W ciągu dwóch tygodni cena galonu na stacjach w Stanach Zjednoczonych wzrosła o 10 proc. To może zahamować rozwój gospodarczy.
Drożejąca ropa naftowa coraz bardziej szkodzi amerykańskiej gospodarce. Aby utrzymać wzrost gospodarczy, administracja Baracka Obamy zamierza sięgnąć do strategicznych zapasów ropy i w ten sposób obniżyć ceny paliwa.
Od początku roku cena baryłki ropy Brent na giełdach wzrosła z 95 dol. do prawie 120. Konsekwencją tego jest wzrost cen benzyny na amerykańskich stacjach – od 18 lutego do 4 marca średnia cena galonu wzrosła o 32,7 centa, czyli o 10 proc. Był to drugi największy w historii skok w ciągu dwóch tygodni. To z kolei w oczywisty sposób zwiększa koszty produkcji, a tym samym hamuje gospodarkę. Szacuje się, że 10-proc. wzrost cen surowca zmniejsza światowy PKB o 0,25 proc.
Zgodnie z założeniami polityki energetycznej USA utworzone w połowie lat 70. XX w. po kryzysie naftowym strategiczne rezerwy ropy (SPR) używane są tylko w przypadku znaczących i nagłych problemów z dostawami surowca. Po raz ostatni były one wykorzystane po huraganie „Katrina” w 2005 r. Teraz wprawdzie nie ma bezpośredniego niebezpieczeństwa przerwania dostaw, bo z Libii pochodzi tylko niewielki procent zużywanej w USA ropy, ale według prezydenckiej administracji wysokie ceny są tym razem wystarczającym powodem do interwencji. Skłania się do tego Barack Obama, któremu ewentualny nawrót recesji może utrudnić walkę o reelekcję w przyszłym roku.
– Przyglądamy się różnym opcjom. Uruchomienie rezerw to jedna z nich. Jest wiele czynników, które trzeba wziąć pod uwagę, gdyż nie chodzi tu tylko o cenę – powiedział William Daley, szef sztabu Białego Domu, w niedzielnym programie „Meet the Press” w stacji NBC.Wczoraj mówił o tym też rzecznik Białego Domu Jay Carney.
W znajdujących się w Teksasie i Luizjanie czterech ogromnych magazynach mieści się 726,6 mln baryłek ropy. To wystarczy, by zaspokoić zapotrzebowanie USA – największego na świecie konsumenta ropy – przez 38 dni. To zarazem prawie tysiąc razy więcej, niż wynosiło dzienne wydobycie ropy w Libii przed wybuchem powstania przeciw Muammarowi Kaddafiemu (1,6 mln baryłek). Nawet niewielkie naruszenie rezerw powinno zatem spowodować obniżenie cen na stacjach – o ile antyrządowe protesty nie przeniosą się do kolejnych krajów eksporterów surowca.
Jeszcze przed wybuchem arabskiej rewolucji eksperci ostrzegali, że przekroczenie – po raz pierwszy od kryzysowego roku 2008 – psychologicznej bariery 100 dolarów może spowodować nawrót recesji. Teraz coraz częściej mówi się, że konsekwencją obecnego kryzysu będą historyczne rekordy na poziomie 150 czy nawet 200 dolarów za baryłkę.
Świat z niepokojem przygląda się Arabii Saudyjskiej
Choć Arabia Saudyjska została w 2009 roku wyprzedzona jako największy światowy producent ropy naftowej przez Rosję, a później także przez Stany Zjednoczone, to właśnie temu krajowi z największym niepokojem przyglądają się rynki finansowe.
W sobotę saudyjskie ministerstwo spraw wewnętrznych ogłosiło całkowity zakaz protestów i demonstracji oraz zapowiedziało, że siły bezpieczeństwa nie zawahają się przed użyciem wszelkich środków, by go wyegzekwować. Stało się tak po serii protestów szyickiej mniejszości we wschodniej części kraju, gdzie mieści się większość instalacji naftowych.
Już wcześniej władze ogłosiły pakiet podwyżek i świadczeń dla obywateli o wartości 37 miliardów dolarów, który ma zapobiec antyrządowym wystąpieniom. Obejmował on między innymi 15-proc. podwyżkę płac dla pracowników sektora państwowego.
Arabia Saudyjska produkuje 9 milionów baryłek ropy dziennie i ma techniczne możliwości zwiększenia tej liczby o kolejne 3 mln, co wyrównałoby ubytek surowca z Libii i kilku mniejszych eksporterów. Jest także najbardziej wpływowym członkiem grupy OPEC i ważnym sojusznikiem Waszyngtonu.
Według analityków ewentualne zakłócenia w wydobyciu saudyjskiej ropy mogą spowodować wzrost cen nawet do 200 dol. za baryłkę.