmu, a postanowienie marszałka ukazało się w Monitorze Polskim. To z kolei daje Państwowej Komisji Wyborczej podkładkę do rozpoczęcia działań w celu uzupełnienia wakatu, czyli zaoferowania mandatu kolejnym kandydatom z listy, z której Kamiński startował. Przy czym to, czy któryś z nich zdecyduje się objąć ich mandat (a nie wszyscy byli związani z partią Jarosława Kaczyńskiego, jedynie startowali z list PiS), to osobna sprawa. Natomiast sytuacja dotycząca mandatu Macieja Wąsika jest bardziej skomplikowana, bo wstawiła się za nim nieuznawana Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych SN (wskutek przekazania akt sprawy z uznawanej Izby Pracy SN). Pytanie, czy Szymon Hołownia zdecyduje się ponownie wysłać do SN swoje postanowienie o wygaszeniu mandatu Wąsika (wraz z jego skargą na tę decyzję marszałka) i w ten sposób doprowadzić stan prawny do etapu, do którego udało się doprowadzić w przypadku Kamińskiego. Tyle że taka próba załatwienia tej sprawy również będzie kontestowana, nie tylko przez obóz PiS, ale w samym SN. Tym bardziej, że są jeszcze inne interpretacje obecnego stanu rzeczy - przykładowo konstytucjonalista Ryszard Piotrowski uważa, że Wąsik i Kamiński nadal są posłami, tyle że takimi, którzy nie są w stanie wykonywać swoich mandatów z uwagi na odbywanie kary pozbawienia wolności. Pytanie więc, jak ich traktować po wyjściu z więzienia, jeśli ułaskawienie prezydenta tym razem okaże się skuteczne.

Zgadzając się, że wysłanie kogoś do więzienia to bezspornie dramatyczna sytuacja dla samego zainteresowanego i jego bliskich, to jednak odbywająca się dziś manifestacja pod Sejmem pokazuje, że PiS politycznie zdyskontował całą sytuację. Trudno oszacować, jaka jest frekwencja - tu i tak nigdy nie będzie zgody co do liczb, więc szkoda zawracać sobie tym teraz głowę. Niemniej ulice wokół gmachu Sejmu udało się szczelnie wypełnić. Nawet jeśli nie są to nieprzebrane tłumy, jak przy marszu opozycji z 1 października, a miejsce demonstracji jest trochę przyciasne, to przynajmniej PiS nie ma powodów do wstydu i pokazał, że wciąż ma jakieś zdolności mobilizacyjne. Na pewno tłumy byłyby mniejsze, gdyby pretekstem do protestów była jedynie obrona pisowskich mediów publicznych oraz ich naczelnych propagandystów. Zresztą nie tylko PiS jest politycznym beneficjentem, bo swoje ugrała także koalicja rządząca, pokazując swoim wyborcom, że nie jest jakąś “nic nie znaczącą ciamciaramcią” (jak to w 2007 r. o PO wypowiedział się Roman Giertych), tylko rządzi twardą ręką, cechuje się sprawczością i jest gotowa podejmować trudne decyzje - jak ta o wkroczeniu funkcjonariuszy do Pałacu Prezydenta. Politycznie najgorzej w całej sprawie wypada główny lokator Pałacu - sprawca całego zamieszania, który dziś - przyparty do muru i muszący patrzeć przejętym żonom obu polityków w oczy - musi korygować swoje decyzje sprzed lat.

Na koniec jeszcze dwa ważne zastrzeżenia o odwracaniu pojęć. Niewiele wspólnego z prawdą mają dzisiejsze słowa Andrzeja Dudy, zwracające uwagę na "niezwykłą, jak na polskie standardy, oszałamiającą prędkość działania sądów" w sprawie Kamińskiego i Wąsika. Wystarczy częściowo przypomnieć chronologię wydarzeń. Pierwszy wyrok skazujący obu polityków zapadł w marcu 2015 roku. Dwa lata później obóz rządzący, przy pomocy usłużnego mu Trybunału Konstytucyjnego, wniósł o rozstrzygnięcie pozornego sporu kompetencyjnego pomiędzy Prezydentem RP a Sądem Najwyższym. Trybunał przez 6 lat (!) sprawy nie rozstrzygnął i w związku z tą bezczynnością SN postanowił działać i przekazał sprawę sądowi okręgowemu do ponownego rozpoznania. Efekty tych batalii widzimy obecnie. Jeśli to działanie polskiego wymiaru sprawiedliwości odbyło się z “oszałamiającą” prędkością, to nic dziwnego, że z jego reformowania nie wyszło niemal nic dobrego.

Zastrzeżenie numer dwa - Kamiński i Wąsik to żadni “więźniowie polityczni”. To tylko taka nomenklatura, za pomocą której PiS, środowiska prawicowe i sprzyjające mu media próbują obu polityków zlegendować, zapominając o tym, jaka różnica jest między obu politykami a chociażby osadzonym w białoruskiej kolonii karnej Andrzejem Poczobutem. Nadużyciem są także słowa Jarosława Kaczyńskiego, wypowiedziane na łamach DGP: “Ludzi całkowicie niewinnych się skazuje, prezydent interweniuje, a potem podejmowane są niekonstytucyjne działania. A wszystko za to, że panowie Wąsik i Kamiński walczyli z korupcją wśród ludzi będących wysoko w strukturach społecznych”. Bo przecież, cytując klasyka, w Polsce ludzi do więzień “za czynienie dobra nie wsadzamy”. Niewątpliwie walka z korupcją jest zajęciem wymagającym sporo odwagi i determinacji. Tyle że nie za walkę z korupcją skazano obu polityków PiS, lecz za nadużycie władzy, polegające na wykreowaniu afery, fałszowaniu dokumentów i przekroczeniu uprawnień. Działania, których skutki odczuły dziesiątki poszkodowanych osób, o których w całej dyskusji jakoś się zapomina.