Mateusz Morawiecki i Jean-Claude Juncker wyrazili nadzieję, że do końca lutego uda im się osiągnąć postęp w rozmowach o praworządności w Polsce.
Do 20 marca polski rząd ma się ustosunkować do zarzutów Komisji Europejskiej pod adresem przeforsowanych przez Prawo i Sprawiedliwość zmian w sądownictwie. Pozostały do tego dnia czas nowy gabinet chce wykorzystać do rozmów z Brukselą w tej sprawie. Nie będzie to jednak proste. Przyznał to sam premier, mówiąc na konferencji po wtorkowym spotkaniu, że reakcja przewodniczącego Junckera na racje polskiej strony nie była zasadniczo odmienna od dotychczasowej.
Ale fakt, że doszło do spotkania, świadczy o tym, że rząd zaczął poważnie traktować wszczęte w styczniu 2016 r. wobec Polski postępowanie. I że po dwóch latach procedura zbliża się do jakiegoś rozstrzygnięcia, nawet jeśli nie ostatecznego. W tym względzie możliwych jest kilka scenariuszy.
Frontalne starcie
W najgorszym z nich rząd nie dogaduje się z Komisją i na forum Rady Unii Europejskiej dochodzi do głosowania wniosku Komisji w sprawie poważnego zagrożenia europejskich wartości nad Wisłą. To pierwsze z trzech głosowań przewidzianych w artykule 7 Traktatu o Unii Europejskiej (dopiero w drugim stwierdza się naruszenie wartości, a decyzje o sankcjach podejmuje w trzecim). Do przyjęcia wniosku potrzebne są głosy 22 państw.
To oznacza, że do utopienia wniosku na Radzie UE Warszawa potrzebuje pięciu sojuszników. Po odliczeniu Węgier – czterech. Zadanie nie jest proste, ale nie niemożliwe – możemy wszak starać się przekonać pozostałe państwa naszej części kontynentu. Uważa się jednak, że Komisja nie zaryzykowałaby sięgnięcia po artykuł 7 bez pewności co do wyniku chociażby pierwszego głosowania. Z drugiej strony na wypadek porażki KE zawsze może umyć ręce, tłumacząc, że przekazała sprawę do rozpatrzenia innemu organowi Unii oraz że szanuje jego decyzję. W przypadku tak politycznie wrażliwej sprawy byłaby to dotkliwa porażka.
Wojna na wyczerpanie
Bez względu na wynik głosowania możliwy jest również wariant, w którym przeciągająca się procedura zwiększy poparcie dla powiązania w przyszłej perspektywie budżetowej UE wypłaty środków unijnych ze stanem praworządności. Dzisiaj grono orędowników tego pomysłu nie jest szerokie i obejmuje m.in. szefa grupy liberałów w Parlamencie Europejskim, Guya Verhofstadta. Co ważniejsze jednak, przeciw pomysłowi od dawna wypowiada się sam Juncker – co powtórzył nawet przed spotkaniem z Morawieckim w wywiadzie dla niemieckiej telewizji ARD.
Jednak nawet przewodniczący KE może w końcu zmienić zdanie. Tak było również w przypadku innej, równie wrażliwej politycznie kwestii, czyli dalszego rozszerzania UE. W 2014 r. Juncker kategorycznie zapowiedział, że proces jest wstrzymany na najbliższe lata. Tymczasem niebawem Komisja opublikuje dokument z harmonogramem przyjmowania do Wspólnoty pozostałych państw bałkańskich, w tym Serbii.
Znaczy to tyle, że nastroje w Berlaymoncie w jakiś sposób odzwierciedlają to, co się dzieje w stolicach państw członkowskich – a przez ostatnie dwa lata sygnały o poparciu dla powiązania wypłaty środków unijnych ze stanem praworządności pojawiały się z różnych krajów UE. Jeśli propozycja uzyska oficjalne wsparcie Berlina – a była rozważana w jednym z dokumentów o przyszłym budżecie Unii opracowanym przez tamtejszy resort finansów – może zyskać przychylność większej liczby państw.
Możliwości kompromisu
Dla obydwu stron najlepszym rozwiązaniem jest jednak osiągnięcie jakiegoś porozumienia. Na jakich polach musiałoby do niego dojść, pokazuje czwarta rekomendacja w sprawie państwa prawa, wydana przez KE 20 grudnia ub.r., gdzie znajdziemy pięć zaleceń dotyczących Trybunału Konstytucyjnego, ustaw o Sądzie Najwyższym, Krajowej Radzie Sądownictwa oraz ustroju sądów powszechnych. Spełnienie wszystkich wydaje się mało realne, ale widać kilka pól, w których kompromis jest możliwy. – Powinniśmy być zasadniczy w sprawach zasadniczych, ale w sprawach szczegółowych można znaleźć porozumienie – mówi poseł PiS Bartłomiej Wróblewski.
KE ma zastrzeżenia m.in. do skargi nadzwyczajnej, która umożliwia podważenie prawomocnych wyroków zapadłych w ciągu ostatnich 20 lat. Ten nadzwyczajny środek odwoławczy był na wyborczych sztandarach PiS, ale pojawił się dopiero w prezydenckim projekcie ustawy o SN. Nie cieszył się zresztą poparciem resortu sprawiedliwości, który obawiał się, że wprowadzenie skargi zakorkuje sąd.
– Rząd nie musi bronić skargi nadzwyczajnej, bo rodzi kłopoty techniczne i prawne, dotyczące zasady niedziałania prawa wstecz. Premier mógłby tutaj ustąpić, ale jest jeszcze problem polityczny – skarga to pomysł prezydenta, potrzebna byłaby więc jego zgoda – mówi DGP osoba zbliżona do rządu.
W związku z tym całkowita rezygnacja z tego rozwiązania wydaje się mało prawdopodobna, ale dopuszczalne są pewne korekty, jak np. ograniczenie działania skargi wstecz czy zmniejszenie kręgu spraw, w których można byłoby ją wnosić.
Pola manewru
Komisja chciałaby również wycofania się PiS z innych zmian dotyczących kadrowej rewolucji w Sądzie Najwyższym. Jedną z nich jest regulacja, zgodnie z którą wszyscy sędziowie SN, którzy ukończą 65. rok życia, będą musieli przejść w stan spoczynku. KE chce, aby obniżenie wieku nie objęło sędziów orzekających już w SN, a odnosiło się do tych, którzy do SN dopiero przyjdą. Mało jednak prawdopodobne, by PiS się na to zgodził, gdyż jednym z celów reformy miało być właśnie odmłodzenie kadry orzekającej w tym sądzie.
Bruksela kwestionuje również oddanie w ręce prezydenta decyzji co do tego, który z sędziów otrzyma zgodę na dalsze orzekanie po przekroczeniu 65 lat. PiS może się jednak bronić tym, że jest to rozwiązanie bardziej korzystne niż to odnoszące się do sędziów sądów powszechnych, którzy muszą starać się o taką zgodę u ministra sprawiedliwości. Poza tym może się okazać, że prezydent wcale nie będzie miał zbyt dużo pracy. Z SN płyną bowiem głosy, że sędziowie nie będą raczej starali się o przedłużenie okresu orzekania. Co więcej i ci, którzy nie ukończyli 65. roku życia, zastanawiają się, czy nie odejść z SN – w geście solidarności ze starszymi kolegami.
Z kolei w ustawie o KRS Bruksela kwestionuje zarówno przerwanie kadencji jej obecnych członków, jak i wybór nowych przez Sejm, a nie sędziów. Tu, jak wynika z opinii polityków PiS, pola manewru raczej nie ma, tym bardziej że procedura wyboru nowego KRS już ruszyła. PiS traktuje kadrowe zmiany w SN i KRS jako filar swojej rewolucji w wymiarze sprawiedliwości. Rząd będzie starał się jednak przekonać Brukselę, że obóz rządzący nie będzie monopolizował nowej KRS. Temu ma służyć przepis dający każdemu klubowi, w tym PiS, możliwość wskazania najwyżej dziewięciu spośród 15 sędziów KRS i gwarancja, że w nowym składzie rady powinien się znaleźć co najmniej jeden sędzia wskazany przez każdy klub parlamentarny.
Takie argumenty mogłyby nawet znaleźć posłuch w Brukseli, jednak wszystko będzie zależało od reprezentatywności KRS. A już dziś PSL i Nowoczesna zapowiadają bojkot procedury wyborczej. – Uważamy, że skoro ustawa jest niekonstytucyjna, to nie powinniśmy brać udziału w przydzielaniu miejsc – mówi szefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer. W takich okolicznościach rządowi może być trudno przekonać Komisję, że nowa KRS cieszy się poparciem wszystkich liczących się sił politycznych.
Co z sądami
KE radzi polskiemu rządowi, aby ten zmienił lub wycofał się z ostatnich, dokonanych lipcową nowelą zmian w prawie o ustroju sądów powszechnych. Chce wyeliminowania uregulowań dotyczących przechodzenia sędziów w stan spoczynku. KE uważa, że rozróżnienie, na skutek którego sędziowie kobiety przechodzą w stan spoczynku po osiągnięciu 60 lat, podczas gdy ich koledzy mężczyźni dopiero po ukończeniu 65. roku życia, to dyskryminacja ze względu na płeć. Nie wydaje się, żeby rząd PiS łatwo zgodził się na powrót do poprzednich rozwiązań. Oficjalnym powodem zmian jest dostosowanie przepisów obejmujących sędziów do ogólnych zasad emerytalnych.
Trudno z tym argumentem polemizować. Nieoficjalnie mówi się, że dzięki obniżeniu wieku w przypadku kobiet – sędziów rządowi uda się o wiele szybciej odmłodzić kadrę orzeczniczą. Zawód sędziowski jest bowiem mocno sfeminizowany. KE nie podoba się także to, że decyzję w sprawie przedłużenia możliwości orzekania przez sędziego, który osiągnął wiek uprawniający go do przejścia w stan spoczynku, podejmuje minister sprawiedliwości. Robi to w sposób arbitralny i nie musi swojej decyzji uzasadniać. PiS może jednak tłumaczyć, że takie regulacje istniały, zanim dokonał jakichkolwiek zmian, a mimo to KE nie robiła z tego problemu. – Można by przekazać te uprawnienia prezydentowi, by były spójne z rozwiązaniem w ustawie o Sądzie Najwyższym – zauważa polityk PiS.
Kolejna obiekcja dotyczy tego, że MS może w sposób dowolny powoływać i odwoływać prezesów i wiceprezesów sądów. Regulacja ta ma jednak charakter czasowy i będzie obowiązywać tylko przez najbliższy miesiąc. Wydaje się więc, że w tej kwestii rząd może przyjąć strategię przeczekania (o tym, jak kwestionowany przez KE przepis działa w praktyce, można przeczytać na stronach B6–B7). Docelowo, jak wskazuje jeden z polityków PiS, przy nominacjach i odwołaniach prezesów sądów PiS może wprowadzić zasadę, że potrzebna jest zgoda 2/3 składu KRS. Taki pomysł pojawiał się już w trakcie prac nad zmianami w ustawie o KRS.
A z trybunałem?
KE oczekuje, że TK zostaną przywrócone niezależność oraz legitymacja. Ten warunek wydaje się prosty do spełnienia. Wystarczy, że rząd zobowiąże się, iż będzie sukcesywnie wprowadzał na zwalniane miejsca w TK trzech sędziów, którzy zostali wybrani przez poprzedni Sejm, a mimo to ich miejsca zajęli wskazani przez obecną większość rządzącą, czyli sędziowie dublerzy. Wszystko wskazuje jednak na to, że PiS nie zamierza zawierać takiego kompromisu. Świadczy o tym chociażby to, iż po śmierci jednego z sędziów dublerów PiS wolał wybrać do składu TK zupełnie nową osobę.
KE domaga się również, aby prezes i wiceprezes TK byli wybierani zgodnie z prawem. Chodzi o wątpliwości dotyczące wyboru na te stanowiska odpowiednio Julii Przyłębskiej i Mariusza Muszyńskiego. Otóż przepisy stanowią, że kandydatów prezydentowi przedstawia się w formie uchwały. Tymczasem Zgromadzenie Ogólne Sędziów TK co prawda głosowało nad kandydatami, ale ostatecznie nie podjęło w sprawie wyboru wymaganej uchwały. Aby spełnić warunek Komisji, należałoby więc na nowo przegłosować szefów TK. Wydaje się, że rządzący nic by przy tym nie ryzykowali, gdyż w trybunale większość mają sędziowie wybrani głosami posłów PiS.
Kolejny warunek wydaje się trudniejszy do spełnienia. Otóż KE chce opublikowania wszystkich wyroków TK oraz ich wykonania. Tymczasem wśród tych, których druk do dziś wstrzymuje PiS, jest ten, w którym stwierdza się, że przepisy pozwalające Sejmowi poprzedniej kadencji wybrać trzech sędziów TK są zgodne z konstytucją. Opublikowanie i wykonanie tego wyroku oznaczałoby najpierw konieczność przyznania, że PiS popełnił błąd, unieważniając wybór tych osób do TK, a w drugim etapie wygaszenie mandatów sędziów dublerów i powołanie w ich miejsce osób wybranych głosami PO-PSL. To jednak wydaje się niemożliwe.
– Nie ma półkompromisu, rząd musiałby przyjąć nowe ustawy i wycofać się ze zmian – wątpi szefowa Nowoczesnej Katarzyna Lubnauer.