Przeprowadzę w tym roku mniej więcej 350-400 operacji, a odsetek komplikacji wynosi ok. 3 proc. To znaczy, że skrzywdzę 10-12 pacjentów, zamiast ich wyleczyć - amerykański doktor Atul Gwande, autor książki "Komplikacje", opowiada o tym, dlaczego lekarze się mylą, i o najgorszych błędach, jakie popełniają.
  • Podobno chirurg woli się pomylić niż zawahać.

Coś w tym powiedzeniu jest, bo moi koledzy po fachu słyną z umiejętności szybkiego podejmowania decyzji. Ja jestem człowiekiem, który ma problem nawet z wyborem restauracji, więc kiedy zastanawiałem się nad specjalizacją, pomyślałem, że jeśli zostanę chirurgiem, to też się tego nauczę (śmiech). Ale mówiąc poważnie, w chirurgii o wiele groźniejszy jest brak działania niż niedokładna analiza wszystkich ruchów oraz ich skutków. Dlatego na sali operacyjnej nie wolno się wahać.

  • Często się mylicie?

Przeprowadzę w tym roku mniej więcej 350 - 400 operacji, a odsetek komplikacji wynosi ok. 3 proc. To znaczy, że skrzywdzę 10 - 12 pacjentów, zamiast ich wyleczyć. Aż połowa z nich dozna uszczerbku na zdrowiu z powodu pomyłki, której dałoby się uniknąć przy obecnym stanie wiedzy i technologii medycznej.

  • Więc dlaczego wciąż je pan popełnia?

Bo jestem tylko zwykłym człowiekiem. Kiedy operuję, moją rękę prowadzi nie tylko wiedza i doświadczenie, ale także intuicja, a czasem zwykły przypadek. Nigdy nie zapomnę pacjenta chorego na raka tarczycy, któremu uszkodziłem nerw na strunach głosowych. Ten człowiek stracił mowę i nie był w stanie normalnie przełykać. A przecież dokładnie wiem, jak powinien wyglądać każdy ruch skalpelem podczas takiego zabiegu! Do dziś nie mam pojęcia, co się wtedy stało, dlaczego zadrżała mi ręka. Ale muszę sobie z tą porażką poradzić, wyciągnąć z niej wnioski i umieć przeprosić skrzywdzonego pacjenta. I najważniejsze: nie pozwolić, by paraliżował mnie strach, że taka sytuacja może się powtórzyć. Bo przecież to, że kiedyś znowu się pomylę, to pewne. A medycyna, wbrew temu, co o niej myślimy, nie jest wcale uporządkowaną dziedziną wiedzy. To mocno niedoskonała nauka, którą uprawiają omylni, czasem niedouczeni, a czasem po prostu zmęczeni profesjonaliści.

  • To raczej kiepska informacja dla pacjentów.

Ludzie powinni wiedzieć, że my, lekarze, nie jesteśmy bogami. Każdy z nas popełnił jakiś błąd, i to nie w zamierzchłej przeszłości, ale w ciągu ostatniego roku. Ale naprawdę niebezpieczni są jedynie ci chirurdzy, którzy nie chcą się do tego przyznać. (...)

  • Twierdzi pan, że czasem dobry lekarz staje się złym lekarzem.

Kiedy mówimy o złych lekarzach, mamy zazwyczaj na myśli takie potwory jak doktor Harold Shipman z Anglii, który za pomocą śmiertelnej dawki narkotyków zamordował co najmniej 15 osób. Albo ginekolog James Burt, który usypiał kobiety i deformował im narządy płciowe. Ale problem dotyczy przede wszystkim zwykłych lekarzy, którzy mają normalne ludzkie problemy: uzależniają się od alkoholu lub narkotyków, rozwodzą się albo wpadają w depresję po śmierci dziecka. Czasem chorują i nie chcą się do tego przyznać. Ludzie stawiają medyków na piedestale: uważają ich za wytrzymałych, opanowanych i odpornych na stres. Ale to po prostu zwykli ludzie, którzy próbują robić niezwykłe rzeczy. Zazwyczaj im się to udaje, ale czasem mają okresy zawodowego upadku.

  • Tak jak doktor Hank Goodman, którego opisuje pan w swojej książce "Komplikacje"?

Tak. To był znakomity chirurg, z którym nagle zaczęło się dziać coś złego. Nie podejmował właściwych decyzji, czasem wyraźnie lekceważył objawy schorzeń, spieszył się w czasie operacji. Skrzywdził wielu pacjentów. Pewnej kobiecie, która skarżyła się na ból w kolanie, przepisał antybiotyki, a gdy dolegliwości nie mijały, uznał ją za histeryczkę. Potem okazało się, że w wyczyszczone wcześniej kolano wdało się zakażenie, które nieodwracalnie zniszczyło chrząstkę. Każdemu chirurgowi zdarza się podjąć głupią decyzję, ale doktor Goodman robił to nagminnie. Pacjentowi ze złamaną kostką założył zbyt dużą śrubę, a kiedy mężczyzna skarżył się na ból, całkiem go zignorował. Zreflektował się dopiero wtedy, gdy śruba przebiła skórę. Takich przypadków było znacznie więcej.

  • A może po prostu brakowało mu wiedzy?

Nie, on doskonale wiedział, co należy robić. Udowodnił to w ciągu kilkunastu lat praktyki. Hank Goodman był tylko krańcowo przemęczony, bo wziął na siebie zbyt wiele obowiązków. Nigdy nie odmawiał nikomu wykonania operacji i chyba podobało mu się, że coraz lepiej zarabia. A w pewnym momencie zamiast leczyć, zaczął obsługiwać pacjentów. Chciał jak najszybciej pozbyć się ich z sali zabiegowej. Wypalił się.

  • A dlaczego nie zareagowali jego koledzy lekarze? Przecież musieli wiedzieć, że dzieje się z nim coś złego.

Bo lekarze zazwyczaj długo udają, że niczego nie widzą. Nie chcą przyznać, że wiedzą o problemie. Gdy sytuacja staje się naprawdę poważna, biorą kolegę na bok i odbywają z nim tzw. cichą rozmowę. Mają nadzieję, że w ten sposób coś naprawią, ale sytuacja staje się coraz gorsza. A przecież symptomy są widoczne: chirurg rzuca skalpelem przez całą szerokość sali zabiegowej, niszczy komputer albo obrzuca pielęgniarki przekleństwami. Może minąć rok lub nawet dwa lata, zanim ktoś odważy się złożyć wniosek o odsunięcie takiego lekarza od operacji. Ale żaden najlepszy i najbardziej lojalny kolega nie powinien zapominać, że tu chodzi o życie ludzkie. Dlatego tak ważne jest stworzenie systemu, w którym możliwa będzie ocena lekarskich błędów i pomyłek.

Rozmawiała Renata Kim

Więcej czytaj: Dziennik.pl