Klasa ludowa nie musi się wstydzić swoich upodobań co do spędzania wolnego czasu. Słuchanie disco polo nie jest mniej wartościowe niż tańczenie do acid house’ów na rave’ach w opuszczonej fabryce.
Klasa ludowa nie musi się wstydzić swoich upodobań co do spędzania wolnego czasu. Słuchanie disco polo nie jest mniej wartościowe niż tańczenie do acid house’ów na rave’ach w opuszczonej fabryce.
Przełom grudnia i stycznia stoi zwykle pod znakiem dyskusji na temat wartości artystycznej „Sylwestra Marzeń” TVP. Właśnie mijają trzy lata, odkąd Hanna Lis na Twitterze w brawurowy sposób porównała widowisko disco polo do sowieckich i hitlerowskich prób wykończenia polskiej inteligencji. W tym roku atmosferę podgrzała wokalistka Mel C, która zrezygnowała z występu na „Sylwestrze Marzeń” kilka dni przed wydarzeniem. Sprowokowało to kolejne aluzje na temat jakości pojawiających się tam artystów. „Nie będzie Mel C ze Spice Girls, będzie Zenek M.” – napisała jedna z użytkowniczek Twittera.
Disco polo nie ma dobrej prasy, bo kojarzy się ze stylem życia klasy ludowej: skarpetkami do sandałów, jajkiem na twardo zjadanym w pociągowym przedziale, sumiastymi wąsami i zasadniczo ze wszystkim, co polska inteligencja uznaje za obciach lub krindż. Dobrze wykształcona klasa średnia znad Wisły nie jest jeszcze tak zamożna jak na Zachodzie, ale przynajmniej stara się uczestniczyć w kulturze i życiu społecznym jak na zachodnich „średniaków” przystało.
Prawda jest jednak taka, że styl życia, do którego aspiruje, różni się od habitusu klasy ludowej w niewielkim stopniu. Mniej więcej w takim, w jakim Mel C różni się od Zenka M. I żaden z nich nie jest lepszy czy gorszy.
Chociaż nasz rodzimy wkład w rozwój światowej muzyki jest regularnie wyśmiewany w mediach społecznościowych, to w badaniu CBOS z 2018 r. 63 proc. Polek i Polaków przyznało, że „lubi” lub „bardzo lubi” disco polo. Choć trzeba odnotować, że grupa fanów tego gatunku stopniowo się kurczy: w latach 1996–2018 zmalała z 28 proc. do 23 proc. społeczeństwa. Pośrednio to również efekt wzrostu poziomu wykształcenia, które sprzyja podnoszeniu aspiracji. Absolwenci uniwersytetów niechętnie słuchają wykonawców, których widywali na festynach w swoim rodzinnym miasteczku. Pod względem poziomu edukacji różnice w odbiorze disco polo są ogromne. Zaledwie 6 proc. osób z wyższym wykształceniem „bardzo lubi” disco polo, a 27 proc. wyraża wobec niego silną niechęć. Dla porównania wśród osób z wykształceniem zawodowym miłośnicy gatunku stanowią 39 proc., natomiast tylko 5 proc. twierdzi, że go „bardzo nie lubi”.
Jakie są przyczyny pogardy wobec disco polo? Ankietowani najczęściej powoływali się na „znikomą wartość muzyczną i literacką, prymitywizm” (45 proc.) oraz „monotonię, jednostajność – wszystko w jednym rytmie, ciągle jedno i to samo” (12 proc.). Zapewne wszystkie te cechy można przypisać melodiom granym przez Zenka Martyniuka i jego kolegów po fachu. Jednak to samo można zrobić w odniesieniu do gatunków faworyzowanych wśród dobrze wykształconych Polaków. Według innego badania CBOS (raport „Słuchanie muzyki”) najpopularniejszym rodzajem muzyki wśród absolwentów uczelni jest niespecjalnie wyszukany pop – słucha go 42 proc. z nich. Osoby z wyższym wykształceniem ponad trzy razy częściej słuchają też muzyki elektronicznej (7 proc. względem 2 proc.).
Ta ostatnia jest zdecydowanie bardziej popularna wśród młodych. Według badania Narodowego Centrum Kultury „Muzyczne wybory młodzieży” muzyki elektronicznej słucha 18 proc. dzieci ojców z wyższym wykształceniem. 27 proc. osób w tej grupie słucha dance. Bogiem a prawdą muzyka grana na imprezach klubowych nie jest ambitniejsza od disco polo i nie wymaga wybitnych umiejętności od didżejów. Bez wątpienia da się o niej powiedzieć, że jest „monotonna, jednostajna – wszystko w jednym rytmie, ciągle jedno i to samo” (co nie zmienia faktu, że można się przy niej świetnie bawić). Tak jak artyści disco polo wywołują ekstazę tłumów, śpiewając proste piosenki o swoich miłosnych uniesieniach, tak didżeje techno mogą wywołać podobny efekt, przyspieszając beat, zmieniając natężenie basu albo dodając jakiś pojedynczy sampel.
Swoją drogą, najbardziej egalitarnym gatunkiem muzyki w Polsce okazuje się hip-hop. Słucha go po ponad 40 proc. dzieci ojców zarówno z niższym i średnim, jak i wyższym wykształceniem. A o „wartość literacką” – podobnie jak w przypadku disco polo – posądzić go nie sposób.
W każdej klasie społecznej miłośnicy muzyki słuchają przede wszystkim tego, co daje im komfort i wytchnienie. W aspirującej klasie średniej ważny jest też czynnik tożsamościowy – częściej odrzuca ona gatunki kojarzące się jej ze środowiskiem, z którego chce się wyrwać. Podobne zjawisko obserwujemy wśród kibiców sportowych, chociaż w mniejszym natężeniu. Choć piłka nożna cieszy się masową popularnością, to jej zagorzali fani mają u nas łatkę chuliganów i dresiarzy. Według badania CBOS „Piłka nożna i jej kibice” z 2016 r. wyniki piłkarskie regularnie śledzi 73 proc. osób z wykształceniem zawodowym i 60 proc. z wykształceniem wyższym. Nie oznacza to, że ci ostatni rzadziej kibicują sportowcom. Absolwenci szkół wyższych znacznie częściej interesują się koszykówką (21 proc.). Z Los Angeles Lakers czy Chicago Bulls można się identyfikować, mając psychiczny komfort, że ich kibice nie zdemolują centrum jakiegoś miasta albo pociągu.
Aż 33 proc. Polek i Polaków z wyższym wykształceniem śledzi rozgrywki sportowe z kategorii „inne” – o dwie trzecie więcej niż wśród osób po szkole zawodowej. Zapewne chodzi tu np. o tenis, którym – nie tylko u nas – interesuje się przede wszystkim klasa średnia i wyższa. Pośredni dowód na popularność tej dyscypliny wśród lepiej sytuowanych Polek i Polaków znajdziemy w badaniu Natalii Organisty i Michała Lenartowicza „Klasa społeczna a poziom i zróżnicowanie rodzinnej aktywności sportowo-rekreacyjnej” z 2019 r. Wynika z niego, że połowa dzieci respondentów z klasy wyższej uprawia tenis, podobnie jak jedna czwarta dzieci z wyższej klasy średniej. W niższej klasie średniej w tenisa nie grało żadne dziecko z badanej grupy (co jest też skutkiem niewielkiej próby).
Jednak w gruncie rzeczy w każdym z tych sportów chodzi o skierowanie piłki w odpowiednie miejsce. Kibice poszukują dreszczyku emocji, wychwalają najlepszych zawodników i zawodniczki, krytykują słabe występy czy oglądają do znudzenia powtórki kunsztownych zagrań.
W ostatnich latach powstało wiele badań segmentacyjnych, których celem jest zobrazowanie struktury społecznej odbiorców kultury w Polsce. Każde daje podobny obraz. W badaniu Smartscope dla muzeum POLIN, Muzeum Historii Polski i Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina największą grupę stanowią „ludowi tradycjonaliści”, czyli aż 23 proc. społeczeństwa. „Wybierają niewymagające formy kultury: festyn, piknik, koncert na świeżym powietrzu. Ich ulubiony gatunek muzyczny to disco polo. Częściej starsi, gorzej wykształceni, mieszkańcy wsi. Potrzeby dotyczące czasu wolnego to odpoczynek i bycie z innymi” – piszą autorzy raportu. W badaniu dla NCK zostali oni określeni jako „zdystansowani pragmatycy” (26 proc. społeczeństwa), ale pozostała część opisu jest dość zbieżna.
Druga największa grupa to „aspirujący mainstream” (ponad jedna piąta Polek i Polaków), do której należą młodsi i przeciętnie wykształceni mieszkańcy miast, uczestniczący w rozmaitych wydarzeniach kulturalnych. Ich motywacje to: „zdobywanie wiedzy, spędzanie czasu razem, przeżywanie, ale także zabawa, wypoczynek”. W obu dominujących grupach powody uczestnictwa w kulturze są więc dosyć podobne. Choć zwykle utyskuje się na niskie zaangażowanie tylko tych pierwszych – głównie dlatego, że znacznie rzadziej czytają książki (według NCK tylko 36 proc. przeczytało przynajmniej jedną) czy chodzą do kina.
Tak naprawdę ludowi tradycjonaliści uczestniczą w kulturze w inny, a nie gorszy lub „mniej wymagający” sposób. Na przykład biorąc udział w festiwalach i innych wydarzeniach związanych z ich okolicą. Jak pokazuje badanie Stowarzyszenia Klon/Jawor, w świętach lokalnych bierze udział 49 proc. mieszkańców wsi i 44 proc. mieszkańców miast poniżej 100 tys. mieszkańców. Wśród mieszkańców miast powyżej 500 tys. ich uczestników jest o ponad połowę mniej. Lokalne wydarzenia są okazją nie tylko do spotkania w gronie znajomych, lecz także do włączenia się w życie społeczności. Być może wiejskie i małomiasteczkowe festyny nie są tak efektowne jak prestiżowe festiwale muzyczne, ale poziom zaangażowania ich uczestników bywa znacznie wyższy. Dzięki temu lokalne wydarzenia, nawet jeśli okraszone niezbyt wyszukaną muzyką, pełnią też ważną funkcję spajania społeczności.
Słuchanie disco polo nie jest mniej wartościowe niż tańczenie do acid house’ów na rave’ach w opuszczonej fabryce – nawet jeśli mnie estetycznie bardziej przekonuje to drugie. Analogicznie śledzenie wyników piłkarskich nie jest mniej wymagające poznawczo od kibicowania zawodnikom tenisa. Z kolei uczestnictwo w lokalnym święcie bywa bardziej interesujące niż czytanie pisanych taśmowo powieści kryminalnych. Klasa ludowa nie musi się wstydzić swoich upodobań co do spędzania wolnego czasu, bo nie są w niczym gorsze od przyzwyczajeń klasy średniej. TVP pod rządami PiS bez wątpienia stała się koszmarna, ale akurat nie z powodu „Sylwestra Marzeń”. ©℗
Reklama
Reklama