Wywodząca się z ruchu wolnościowego Partia Piratów ma szansę wywrócić do góry nogami scenę polityczną Islandii w sobotnich przedterminowych wyborach parlamentarnych. Islandczycy najpewniej ukarzą w nich tradycyjne partie za niedawną aferę Panama Papers.
W przeciwieństwie do wielu krajów Europy kontynentalnej na Islandii nie obserwuje się radykalnego zwrotu na prawo i wydaje się, że kraj jest gotów powierzyć władzę bezprecedensowej mieszance partii, raczej uznawanych za lewicowe.
Po sensacyjnych futbolowych sukcesach na Euro 2016, gdy "Wikingowie" zostali pokonani dopiero w ćwierćfinale, wielu Islandczyków wierzy, że wszystko jest możliwe.
"Chcę zmian. Nie ze wszystkim, co proponuje Partia Piratów, się zgadzam, ale jeśli chcemy zmian, to są one możliwe tylko z tym ugrupowaniem" - wyjaśnia 42-letni robotnik Einar Hannesson.
Utworzona w 2012 roku na wzór swej szwedzkiej starszej siostry Partia Piratów (Piratar) zrzesza m.in. anarchistów, hakerów, libertarian i maniaków internetowych. Nie definiują oni swego ugrupowania jako lewicowego czy prawicowego, lecz nazywają je radykalnym ruchem, który łączy to co najlepsze w obu nurtach. Piraci opowiadają się za bezpośrednią demokracją i kierunek swej polityki określają za pośrednictwem internetowych sond. Uważają, że to samo powinien robić rząd.
Partia, która weszła do parlamentu w 2013 roku, głosi potrzebę reform instytucjonalnych, przejrzystości życia publicznego i wolności jednostki. Piraci chcą, aby Islandia była krajem, w którym inwigilacja internetu to przeszłość. Wspierają WikiLeaks, a ich deputowana, 49-letnia Birgitta Jonsdottir, którą w kraju wszyscy nazywają po prostu Birgitta, to była działaczka tego demaskatorskiego portalu.
Piraci nie zajęli stanowiska w debacie na temat wejścia kraju do Unii Europejskiej, ale twierdzą, że Islandczycy powinni wypowiedzieć się na ten temat w referendum. Negocjacje akcesyjne z UE zostały zawieszone przez prawicę, a większość Islandczyków sprzeciwia się wstąpieniu do Wspólnoty. W kraju, który jest zależny gospodarczo od rybołówstwa, obywatele odrzucają przede wszystkim wspólną, unijną politykę połowową.
Według sondaży Partia Piratów ma nieznaczną przewagę nad konserwatywną Partią Niepodległości (PN), która dotychczas była u władzy. Z prognoz przedwyborczych wynika, że Piraci nie zdobędą jednak wystarczającej liczby głosów, by móc samodzielnie rządzić. Mogą za to być w stanie utworzyć koalicję i już zapowiedzieli, że nie zaproszą do niej partii głównego nurtu. Zaproponowali za to wstępne porozumienie koalicyjne opozycyjnym formacjom, w tym popularnej Zielonej Lewicy (ZL).
Jak wskazują sondaże, z 20-23 proc. głosów Piraci mogą liczyć na zwiększenie liczby deputowanych z trzech obecnie do kilkunastu w jednoizbowym, liczącym 63 członków parlamencie zwanym Althingiem.
Dwie partie, które tworzyły dotychczasową koalicję rządową - centrowa Partia Postępowa (PP) i PN - znacznie osłabił kryzys finansowy z 2008 roku, a teraz odczuwają one negatywne skutki skandalu Panama Papers.
Z dokumentów ujawnionych wiosną przez międzynarodowe konsorcjom dziennikarzy śledczych wynika, że konta w rajach podatkowych posiadało ok. 600 Islandczyków, w tym ówczesny premier Sigmundur David Gunnlaugsson z PP i dwóch ministrów.
Szef rządu złożył dymisję, ale jego gabinet - po nieznacznych zmianach - utrzymał się u władzy i obiecał, że jesienią, sześć miesięcy przed pierwotną datą, odbędą się wybory parlamentarne.
Afera nie oszczędziła prezydenta Olafura Ragnara Grimssona, który musiał zrezygnować z ubiegania się o szóstą kadencję, gdyż nazwisko jego żony pojawiło się w dokumentach, które wyciekły z panamskiej kancelarii Mossack Fonseca.
Grimssona, który sprawował urząd od 1996 roku, zastąpił historyk i kandydat bezpartyjny Gudni Johannesson.
Po kryzysie z 2008 roku, który zrujnował gospodarkę Islandii, kraj liczący zaledwie 336 tys. mieszkańców musiał skorzystać z międzynarodowej pomocy o wartości 4,6 mld dolarów. Dzięki wpływom z turystyki i wprowadzeniu zmian w systemie finansowym Islandia powróciła na drogę wzrostu, który w 2015 roku wyniósł 4,2 proc. PKB.
Mimo to Islandczycy, zwłaszcza młodzi, nie mają zaufania do elit. "Będę głosować na Piratów. Uważam, że po raz pierwszy zagłosuję na partię, która spełni swoje obietnice wyborcze" - wyjaśnia 23-letnia Salma Thorarinsdottir.
"Islandia poradziła sobie po trzęsieniu ziemi z 2008 roku, ale jego repliki wstrząsnęły politycznym spektrum" - mówi analityk i politolog z uniwersytetu Bifrost, Eirikur Bergmann. Jego zdaniem wyborcy w sobotę będą chcieli ukarać partie, które uważają za odpowiedzialne za wszelkie zło, jakiego doświadczył ostatnio kraj.
Birgitta Jonsdottir, która jest współzałożycielką i rzeczniczką Piratów, przypomina, że "od 2013 roku, gdy obecny rząd doszedł do władzy, o korupcję oskarżono pięciu ministrów".
Najwięcej niewiadomych dotyczy tego, jak będzie wyglądał przyszły rząd. Konserwatyści, wspierani m.in. przez seniorów i finansistów, liczą na przełamanie dynamiki Piratów, aby utrzymać się u władzy.
"Będzie trzeba wtedy być otwartym na inne rozwiązania, z lewicą i prawicą" - mówi politolog z uniwersytetu w Akureyri, Gretar Eytorsson.
Oprócz wewnętrznych tarć problemem Piratów może okazać się także to, co jest ich główną siłą - "twardy elektorat, czyli ludzie młodzi, którzy najrzadziej chodzą głosować" - zauważa Eirikur Bergmann.
Julia Potocka (PAP)