Donald Trump chce całościowej zmiany relacji z UE, wykraczających poza sam handel, a w uwarunkowaniach związanych z cłami pojawiała się już m.in. kwestia wydatków obronnych. Nie da się więc ograniczyć przyszłej amerykańskiej polityki handlowej tylko do niej samej. Chociaż oczywiście nowa administracja patrzy na ujemny bilans handlowy jak na zjawisko jednoznacznie negatywne. Dlatego będzie zwracać uwagę na tych partnerów zagranicznych, z którymi USA mają ujemne saldo handlowe. W tym przypadku UE jest drugim po Chinach partnerem o najwyższej wartości deficytu USA (sięgającym 214 mld dol. w ciągu ostatnich 12 miesięcy). Same Niemcy odpowiadają z tego za 76 mld dol. Ta kalkulacja nie uwzględnia jednak usług, w ramach których to UE odnotowuje deficyt w wysokości ponad 113 mld dol.
Przede wszystkim chce operować cłami, które wprowadzają bezpośrednie opłaty za import produktów. Administracja Bidena pokazała jednak, że absolutnie nie musi być to ograniczone do tego w samej polityce handlowej – ulgi podatkowe dla sprzedawców aut elektrycznych w USA były zależne od reguł pochodzenia. Tym samym można ograniczyć konkurencyjny dostęp do rynku amerykańskiego, różnicując warunki funkcjonowania na nim. Było to działanie dyskryminacyjne, niezgodne z przepisami WTO, jednak obecnie nie funkcjonuje procedura arbitrażowa WTO. Ponadto istnieje ryzyko nacisków politycznych, np. związanych także z pomocą wojskową.
Eskalacja może być większa z tego powodu, że zapowiadane cła miałyby obejmować całość relacji handlowych. Jednocześnie Bruksela nie tylko przygotowała kij, lecz także chce oferować korzyści – np. zwiększony import gazu skroplonego z USA.
Formalnie tak. Bruksela zwiększyła liczbę narzędzi, którymi operuje w polityce handlowej, chociaż te narzędzia rzeczywiście dobrze funkcjonują w odpowiedzi na naciski ze strony Chin, np. w kwestii zbyt niskich ofert w zamówieniach publicznych. Natomiast gospodarczo UE nie jest lepiej przygotowana. Handel towarowy i usługowy odpowiada za ponad 22 proc. unijnego PKB i znacznie wzrósł w ostatnich latach, podczas gdy w USA jest niższy o 10 pkt proc. i wynosi nieco powyżej 12 proc. Ponadto udział USA jako rynku zbytu wzrastał w ostatnich latach (do ok. 20 proc. w 2023 r.), co także wskazuje na większą, a nie mniejszą zależność.
Prawdopodobnie jedno nie wyklucza drugiego. Elon Musk zwiększa siłę rażenia amerykańskiej administracji poza tradycyjnym orężem państwa, poszerzając go o możliwe naciski polityczne. Jednocześnie jest to formalnie niezwiązane, więc administracja teoretycznie zachowuje „czyste ręce”. Z kolei w drugą stronę, administracja USA stara się chronić własne firmy, co oznacza, że Musk mógłby chcieć uzyskać oficjalne wsparcie administracji w sporach jego firm i całego sektora deep tech z Komisją Europejską. Czy i jak zaangażowanie polityczne Muska przełoży się na realizacje biznesowych celów samego Muska, to jest już osobna kwestia.
UE stoi w rozkroku. Z jednej strony wykazywała chęć współpracy z USA w sprawie ograniczania ekspansji Chin, z drugiej jednak, w obliczu spodziewanych turbulencji w relacjach handlowych z USA, Bruksela chce być otwarta na różne możliwe sposoby odpowiedzi na powstałą sytuację. Jeśli nacisk ze strony USA nie będzie warunkowy – tj. nie zależnie od działań UE wobec Chin warunki handlu z USA się pogorszą, wówczas dialog z Pekinem nie będzie wykluczony. Podobnie jak w relacjach z USA, zależność UE od państw trzecich jest większa niż USA, dlatego też zamknięcie się rynku amerykańskiego może skłonić do szukania alternatywnych rynków zbytu. Stąd też ofensywa handlowa UE – koniec negocjacji umowy UE–Mercosur, UE–Meksyk i wznowienie negocjacji z Malezją. ©℗