W lipcu produkcja przemysłowa w UE była o 2,2 proc. niższa niż przed rokiem. Dane były lepsze niż przed miesiącem, gdy produkcja obniżyła się o 4,1 proc., także prognozy ekonomistów sugerowały gorszą kondycję unijnego sektora wytwórczego na starcie drugiej połowy roku. To właściwie jedyne pozytywy – ostatni raz produkcja wzrosła (o 2 proc.) w lutym 2023 r. Wówczas jednak punktem odniesienia był miesiąc, w którym Rosja zaatakowała Ukrainę.

UE traci konkurencyjność na globalnych rynkach

Dane z przemysłu za kolejne 17 miesięcy potwierdzają tezę zawartą w opublikowanym na początku tygodnia raporcie Maria Draghiego, byłego prezesa Europejskiego Banku Centralnego: UE traci konkurencyjność na globalnych rynkach, przede wszystkim na rzecz Chin. Odpowiada za to coraz słabsza pozycja sektora przemysłowego. Obrazem unijnej porażki jest spadek udziału UE w globalnym handlu towarami i usługami z ok. 18 proc. na koniec poprzedniego wieku, do 15 proc. w 2022 r. W tym czasie Chiny wybiły się na pozycję globalnego lidera, zyskując o 13 pkt proc. Ich udział w międzynarodowym handlu sięgnął ok. 19 proc. przed dwoma laty.

Dane nie obejmują lat 2023–2024 (to skutek wolniejszego zbierania informacji o usługach), w których kondycja unijnego przemysłu jeszcze się pogorszyła. Niemcy, Włochy, Francja, Hiszpania, Polska i Holandia – w tej właśnie kolejności – łącznie odpowiadają za niemal trzy czwarte produkcji przemysłowej w UE. W tej grupie tylko w Polsce produkcja przemysłowa wzrosła w lipcu. Mario Draghi w swoim raporcie porównuje UE z USA, zwracając uwagę, że w obszarze wspólnego rynku dużo wolniej niż po drugiej stronie Atlantyku rośnie produktywność w XXI w. Amerykanie każdego roku z tych samych zasobów są w stanie wytworzyć średnio 2 proc. więcej, a w UE wzrost nie przekracza 1 proc. Różnica pozornie niewielka, ale dwie dekady w efekcie zrobiły swoje. Na początku wieku PKB USA przewyższał PKB UE o 13 proc., a w zeszłym roku różnica wynosiła już 30 proc. Przeliczając to na głowę mieszkańca i uwzględniając różnice w poziomie cen – dwie dekady temu obydwa obszary były na tym samym poziomie, obecnie EU traci już 12 proc. do USA. Amerykanie bogacą się szybciej i mogą dzięki temu więcej wydawać. Polska jest pod tym względem unijnym liderem i wygrywa z USA.

Co mają do tego Chiny?

USA utrzymują swoją pozycję konkurencyjną na świecie, a Unia ją traci, właśnie na rzecz Chin. Z badań EBC wynika, że w ciągu dwóch dekad odsetek eksportowych unijnych branż, które muszą bezpośrednio konkurować z produktami z Chin, wzrósł z 25 proc. do niemal 40 proc.

– Motoryzacja jest jednym z tych sektorów, w którym relatywną utratę konkurencyjności Europy względem Chin widać bardzo wyraźnie. Jeszcze niedawno Chiny w ogóle nie eksportowały samochodów, a obecnie sprzedają ich za granicą mniej więcej tyle samo, co Niemcy, do niedawna niekwestionowany globalny lider – mówi Karol Pogorzelski, ekonomista Pekao. Symbolem słabnącej pozycji unijnych producentów jest decyzja Volkswagena, żeby po raz pierwszy w 90-letniej historii firmy przeprowadzić grupowe zwolnienia i rozważyć zamknięcie dwóch fabryk w Niemczech. Przed zalewem tanich chińskich aut, w szczególności elektrycznych, UE zamierza bronić się cłami. Podobną strategię przyjęły Stany Zjednoczone.

– Wokół producentów samochodów powstaje cały ekosystem, gromadzący firmy z różnych sektorów przemysłu. To jest zbyt ważny obszar gospodarki, żeby oddać go bez walki. Dlatego Unia wprowadzi cła i zamknie swój rynek przed samochodami z Chin – ocenia ekspert. Pogorzelski prognozuje, że ostatecznie rynki motoryzacyjne w Chinach i UE zostaną rozdzielone, co powinno dać unijnym producentom około dekady na dogonienie konkurencji. Choć nie będzie to łatwe, bo jak zwraca uwagę ekspert, Unia nie ma obecnie zasobów i technologii, żeby zbudować auto elektryczne.

– To nie jest też tak, że Unia zawsze przegrywa na wymianie handlowej z Chinami. Chiny najtaniej produkują panele fotowoltaiczne. Bez nich transformacja energetyczna UE byłaby droższa – mówi Karol Pogorzelski.

Dane o produkcji przemysłowej w Polsce w lipcu były już znane

W piątek Eurostat dodał do nich kontekst unijny, a Narodowy Bank Polski handlowy, publikując dane o rozliczeniach z zagranicą. Wynika z nich, że po dwóch miesiącach spadków eksport wzrósł. Zagraniczna sprzedaż wyrażona w euro była o 5 proc. wyższa niż rok wcześniej. Biorąc pod uwagę dane w złotych, wzrost eksportu towarów i usług nie przekroczył 1 proc.

To, że eksport wyszedł nad kreskę, nie jest jednoznacznym sygnałem ożywienia, ze względu na efekty kalendarzowe – tegoroczny lipiec miał o dwa dni robocze więcej niż ubiegłoroczny. W poprzednich miesiącach ta statystyka działała na minus.

„W lipcu 2024 r. zwiększyła się sprzedaż zagraniczna produktów rolnych oraz towarów zaopatrzeniowych. Na zbliżonym poziomie jak w roku poprzednim utrzymała się wartość eksportu dóbr konsumpcyjnych. Natomiast duży negatywny wpływ na dynamikę eksportu miał głęboki spadek sprzedaży branży motoryzacyjnej” – podał NBP. Wskazał, że wiele zakładów miało ograniczenia produkcji. „Wyraźnie zmniejszył się eksport akumulatorów, aut osobowych, ciągników drogowych oraz samochodów dostawczych” – napisał bank centralny.

Sytuacja polskich producentów jest odbiciem dekoniunktury na europejskim rynku motoryzacyjnym. W krajach Europy Zachodniej koncerny zmagają się ze spadkiem popytu i z rosnącym importem z Chin. U nas również import ciągnie w dół wkład branży moto w saldo handlowe. Chodzi jednak o import samochodów używanych.

– Polscy eksporterzy stają przed wielkim wyzwaniem osłabienia tradycyjnego rynku zbytu – strefy euro, w szczególności Niemiec. Utrzymanie lub zwiększanie sprzedaży eksportowej polskich firm może wymagać poszukiwania nowych rynków zbytu – ocenił Leszek Kąsek, ekonomista ING Banku Śląskiego.

Według GUS w pierwszych siedmiu miesiącach tego roku na Niemcy przypadało 26,9 proc. polskiego eksportu towarów. Rok wcześniej udział wynosił 28,2 proc. Wyrażona w złotych sprzedaż do zachodniego sąsiada spadła o prawie 13 proc., do 87,1 mld zł. Zwiększyły się udziały Wielkiej Brytanii, Ukrainy czy Stanów Zjednoczonych.

Słabość polskiego eksportu wynika nie tylko z niskiego popytu. To również konsekwencja problemów z konkurencyjnością. Jak wynika z cyklicznego badania NBP dotyczącego sytuacji krajowych firm, odsetek eksporterów, dla których sprzedaż za granicę jest nieopłacalna, urósł do ok. 14 proc. To najwyższy poziom niemal od kilkunastu lat. Najbardziej dotyka to producentów trwałych dób konsumpcyjnych, jak sprzęt AGD, i dóbr inwestycyjnych, gdzie o nieopłacalności eksportu mówi co piąta firma.

Według NBP mimo aprecjacji złotego nie rośnie odsetek firm narzekających na kurs walutowy jako barierę rozwoju. „Najważniejszym problemem wskazywanym przez firmy pozostały wysokie koszty działalności, w tym szczególnie rosnąca płaca minimalna” – napisano w podsumowaniu oceny kondycji firm. ©℗

ikona lupy />
Produkcja przemysłowa w UE w lipcu 2024 r. - zmiana w odniesieniu do ubiegłego roku (proc) / Dziennik Gazeta Prawna - wydanie cyfrowe